piątek, 14 kwietnia 2017

Pięciu „Wspaniałych”, czyli jak bawią się studenci.


Sen po imprezie jest niczym zapadnięcie się w nicość, a następny dzień jest naznaczony walką z samym sobą. O ile kondycja fizyczna ujawnia się zaraz po przebudzeniu i zazwyczaj woła o pomstę do nieba, to sprawa z psychiką, wymaga nieco wysiłku intelektualnego. Siedząc na łóżku, próbowałem sobie przypomnieć, co tak naprawdę wydarzyło się wczoraj.

Mogę z pewnością powiedzieć, iż zgubił mnie pęd do poszerzenia wiedzy z zakresu mikroekonomii. Zazwyczaj chęć do nauki jest dobrze postrzegana przez społeczeństwo, niestety, gdy przekraczałem próg akademika, moja perspektywa uległa znacznej zmianie. Do pokoju sto szesnaście, gdzie mieszka Łukasz szedłem pełen optymizmu i zapału. Umówiłem się z nim, że pożyczy mi swoje notatki, które powszechnie uważane były za najlepsze. Dzięki nim mogłem szybko i sprawnie posiąść wiedzę, która potrzebna była do egzaminu. Wiem, może się wydawać, że pieprzę bez sensu i nie można w ten sposób podchodzić do nauki. Jednak ja naprawdę lubiłem się uczyć. Stałem więc i coraz to głośniej pukałem, lecz oprócz jakichś dziwnych odgłosów, wydobywających się zza drzwi, nikt nie miał zamiaru ich otworzyć. 

Ostatecznie sprawdziłem, czy są otwarte i były. Z pomieszczenia wydobywały się kłęby dymu, a w środku zobaczyłem siedzących przy stole czterech studentów, którzy obficie raczyli się wódką, o czym świadczył bogato zastawiony stół. Pokój delikatnie rzecz ujmując, wyglądał żałośnie. Z szafy wyłaziły niemieszczące się ubrania, umywalka będąca częstym wyposażeniem akademików, wypełniona była brudnymi naczyniami. Na parapecie stała w połowie uschnięta paprotka, na podłodze walały się puszki po piwie, gdzieniegdzie zaś leżały majtki i skarpetki. W tym właśnie pokoju był mój kolega Łukasz, którego znałem jako osobą pedantyczną i dbającą o wygląd. Teraz wyglądał zupełnie inaczej. Nienaganna fryzura była zaburzona przez koguta, który sterczał mu na środku głowy, koszulka z narysowaną zapałką była wymięta i poplamiona czymś czerwonym, spodnie zaś zdawały się krzyczeć: „chcemy do prania”. To, co pozostawało niezmienne, to ten bezczelny wyraz jego twarzy, na którym gościł ironiczny uśmieszek. Jednak nie wygląd mojego kolegi przykuwał uwagę, a dźwięki przypominające kwiczenie świń, które wydobywały się z gardeł uczestników biesiady.

- Łukasz, ja po notatki.

Rozglądałem się po pokoju, który bardziej przypominał melinę niż pokój studencki.

- Pierwszy się odezwał. Nalej mu kielonka i drugiego za spóźnienie. – powiedział mocno zaokrąglony facet.

- Ja tylko po notatki.

Łukasz popatrzył na mnie jak na kosmitę i wybełkotał.

- Słuchaj stary…, on ma rację. Nie kwiliłeś jak świnia, więc musisz się napić.

Jeden z kolesi podniósł się i sprawnie napełnił dwa kieliszki.

- Grzesiek jestem. Za to spóźnienie to powinienem ci nalać do szklanki. Siadaj!

Ruszył ku mnie wielki, chudy człowiek, którego lewy policzek ozdobiony był niewielką blizną w kształcie krzyżyka i popchnął mnie w kierunku stołu. Nastała cisza, a ja czułem cztery pary oczu, wgapiające się we mnie. Cóż było robić, wypiłem te dwa kieliszki, myśląc, iż na tym się skończy.

- Teraz krowa! – krzyknął niejaki Gienio, facet o niewielkim wzroście, za to z bardzo bujnym zarostem, który niemal w całości zasłaniał mu twarz.

Momentalnie wszyscy zaczęli muczeć, udając nieszczęsne krowy.

- Ale ja po notatki…

- Znowu przegrał, lej mu! – powiedział Gienio.

Mój kieliszek został ponownie uzupełniony. Patrzyłem z nadzieją na Łukasza, który wstał i wybełkotał.

- Sorry Marek…, że cię nie przedstawiłem. Ten gruby to Czarek, tamten pigmej z bujnym zarostem to Gienek, a Grzesiek się już przedstawił. To wypij tego kielonka, a ja poszukam notatek.

Wydawało mi się, iż uda mi się jakoś wyjść z notatkami w stanie tylko lekko wskazującym na spożycie. Wychyliłem ostatniego kielonka i …

- No to teraz musisz wypić brudzia z nowymi kolegami. – stanowczo, acz bełkotliwie powiedział Łukasz.

W ten oto sposób byłem po sześciu kieliszkach, co zdecydowanie zmniejszyło mój zapał do dalszej nauki.

- Teraz osioł. – zarządził Łukasz.

Tym razem i ja zacząłem ryczeć jak osioł i chyba całkiem dobrze mi szło. Pierwszy wymiękł Grzesiek.

- Chłopaki lejcie kielicha..., to jest nudne. Chodźmy na miasto.

- Wiesz, że Czarek nie jest tu legalnie. Jak go portier zobaczy, to będzie po nim.- odpowiedział Łukasz.

Sześć pięćdziesiątek zrobiło swoje i mój umysł zaczął, jak mi się przynajmniej wydawało, działać jak nowiutki, wypasiony komputer.

- To wyjdźmy oknem. To tylko pierwsze piętro, zwiążemy prześcieradła i już.

Chłopakom pomysł przypadł do gustu i całkiem sprawnie powiązaliśmy ze sobą dwa prześcieradła oraz dwie poszewki od pościeli. Lina była gotowa, nie było natomiast Grześka.

- Słuchajcie, gdzie jest Grzesiek? – zapytał Czarek.

Rozglądaliśmy się po pokoju, niestety chłopaka nie było. Było za to otwarte okno i gdzieś z dołu usłyszeliśmy stękanie. To Grzesiek jęczał, leżąc pod oknem. Gdy my byliśmy zajęci robieniem liny, on postanowił zejść bez niej, co właściwie mu się udało. Nie zastanawiając się wiele, wyszliśmy jak najbardziej normalnie z akademika, pozbieraliśmy poobijanego kolegę i wróciliśmy do pokoju.

- Stary..., żyjesz? – zapytał Czarek.

- Noga..., cholernie boli.

- Załatwię coś. – powiedział Gienek i wyszedł.

My tymczasem położyliśmy Grzesia na łóżko i z uwagą obejrzeliśmy nogę. Na moje oko wszystko było w jak najlepszym porządku. Czekając na Gienka, wypiliśmy kolejkę dla lepszego samopoczucia. Po paru minutach Gienek wrócił z dziewczyną ledwo trzymającą się na nogach, niosąc w ręku słoik z siwo-zielonym płynem.

- To jest Jolka, studiuje medycynę.

Jolka popatrzyła na nas tak jakoś mało przytomnie, przysiadła na łóżku i zaczęła oglądać lewą rękę Grzesia.

- Złamana jest. – stwierdziła kategorycznie i zasnęła.

- Ćpały głupie..., ona wyglądała i tak najlepiej. Miały imprezę z chemikami. Na szczęście mam wodę z kiszonych ogórków, zrobimy okład, a jak wytrzeźwieje, pojedziemy na pogotowie.

Gienek postawił słoik na stoliku, natomiast Czarek i Łukasz wynieśli Jolę. Wrócili zadziwiająco szybko i zaczęli szukać jakiejś szmatki, która mogłaby posłużyć jako bandaż. Ostatecznie zdecydowali się na białą koszulkę, z piękną żółtą kaczuszką, podarli ją na paski i bandaż był już gotowy.

- Gdzie słoik z wodą po ogórkach? – spytał Czarek.

- Wypiłem. – z rozbrajającą szczerością odpowiedział Grzesiek.

- Słuchajcie, niech on tu zostanie, a my idziemy na bibę. – wybełkotał Łukasz.

Sprawa była dla nas oczywista. Zmarnować imprezę to grzech, a my grzeszyć nie lubimy, tym samym wybraliśmy się na dyskotekę. Na korytarzu przeszkoda w postaci śpiącej Jolki nie zrobiła na nas żadnego wrażenia.

- Przeskakujemy śpiącą królewnę! - krzyknął Czarek.

Leżąca Jolka faktycznie wyglądała jak królewna. Piękne blond włosy oplatały jej cudowne, kształtne ciało. Dwa równiutkie wzgórza unosiły się miarowo, co świadczyło o głębokim śnie. Co do pomysłu, by ją przeskakiwać, mając na sobie ogrom tłuszczu, można tylko powiedzieć, toż to totalna głupota. Mimo wszystko w tym stanie Czołg tak nie myślał i przeskoczył dziewczynę, a za nim pozostali studenci. 

– Słuchajcie, skoczmy po Wojtka – zaproponował Czarek.

Wojtek jak się okazało, mieszkał w dziesięciopiętrowym bloku na pobliskim osiedlu. Dojście do niego przebiegło w miarę szybko i było umilone śpiewem i wódką. Przed klatką schodową, chwilowo uspokoili się, a Czołg wbił kod do domofonu. Niestety brak dźwięku oznaczał jedno.

– Domofon zepsuty. Nie da rady wejść – stwierdził Patryk.

– Ja mam klucz…, odsuńcie się.

Gienek z całej siły uderzył nogą w szybę drzwi, która momentalnie się rozbiła. Zemsta przedmiotów martwych czasami jest natychmiastowa i tak też było w tym przypadku. Kawał szkła wbił się w jego kończynę, z której natychmiast chlusnęła krew. Głupota Pigmeja została niemal natychmiast "nagrodzona".

 W tym momencie resztkami zdrowego rozsądku studenci zdjęli koszulki i zatamowali krwotok.

– Cholera, cholera, krew. Zróbcie coś! – jęczał mały, zarośnięty Gienek.

Łukasz wyciągnął telefon i zadzwonił.

– Dzień dobry – powiedział przytomnie. – Pod blokiem jest mały owłosiony koleś z rozwaloną nogą [...] Zwykły człowiek z brodą. – Łukasz sprawnie podawał informacje, unikając tych kłopotliwych. – Łukasz Gorzelnik [...] Nie, nie znamy gościa, jęczy i krwawi [...] Tak zostaniemy przy nim. [...] Pod blokiem przy Nowalijki 12. Do widzenia.

Łukasz rozłączył się zadowolony.

– Załatwione.

– Zimno jest – powiedział Patryk.

Czołg wydawał się w najlepszej formie. Po prostu mógł pić za dwóch, ubierać też mógł się lekko, gdyż zwały tłuszczu skutecznie niwelowały zarówno działanie alkoholu, jak i mrozu. Widząc, że atmosfera siadła, postanowił wsiąść sprawy w swoje ręce.

– To są tylko chwilowe niedogodności, pójdziemy do Wojtka, to nam pożyczy koszulki. Drzwi można już otworzyć.

Bez entuzjazmu, z wyrzutami sumienia zostawili Gienka czekającego na pogotowie i w trójkę udali się do Wojtka. Jako że mieszkał na ostatnim, dziesiątym piętrze, postanowili skorzystać z windy. Nie wyglądała najlepiej. Obskurne drzwi, przyciski poprzypalane papierosami, nie umniejszały jej podstawowego zadania – wożenia ludzi. Robiła to sprawnie, co pewnie spowodowało, iż wciąż służyła mieszkańcom. Była sprawna i swobodnie woziła ludzi na górę i w dół. Co ważne wcale nie prezentowała się gorzej od jej pasażerów. Brak koszulek, mętne oczy oraz chwiejny krok niezbyt dobrze świadczył o ich stanie. Im to jednak nie przeszkadzało. Czołg wciąż miał inicjatywę i kierował akcją.

Gienek, to ciapa jest. Pewnie przez to, że nie urosło mu się. Biedny karzeł. Patrzcie, jak wybija się szyby z buta.

Winda ruszyła, a Czarek z całą mocą kopnął uciekające w dół okienko. Windą szarpnęło, a z jego nogi zaczęła sączyć się krew. Nieszczęśliwie urwało mu kawałek pięty.

– Jasny gwint, moje nowe buty.

W pierwszej chwili Czołg nie pojął, iż stracił coś cenniejszego niż but. Stracił kawałek pięty, zyskał zaś kolejny przydomek – Achilles.

Winda dojechała na ostatnie piętro, nikt jednak nie wysiadł. Nie myśleli już o koszulkach, a o koledze. Należało odstawić Achillesa na pogotowie. Gdy dotarli na dół im oczom ukazał się Gienek, a więc karetka jeszcze nie nadjechała. Czołg przysiadł obok Pigmeja i tym samym dwaj tak różni osobnicy, pokonani przez własną głupotę, siedzieli, czekając na pogotowie. Dla jednego z nich karetka mogła się okazać za mała, dla drugiego wielka niczym willa. Sygnał dźwiękowy spłoszył Łukasza i Patryka, którzy szybko czmychnęli, wciąż łudząc się, że noc będzie udana. 

Na dyskotekę, wciąż chcieli iść, jednak niekompletny strój ewidentnie w tym przeszkadzał. Chwilowe niedogodności wydawały się za nimi, a ich oczom, niczym fatamorgana, ukazał się sklep, Tesco 24h. Jawił się jak oaza na pustyni. Było tam dosłownie wszystko. Maszerowali bez koszulek po prawie pustym sklepie. Ochroniarz mający już swoje lata patrzył na nich z wyraźną pogardą, jednak widać było wyraźnie, iż boi się bezpośredniej konfrontacji. Pewnie dlatego nie zaczepiał ich, co było raczej dobrą decyzją. Nagle Łukasz przystanął i z zachwytem zaczął przyglądać się wielkiej pięciolitrowej butelce Whisky.

– Stary, gdybyśmy taką mieli, to byśmy ją pili i pili. Normalnie byłaby prawie jak stoliczek, co się sam nakrywa. Nigdy niekończąca się flaszka – bełkotał rozanielony.

– Za droga jest, weźmy połówkę i wystarczy.

Patryk wziął do ręki flaszkę i niemal siłą zaciągnął Łukasza, do działu odzieżowego. Tam przymierzyli czarne koszulki z czachą, do których dobrali żółte krawaty.

– Stary, jesteśmy zajebiści..., wszystkie będą nasze – zachwycony Łukasz oglądał się w lustrze.

Teraz byli gotowi na dalszą zabawę. Do dyskoteki doszli, jak można by to ująć w sam raz. Znaczy się, akurat skończyła się flaszka, a pić wciąż się chciało. Zaduch dyskoteki zrobił swoje i dalszej część ich przygód pozostawił białą plamę.

 Teraz Patryk siedzi na łóżku i głowi się, co było dalej. Faktem jest, że był w akademiku i za jego plecami spał ktoś przykryty kocem. Odsunął nieznacznie pled i jego oczom ukazała się Jolka. Obudzona światłem, otworzyła oczy i wyszeptała.

– Byłeś naprawdę wspaniały.

2 komentarze:

  1. "- Słuchajcie, gdzie jest Grzesiek – zapytał Czarek.
    Rozglądaliśmy się po pokoju, jednak nie było go." - brak znaku zapytania w dialogu. Nie było kogo? Grześka, czy pokoju? Ten fragment mi "zgrzyta".
    "- Gdzie słoik z wodą po ogórkach – spytał Czarek." -Brak znaku zapytania.
    "Winda w bloku nie wygląda najlepiej, była starego typu, przyciski były poprzypalane papierosami, jednak swą podstawową funkcję spełniała." - pomieszanie czasów - winda wygląda ale funkcje spełniała.
    "- Grzesiek jestem. Za to spóźnienie to powinienem ci nalać do szklanki. Siadaj!
    Ruszył w moim kierunku i popchnął w kierunku stołu." - Kierunku dwa razy w jednym zdaniu. Mogłoby być np. Ruszył w moją stronę i popchnął w kierunku stołu.
    Jeszcze uwaga generalna - pozostali bohaterowie, poza głównym, nie są przedstawieni zbyt szczegółowo, Trudno ich spamiętać. Można było dodać każdemu jakiś charakterystyczny szczegół, trochę rozbudować. A tak kompletnie się mieszają i mało czytelnika obchodzą.
    Taka drobna korekta. bez urazy ziom ;-). A opowiadanko spoko, choć jak na mój gust zbyt krótkie i zbyt mało szalone, aby je zapamiętać. Ale talent masz. Szlifuj na zdrowie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za wytknięcie błędów, dzięki czemu zostały usunięte.

    OdpowiedzUsuń