"Czymże jest wiara jak nie okruchem nadziei rzuconym w
materialną rzeczywistość"
Nogi ugięły się pod Elizą, a z jej ust
wypłynął przeraźliwy, niekończący się krzyk. Jej piękne zielone, pełne życia
oczy wyblakły, przybierając martwy, matowy wyraz. Piękne długie, czarne włosy
momentalnie posiwiały, wyprostowana sylwetka zapadła się w sobie, jakby w
jednej chwili przybyło jej kilkanaście lat. Otwierała drzwi jako młoda kobieta,
na syna zaś patrzyła przygnieciona życiem starsza pani. Wchodząc do pokoju
Piotrka, nie przeczuwała niczego złego. Na nieszczęście jej oczom ukazało się
ciało syna leżące na dywanie, a wokół niego rozpościerała się plama zeschniętej
krwi. W lewej ręce trzymał kawałek rozbitego lustra, na prawej miał grube
czerwone linie. Twarz Piotra także została okaleczona i również na niej widniały
wyschnięte ślady krwi. Jego martwe, pozbawione blasku oczy zwrócone w kierunku
okna, jakby w blasku dnia szukały ratunku.
Zszokowana Eliza nie dopuszczała do siebie
tragedii. Wpatrywała się w syna, szukając w nim życia, którego już nie było.
Atmosfera panująca w pokoju była wroga i nieprzyjazna. Sięgając po telefon, nie
zauważyła, iż z jej ust unosi się para, a na ciele pojawia się gęsia skórka.
Nie zwracała uwagi na przenikliwe zimno panujące wokół. Stała na progu życia,
które nie miało jej już przynieść żadnej radości. Wybrała numer sto dwanaście,
wezwała pogotowie i padła zemdlona obok najukochańszej osoby. Jeszcze niedawno
w Piotrze płynęła jej krew, która teraz zaschnęła
i wsiąknęła w dywan. To ona przekazała mu w genach kawałek siebie, częściowo
wyznaczając jego przyszłość. Tragiczną przyszłość naznaczoną walką z życiem i
próbami samobójczymi. Walczyła jak lwica, ciągając Piotrka do psychologa,
psychiatry. Chodziła z nim na terapie grupowe, poznawała ludzi z tymi samymi
problemami. Grupa wsparcia pomagała jej w codziennej mozolnej walce, a Internet
wskazywał nowe możliwości. Pilnowała syna, systematycznie podawała mu leki,
mając nadzieję, iż ponownie znajdzie radość życia. Po ostatniej próbie
samobójczej płakał wraz z nią i przyrzekał, iż więcej tego nie zrobi. Bał się,
gdyż kotara odgradzająca go od życia ukazała mu drugą stronę. A tam wszędzie
wokół wyczuwał zło czyhające na zagubionych, zasadzające się na niego!
Poprawa w jego zachowaniu była wyraźna. To
był przełom, na który tak długo czekała. Na jej twarzy coraz częściej gościł
delikatny uśmiech, a Piotrek dzień po dniu stawał się bardziej pogodny. Nic nie
zapowiadało dramatu, który nastąpił. Czy mogła przewidzieć tragedię i jej
zapobiec? Jak zza mgły wyczuwała ręce ratowników chwytające ją i kładące na
noszach. Martwa za życia, wieziona do szpitala, tylko po to, by wegetować do
końca swoich dni.
– A gdyby tak...? – Ulotna myśl kierowała ją
do błogiego końca.
Ostatecznie i ona mogła rzucić się na ratunek
jedynemu dziecku. Wystarczyło mieć odrobinę odwagi i skoczyć z okna
umiejscowionego na tyle wysoko, by zminimalizować ryzyko przeżycia. Będzie z
nim na zawsze.
Z wysiłkiem otworzyła oczy skierowane wprost
na biały sufit. Obróciła się w lewą stronę i jej wzrok natrafił na nieśmiało
uśmiechającą się pacjentkę. Była taka nierzeczywista w tych swoich próbach
kontaktu z nią. Mówiła do niej słowami, których nie rozumiała. To nie był już
jej świat. Obca ręka, jej ręka trzymała kartkę. Z wysiłkiem uniosła ją do oczu
i przeczytała naprędce napisane koślawe słowa: „Błagam
o modlitwę". Trafny cios ponownie
zanurzył ją w rozpaczy i niemożności. Świadomość powędrowała w ciemne i mroczne
miejsce, gdzie zobaczyła ukochanego syna! Syna ogarniętego rozpaczą, błądzącego
w nowym nieprzyjaznym wymiarze. Docierające do świadomości jego myśli, boleśnie
raniły matczyne serce. Nadzieja na ponowne zbliżenie się do Piotrka gasła
niczym słabnący płomień świeczki, który musi walczyć nawet z najmniejszym
ruchem powietrza. Samotna i pogrążona w żałobie zapadła w nicość.
Tak mijał dzień za dniem, miesiąc za
miesiącem. Zagłębiona w nicości Eliza omijała prawdziwe życie. Nie była na
ostatnim pożegnaniu ukochanego syna, nie zapaliła świeczki na jego grobie, nie
złożyła kwiatów. A jego miejsce pochówku nie miało nikogo, kto by się nim zajął.
Ponownie otworzyła oczy po trzech miesiącach od jego utraty. Nad sobą zobaczyła
pielęgniarkę, która widząc, iż się wybudziła, zaczęła do niej mówić. Eliza
spoglądała na poruszające się usta pielęgniarki, nic nie rozumiejąc. Próbowała
się skupić i zapanować nad obcym ciałem, w którym wciąż była.
- Gdzie jest kartka? - cichutkim i
zachrypniętym głosem zapytała się o najważniejszą rzecz w jej życiu. Skupiona i
coraz bardziej zmęczona oczekiwała odpowiedzi na pytanie.
- Miała pani rozległy zawał. Niech pani nic
więcej nie mówi.

Nie znajdując innego wyjścia, zdecydowano o
przeniesieniu Elizy do szpitala psychiatrycznego, w którym stała się jednym z
kolejnych medycznych przypadków. Trudnych i beznadziejnych. Próby nawiązania z
nią kontaktu nie przynosiły pozytywnych skutków. Z jej ust nieustannie wypływała
modlitwa o syna, a otwarte oczy nie widziały niczego. Nawet zaproszony ksiądz
nie był w stanie wyrwać jej z amoku, w jakim była już niemal od roku. Duchowny
bezskutecznie proponował wspólne modlitwy, wizytę w kościele, spowiedź.
Rozmawiał z nią, tak jakby jej w ogóle nie było. Ona zaś zawieszona w ciemnej
przestrzeni obserwowała Piotra, który wciąż i wciąż powtarzał próby samobójcze.
Prosiła Boga, by zlitował się nad nim i wyrwał go z pętli rozpaczy. Błagała o
nowe życie dla niego, o szansę, której nie powinien otrzymać. Oferowała w
zamian swą duszę, gotowa na największe katusze, byle tylko oszczędzić tego
Piotrkowi. Wierzyła, że jej starania, jej nieustanne modlitwy przełamią pętlę
niemocy, w jakiej znalazł się syn. Wciąż i wciąż powtarzała różaniec w jego
intencji. Uporczywie trwała przy swoim, całkowicie izolując się od otoczenia.
Przyszedł w końcu ranek, podczas którego w
szpitalu psychiatrycznym nie rozbrzmiewał różaniec. Eliza oparta o ścianę
uśmiechała się szczęśliwa. Jej otwarte oczy skierowane w okno nie widziały nic.
Jej serce zamarło i nie było już jego miarowych uderzeń. Lekarze i personel
medyczny odetchnęli z ulgą. Jedna z bardziej kłopotliwych pacjentek odeszła na
zawsze. Gdyby można było skrócić jej cierpienie, z pewnością zrobiliby to. Jej
niekończące się męki nie tylko były trudnym wyzwaniem dla lekarzy, ale przede
wszystkim dla Elizy, która żyła tylko po to, by cierpieć.
Ciało kobiety zastygło martwe i czekało na
jej uprzątnięcie, tak jakby było niepotrzebną, zepsutą zabawką. Powłoka cielesna
wkrótce została pochowana na cmentarzu komunalnym, a w ceremonii uczestniczył
jedynie ksiądz, grabarz i osoby niosące trumnę. Samotna w ostatnich latach
życia nie została przez nikogo pożegnana. Czy została powitana przez Boga? Czy
jej syn wydostał się z przerażającej pętli?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz