Myśli podsuwają coraz to nowe obrazy, a ja nie
umiem się przed nimi bronić. Są udręką atakującą zmysły i uniemożliwiają
odpłynięcie w ramiona Morfeusza. Staję z nimi twarzą w twarz, a one igrają ze
mną. Chciałbym o nich zapomnieć, zamknąć oczy i dotknąć nicości. One jednak
nieustannie bombardują jaźń, zmuszając do aktywności. Falują i wciąż dręczą
umęczone ciało.
Czy jestem im wrogiem?
Bezpardonowo depczą upragniony spokój i zmuszają
do działania. Staram się wyswobodzić z
ich mocy, a one wciąż napierają. Dręczą, podrzucają obrazy i obiecują,
podsuwając coraz to ciekawsze możliwości.
Czy jest coś w stanie oderwać mnie od
przyśpieszającego zniewolenia?
Zatrzymuję się na chwilę i biorę głęboki wdech.
Powietrze przesycone delikatnym, słodkim zapachem, obiecuje nieco więcej niż
przyjemność. Zmysły budzą drzemiące pragnienia i popychają w kierunku dalszych
działań. Nagle zza chmur wypływa księżyc, rozrywając mrok. Różowa poświata rozświetla
pokój i zaprasza do niezapomnianych chwil.
Słodki zapach obejmuje zmysły i przywołuje
ukrytego demona. Szczęście jest na wyciągnięcie ręki, należy jedynie sięgnąć po
nie. Prezentuje się wspaniale, kusząc i uwodząc zmysły. Wystarczy podejść i ją
rozebrać, by chwilę później poczuć rozkosz rozpływającą się po ciele. Jej
słodki zapach nęci i przywołuje wspomnienia, osłabiając wolę.
Wiem, że jest blisko, czuję jej obecność, a
przyrzeczenie słodyczy nieustanne pobudza do działania. Wciąż myślę o
czekającej rozkoszy, a gęsia skórka pokrywa ciało. Niewielki podmuch wiatru
wprawia firankę w ruch, a ja widzę taniec delikatnej przeźroczystej tkaniny. Drżę
z pożądania nie mogąc się doczekać nieuniknionego. Silna wola w panice umyka
przed przyrzeczeniem szczęścia. Atmosfera w pokoju zmienia się, a na ciele
pojawiają się pierwsze krople potu.
Chciałbym zatrzymać nieuniknione, tylko czy
wystarczy mi sił?
Głosy w głowie każą przestać myśleć i zaufać
instynktowi, który od milionów lat kieruje życiem zwierząt. Ale ja nie jestem
zwierzęciem! Buntuję się, licząc na resztki wciąż drzemiącego we mnie człowieczeństwa.
Tylko czym jestem jak nie zwierzęciem? Rozkosz jest na wyciągnięcie ręki,
zachęca i kusi niczym wąż z Raju. Podszeptuje, by złamać przyrzeczenie i
delektować się teraźniejszością, porzucając niepewną przyszłość.
Obietnica wyciąga ku mnie ręce, a ja jak lunatyk
podejmuję grę. Bezwiednie robię pierwszy krok w kierunku pewnej rozkoszy.
Wyobrażam sobie słodycz, obejmującą ciało i nie mogę powstrzymać zwierzęcej
natury. Jestem coraz bliżej czekającej pokusy, która wciąż jest w tym samym
miejscu. Ale czy mogło być inaczej? Bezwiednie krążę wokół niej, z lubością
wdychając jej słodki, zniewalający zapach.
Jestem tak blisko, że mogę jej dotknąć.
Powstrzymuję się jednak, gdyż tylko to może mnie przed nią ochronić. Jeszcze
walczę z rosnącym pożądaniem. Może jestem silniejszy, niż początkowo myślałem?
Wdycham jej zapach zafascynowany jego
naturalnością i topnieję niczym lód wrzucony do wrzątku.
Przed oczyma pojawia się obietnica raju i już nie
panuję nad sobą. Nieuchronne następuje. Delikatnie ją dotykam, głaszczę
opuszkami palców i nie mogę przestać. Ona zaś milczy, nie ułatwiając zadania.
Delikatna, wilgotna skóra nie powstrzyma mojej zwierzęcej natury. Dotyk nie
jest już tak delikatny. Staję się natarczywy, aż w końcu nie mogę się
powstrzymać i wbijam w nią paznokcie. Jej milczenie onieśmiela i po raz ostatni
podejmuję nierówną walkę.
Chcę się wycofać, zostawić ją i wrócić dopiero
wczesnym rankiem. Podświadomie wiem, że nie jest to wykonalne, ale nadzieja
umiera ostatnia. Odsuwam się, a ona nieustannie kusi, roztaczając wokół siebie
słodki aromat.
Usta stają się suche i w akcie desperacji
oblizuję je, mając nadzieją na powstrzymanie pragnienia. Jest jednak inaczej,
ruch języka tylko uświadamia, oczekującą przyjemność. Pragnę i wiem, że nie
wygram z żądzą. Zapomniałem już, że dawno wybiła północ, ale nie obchodzi mnie
to! Nie ma to już żadnego znaczenia. Liczę się tylko ja i ona. Ponownie
podchodzę do stolika, na którym się znajduje i bez zbędnych słów rozbieram ją.
Słodycz wybucha ze zdwojoną siłą, aromat staje się jeszcze intensywniejszy i
zniewala uśpioną duszę. Drżę z pożądania i zniecierpliwiony wbijam palec
wskazujący w jej dziurkę. Jestem tak blisko pełnej rozkoszy.
A przyrzeczenie? Nie jest nic warte?
W tej chwili nie! Ba nie w głowie mi przyziemne
myśli. Kusiciel zaprowadził mnie do stolika, gdzie była ona, a ja mu się
poddałem.
W końcu rozrywam ją całą i biorę do ust pierwszy
kawałek mandarynki. Obietnica rozkoszy spełnia się, a w ustach czuję słodki
smak nadający życiu odrobinę magii. Biorę drugi, który jest równie słodki i
odpływam w niebyt. Chciałbym, by chwila trwała wiecznie.
Kolejny kęs utrwala poczucie rozkoszy i otwiera
duszę na słodkie doznania.
Chwilo, trwaj wiecznie!
Niestety wszystko, co dobre się kończy. Zostałem
już tylko sam na sam ze skórką po mandarynce, która już nie ma nic do
zaoferowania.
Postanowienie, by po godzinie dwudziestej nic nie
jeść, kolejny już raz nie zostało przeze mnie dotrzymane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz