niedziela, 13 listopada 2016

Państwo Florek cz II



Sprawa karaluchów znacznie uszczupliła czas, jakim Państwo Florek dysponowali w dniach obligujących ich do pracy, a ich syna do chodzenia do szkoły. Dlatego też otrząsnąwszy się po porannym rozgardiaszu, niemal w biegu zjedli śniadanie i o godzinie 7.20 byli gotowi do wyjścia. Krzysztof wraz z Tomkiem skierowali się do Forda, natomiast Janina wsiadła do mocno już wysłużonego Golfa. O godzinie 7.45 Tomek znalazł się na terenie szkoły, gdzie spotkał swoich najlepszych kolegów: Franka i Jasia. Zadowolony Tomek wyciągnął z tornistra słoik z karaluchami i pokazał go swoim kuplom.
- Zobaczcie, co przyniosłem na przyrodę. Sześć pięknych karaluchów.
Pierwszy odezwał się Jasiu.
- No, a po co te karaluchy?
Zdziwiony Tomek popatrzył na kolegę.
- No przecież dzisiaj jest lekcja o owadach. Każdy miał jakiegoś przynieść. Ja przyniosłem karaluchy.
Franek klepnął się w czoło, co było jego naturalnym odruchem, gdy o czymś zapomniał. Słynął też z tego, iż dla niego nie było spraw trudnych. Wyciągnął z tornistra butelkę z wodą i wylał ją na ziemię.
- Tomek daj mi jednego karalucha. Masz sześć, to i tak będziesz miał ich za dużo.
Dla Tomka nie był to problem. Wyciągnął słoik z karaluchami, odkręcił nakrętkę, przechylił słoik i po chwili jednego karalucha miał w ręce. Sprawnie wrzucił go do pustej butelki po wodzie i sprawa była załatwiona. Widząc jednak proszące spojrzenie Jasia, powiedział do niego.
- Jasio wylej swoją wodę, to też ci dam.
Jasio pochodził z rodziny, w której podstawowe motto brzmiało: „nic nie może się zmarnować”, dlatego też wylanie wody z butelki, nie wchodziło w grę. Wyciągnął więc butelkę i wypił całą jej zawartość. Beknął i wyciągnął butelkę przed siebie.
- To daj mi tego karalucha. Nie chcę dostać bani.
Jako że czas nieubłaganie przesuwał się w kierunku godziny 8.00, chłopaki pobiegli do szkoły, a o godzinie 7.59 siedzieli już w swoich ławkach. Punktualnie o godzinie 8.00 weszła Pani Iwona. Była nauczycielką z powołania. Jedyne co ją niepokoiło, to ta klasa. Niby w VB, byli sami grzeczni uczniowie, niby nikt z nauczycieli na tę klasę nie narzekał, jednak lekcje nie kleiły się. Dzisiejsza lekcja miała tą niezbyt dobrą passę przełamać. Tematem były owady. Iwona uważała, iż lekcja może być bardzo interesująca. Każdy z uczniów miał przynieść dowolnego owada i przyglądając się nim, mieli omawiać szczegóły w zakresie ich budowy zachowania itp. Teraz zaś rozpoczęła zajęcia.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry, pani profesor – grzecznie odpowiedziały dzieci.
- Na dzisiejszej lekcji będziemy się przyglądać owadom. Każdy z was miał jakiegoś przynieść. I tutaj mam dla was niespodziankę…, każdy, kto przyniósł owada, który będzie jedyny w klasie, dostanie szóstkę.
W przedostatniej ławce rękę do góry wyciągnął Jasiu. Ucieszyło to panią, gdyż uczeń ten rzadko przejawiał jakąś aktywność, a tutaj taka niespodzianka.
- Co chciałeś powiedzieć Jasiu.
- Proszę pani, mogę iść do ubikacji?
- Idź Jasiu, jak musisz.
Jasiu niemal wybiegł z klasy, gdyż wypita woda dawała o sobie znać.
- Czy ktoś chce jeszcze iść za potrzebą? – zapytała nauczycielka. – Jeżeli nie, to zaczynamy lekcję. Czy ktoś przyniósł biedronkę?
W klasie zapanowała cisza.
- Dobrze, a kto z was ma motyla?
Również i teraz nie odezwał się nikt w klasie.
- To może jakaś mucha, komar, pszczoła, stonka czy też osa?
W klasie dalej panowała cisza, może z wyłączeniem delikatnego skrzypienia podłogi, co było wynikiem powrotu Jasia do ławki.
- Cóż dzieci, królestwo owadów, jak same widzicie, jest bardzo duże. To może pochwalcie się, co przynieśliście. Może ty Daniel?
- Proszę pani, mam karalucha.
- To wspaniale, przejdź się po klasie i pokaż swoim kolegom i koleżankom karalucha.
Daniel dumnie kroczył po klasie i pokazywał swojego owada. Po pięciominutowym obchodzie wrócił do ławki. Nauczycielka uciszyła się. Jednak dzieci miały jakieś owady. Postanowiła po kolei wywoływać inne dzieci.
- Zosia, a ty jakiego masz owada?
- Proszę pani, ja też mam karalucha.
- Dobrze, a może Monika.
- Ja też mam karalucha, proszę pani.
- A ty Tomek?
- Mam cztery karaluchy proszę pani.
Pani z niepokojem rozglądała się po klasie. Znowu nic nie było tak, jak być powinno. Czy te dzieci są takie złośliwe, czy to jest tylko pech?
- A czy ktoś ma jakiegoś innego owada?
Ponownie tego dnia rękę do góry podniósł Jasiu.
- Jakiego owada masz?
- Też mam karalucha, ale czy mogę iść do ubikacji, bo znowu mi się chce?
- Idź Jasiu, skoro musisz.
Jasiu ponownie wyszedł z klasy. Pani z niepokojem przyglądała się uczniom. Dzieci siedziały ze spuszczonymi głowami i nie odzywały się. W końcu w ostatniej ławce wstał, Czesiek.
- Proszę pani, ja mam innego owada, a nawet dwa.
- To jakie masz owady?
- Proszę pani, do słoika włożyłem wesz, których kilka mam we włosach. Czy przejść się po klasie i pokazać innym dzieciom?
Zszokowana nauczycielka patrzyła na Cześka.
- Nie Czesiek, nie musisz. A jakiego masz drugiego owada?
- Proszę pani, ja go nawet nie musiałem przynosić. To pająk, on jest za kaloryferem, czy wszyscy mają podejść do niego, czy go złapać do słoika i pokazać innym?
- Dzieci podejdźcie do kaloryfera i zobaczcie, jak wygląda pająk. A ty Czesiek, po lekcji idź do higienistki?
- Proszę pani, a dostanę dwie szóstki.
Załamana nauczycielka usiadła na krześle, otworzyła dziennik i wpisała Cześkowi szóstkę.
- Wpisałam ci jedną szóstkę. Pająk nie jest owadem. Teraz możecie już iść na przerwę.
- Proszę pani, nie było jeszcze dzwonka na przerwę – odezwał się Staś.
Właśnie w tym momencie zadzwonił dzwonek.
- Teraz już jest. Idzie proszę na przerwę.
Nauczycielka zmęczona lekcją siedziała przed biurkiem. Musiała jeszcze przetrzymać pięć kolejnych lekcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz