wtorek, 1 grudnia 2020

Czarna noga

Umówiłem się z nią w parku. Mówiła, że woli spotkać się w miejscu publicznym, że za usługę udzieli mi rabatu i ostatecznie będę zadowolony. Słowo "ostatecznie" podkreśliła kilka razy. Gadała przez telefon i gadała, a ja desperat zgodziłem się.

Gdy zobaczyłem ją na ławce, chciałem uciec. Krzywy nos przyozdobiony brodawką, kolorowa chustka na głowie oraz miotła w prawej ręce. Na pierwszy rzut oka nie wzbudzała zaufania. Mimo wszystko podszedłem do niej, chowając resztki godności. Ona zaś nie owijała w bawełnę.

– I jak tam kochanieńki, długo swędzi?

Od razu padło kluczowe pytanie, na które nie znałem precyzyjnej odpowiedzi. To właśnie było najbardziej niepokojące. Zazwyczaj wiesz, że boli od poniedziałku, wtorku, a ja pewnego razu obudziłem się i wydawało mi się, że od zawsze swędziała mnie lewa noga.

– Nie wiem, naprawdę nie wiem – jęknąłem, uparcie wpatrując się w przenikliwe oczy staruchy.

– To bardzo ważne – skrzeczący głos szeptunki wwiercał się w mózg. – Jesteś nauczycielem i pewnie pamiętasz lekcje z dzieciakami. Jak się na nich czułeś? Każdy nauczyciel musi być czujny! – wrzasnęła, a ja aż skuliłem się w sobie. – Kiedy pojawiło się swędzenie? – Wlepiła we mnie swoje przenikliwe, niebieskie, oczy.

– W szkole nie swędziało – westchnąłem z ulgą. – I po szkole jak byłem z Izką, to było cudnie. Jej piersi, usta... – Chwilowo zapomniałem o problemie, delektując się wspomnieniem najpiękniejszych piersi w szkole!

– Swędziało? – przerwała mi bezceremonialnie.

– Nie.

– Czyli do połowy marca jeszcze nie swędziało. – krzyknęła ucieszona, odsłaniając równe białe zęby. – Pokaż nogę.

Nie czekając na zgodę, bezceremonialnie chwyciła spodnie i zdarła je ze mnie. Chciałem je podciągnąć, jednak miotła poszła w ruch i przyblokowała gacie na ziemi. Nim zdążyłem zaprotestować, starucha zaśmiała się.

– Czarna jak węgiel. Oj czarna jest. Rzuciła czar na ciebie.

– Kto, Izka? –spytałem oszołomiony.

Nim odpowiedziała, usłyszałem śmiech Mietka.

– Co ty Jasiek. Wacka pokazujesz tej starowince? – Przyjaciel klepnął mnie po plecach i dodał. – W sumie to nie moja sprawa. Jak coś, to cię nie widziałem.

– To nie jest to, co myślisz – odpowiedziałem tak jak żonie, gdy wyczuła ode mnie damskie perfumy.

– Wiem stary, wiem. – Klepnął mnie przyjacielsko po plecach. – Przecież masz na sobie bokserki w groszki– zarechotał. – No i ta marynarka z krawatem naprawdę dobrze się komponuje – dodał. – A, tak na marginesie, ostatnio słyszałem, że po parku grasuje ekshibicjonista. Nie wiesz coś na ten temat? – Ledwo wydukał pytanie, rechocząc i trzymając się za pokaźnych rozmiarów brzuch.

– Naprawdę nic w tym śmiesznego. To ona zdarła ze mnie spodnie! – krzyknąłem, ratując resztki honoru.

– Dobra stary, wiadomo, że jest napalona i to chyba bardzo – ponownie się zaśmiał. – W końcu nic mi do tego. Każdy ma jakieś upodobania. Trzymaj się.

– Ale... – chciałem wytłumaczyć się, zarysować nieciekawą sytuację, w jakiej się znalazłem, on jednak nie chciał słuchać.

– Nie wydam cię. Nie pękaj – powiedział jedynie i poszedł dalej.

– Jak ja się wytłumaczę? – jęknąłem.

– Znaczy komu konkretnie. Żonie, czy temu grubasowi? – zadała pytanie, a ja nie wiedziałem, czy się nabija ze mnie, czy też mówi poważnie?

– Nieważne. – Machnąłem ręką. – To, co mam zrobić z tą nogą?

– Oj zdradzasz ty kochanieńki, z kim popadnie – wyskrzeczała. – I w końcu trafiła kosa na kamień.

– Nie rozumiem – wydukałem. – Gdyby to była wina zdrad, to raczej poczerniałby mi penis. – odpowiedziałem, siląc się na wątpliwej jakości żart.

– Lepiej wciągnij na siebie spodnie – powiedziała i zarechotała. – Stałeś się małą sensacją.

Chwyciłem spodnie i wciągnąłem je na siebie. Gdybym wiedział, co mnie spotka w parku, z pewnością nie przyszedłbym tutaj.

– Ostatecznie będziesz zadowolony. – I znowu się śmiała. – Bardzo zadowolony – dodała i zmieniła ton głosu. – Nigdy nie wiesz, czy na ptaszka czerń nie przejdzie. Swędzi cię już?

– Swędzi! – Chciałem zdjąć spodnie, zobaczyć czy coś się dzieje? Jednak stara uspokoiła mnie.

– Zażartowałam tylko. Ta czerń na nodze, to zaklęcie rzucone przez czarownicę. Dwa tygodnie temu do miasteczka przyjechały szkolnym autobusem. Kojarzysz?

– Żółty szkolny autobus – powoli mówiłem, raczej do siebie, niż do szeptunki. – Tam były same młode laski. Cudne laski. A jedna jak bóstwo, tylko jak się z nią kochałem, to ta jej skóra, była jakaś taka szorstka, a może sztuczna. Sam nie wiem.

– Właśnie kochanieńki, to twoje "bóstwo", to stare próchno było. Posuwałeś stulatkę – powiedziała ostro i nagle złagodziła ton. – Ale skąd miałeś wiedzieć. – I machnęła miotłą, odganiając gołębia. – I pewnie raz ją pyknąłeś i zwiałeś do Izki. Tak było?

– Tak było – odpowiedziałem ze skruchą.

– I jest tylko jedno lekarstwo kochanieńki. W przeciwnym razie noga odpadnie i koniec z bieganiem na laski. – Badawczo patrzyła we mnie, a ja wyczuwałem w niej złośliwość.

– A jakie to lekarstwo? – zapytałem z obawą.

– Ano musisz mnie przelecieć przy pełni księżyca. – Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. – Dzisiaj jest pełnia. – Dodała i zdjęła chustkę zasłaniającą jej długie siwe włosy.

– Ale..., nie dam rady – jęknąłem

Chciałem uciec, zniknąć, zapaść się pod ziemię. Popatrzyłem jeszcze raz na staruchę. Może dam radę?

– Dylemat przed tobą młodzieńcze – powiedziała i zachęcająco wystawiła język. – Ostatecznie będziesz zadowolony. – Dodała.

Wciąż patrzyłem na nią, nie mogąc wyrzucić z siebie nawet słowa. Chciałem uciec, zapaść się pod ziemię, ale nie mogłem. A najgorsze było to, że widziałem siebie i ją w łóżku i słyszałem, jak szepcze mi do ucha "Ostatecznie jesteś zadowolony, prawda?"

– Nie mogę! – krzyknąłem, mając nadzieję na wyrwanie się z koszmaru.

– Kochanieńki, nie kompromituj się. Nauczycielem jesteś, obnażasz się i krzyczysz w parku. Tak nie wypada się zachowywać.

– To dlatego ściągnęłaś mi spodnie. Chciałaś ocenić...

I znowu przerwała mi bezceremonialnie.

– Dużego nie masz, ale to widać już po nosie. Nie po to ci ściągałam gacie. Jest jeszcze drugi sposób.

– Jaki? – krzyknąłem z nadzieją.

– Ano, musisz do końca życia być wierny żonie. Kochać się z nią minimum dwa razy w tygodniu, aż będziecie mieli po osiemdziesiąt lat. Czerń i swędzenie znikną po dwóch tygodniach. Gdy zaś nie dotrzymasz słowa, odpadnie ci nie tylko noga, ale i ptaszek.

I pomyślałem o Izce i o innych pięknych kobietach, których nie będę mógł nawet dotknąć. O życiu w rygorze, z którego niedane mi będzie zrezygnować. Wyobraźnia podsuwała coraz to bardziej niepokojące obrazy z kresu moich dni i coraz bardziej żenujących wpadek łóżkowych. W końcu przerwałem przemyślenia i zagaiłem szeptunkę.

– Nie powiedziałaś jeszcze, jak masz na imię?

– Edyta – odpowiedziała i uśmiechnęła się.

– To, co Edyta, idziemy do ciebie?

– Ano idziemy kochanieńki. Ostatecznie będziesz zadowolony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz