Bajka o smoku
Pewnego
dnia w małej wiosce nieopodal pięknych gór, pojawił się wielgachny smok. Mimo
iż ważył z trzydzieści ton, to miał na tyle mocne skrzydła, by wzbić się w
powietrze. I tak oto, gdy najbliższa żywność w postaci kozic górskich oraz
niedźwiedzi wyczerpała się, smok postanowił sprawdzić, czy zapuszczając się głębiej,
znajdzie coś nadającego się do jedzenia.
Gadzina codziennie wyruszała dalej i dalej, a jej olbrzymia pieczara umiejscowiona
tuż pod szczytem góry Babol, przez większą część dnia pozostawała pusta. A to
zachęcało mrówki do budowania tam domu, nienarażonego na zmiany pogody. Jako że
w jaskini walało się wiele kości, mrówki miały także zapewnione nieograniczone zapasy żywności.
Smok
nie zwracał uwagi na małe owady, gdyż ciągłe burczenie w brzuchu pozwalało na
myślenie jedynie o jedzeniu. A te było
coraz to dalej. I tak oto smok wyruszał
na długie wyprawy, a nie było to łatwe, gdyż był potwornie gruby. Z
każdym kolejnym dniem skrzydlaty potwór zapuszczał się dalej i nie było to
związane jedynie z brakiem żywności, ale także z poprawiającą się kondycją potwora, wyćwiczoną codziennym
lataniem. Oczywiście na polach były myszy, zające, ale mając na uwadze wielkość
smoka, takie pożywienie jedynie podrażniało jego coraz to bardziej kurczący się
żołądek.
Mimo
iż smok zrzuciwszy wagę, czuł się lepiej, to bardzo wkurzał go dokuczający
głód. Dlatego też im jego waga była mniejsza, tym złość rosła, a burczenie
przybierało na sile. Odgłos wydobywający się z brzucha nie tylko go denerwował,
ale także jego małych współlokatorów,
którzy nie mogąc spać w nocy, odsypiali w dzień. Trudno w to uwierzyć, ale
mrówki mieszkające w jaskini, stały się najbardziej leniwymi owadami na
świecie. Robotnice nie chciały pracować, strażnicy przysypiali, a królowa nie
dbała o demografię i liczba mrówek systematycznie spadała.
Gdy
smok po raz pierwszy pojawił się nad wioską, był piekielnie wściekły. Bez
zastanowienia, postanowił zionąć ogniem. Zapomniał nieborak, że już od pewnego
czasu nie potrafił tego robić i zamiast smugi ognia, pojawił się silny podmuch,
który zrzucił dach pobliskiej obory. I tak oto smok otworzył pomieszczenie z
dobrą i zdrową żywnością.
Wystarczyło
jedynie, niczym sokół spaść na oborę i zjeść ile tylko się da. Smok sokołem nie
był, a jego zgrabność można porównać jedynie do słonia znajdującego się w
składzie porcelany. Tym samym jego pikujący lot i lądowanie było groteskowe. Po
prostu spadł jak meteoryt, niszcząc ściany budynku. Znalazłszy się na
zgliszczach obory, chwytał olbrzymimi zębiskami bezbronne krowy i je zjadał. Na
mieszkańców padł blady strach. Czym prędzej pochowali się w piwnicach i czekali
na dalszy ciąg zdarzeń.
Tymczasem
gad, zjadłszy szóstą krowę, poczuł się syty. Burczenie w brzuchu ustało, a on zdrzemnął
się. Co odważniejsi i głupsi mieszkańcy wioski przyszli zobaczyć strasznego
potwora. Sołtys patrzył na ogromne cielsko ze strachem, szukając słabego
punktu. Głupi Tadek robił selfii ze smokiem, ukazując swoje ubogie uzębienie.
Szczęście Tadkowi dopisało, gdyż w momencie robienia zdjęcia smok otworzył oko
i właśnie tak został uwieczniony. Chwilę później Tadek został zdmuchnięty przez
potwora i wylądował na stogu siana, natomiast Sołtys schowany za gruzami
pozostał na miejscu. Gad potrząsnął głową, rozejrzał się i wyruszył do swojej
pieczary. Jakież było jego ogromne zdziwienie, gdy po niecałych dwóch
kilometrach lotu, nie miał siły na dalszą podróż. Brzuch ciążył okropnie, a
wydawałoby się silne skrzydła, nie były w stanie udźwignąć takiej masy. Z tego
też powodu, pozostałą drogę odbył na piechotę, strasząc okoliczne myszy i
zające.
W
napadniętej wiosce powoli życie wracało do normy. Najbardziej stratny był
właściciel obory, który dowiedział się od ubezpieczyciela, iż nie dostanie
odszkodowania, gdyż nie był ubezpieczony od szkód wyrządzonych przez smoka.
Przed jego oczami pojawiło się widmo bankructwa i gdyby nie solidarność
mieszkańców pomagających mu odbudować budynek, z pewnością tak by się stało.
Przed mieszkańcami wioski, pojawiło się o
wiele trudniejsze zadanie. Musieli obronić się przed złym smokiem. Dlatego też
szef wioski, zwyczajowo nazywany „sołtysem”, postanowił, iż to właśnie on
będzie przewodzić lokalnej samoobronie. Niestety w krainie, w której leżała wioska
jedyną bronią, jaką ludzie mogli posiadać, były wiatrówki, a te nie mogły
zrobić krzywdy gadzinie. Sołtys co prawda pojechał aż do województwa prosić
wojewodę o wsparcie, ale jak tylko wspomniał o smoku, to wojewoda wraz ze
swoimi przybocznymi położyli się na podłodze i zwijali ze śmiechu. Gdy pokazał
filmik nagrany na smartfonie, ukazujący smoka
zjadającego krowę, to śmiech się jedynie pogłębił. Szczęśliwie nie wsadzili go do wariatkowa.
Sołtys
był jednak mądrym i dzielnym człowiekiem, niezrażającym się niepowodzeniami.
Widząc nieugiętość władz, wywiesił plakaty z podobizną smoka i wyznaczył nagrodę
za jego pokonanie. Nagroda może i nie najwyższa, ale warta grzechu. Pełne trzydzieści tysięcy złotych. Niestety więcej
pieniędzy nie udało się zebrać, mimo iż do zbiórki dołączył także i kościół. Po
naklejeniu ostatniego plakatu wrócił na wieś.
Tam
czekali mieszkańcy, pewni iż wraz z
sołtysem przyjedzie wojsko. Nic takiego nie miało miejsca. Dla części
wieśniaków był to jasny sygnał, iż głos oddany na sołtysa to głos zmarnowany.
Głupi Tadek zażądał wręcz, by go odwołać, jednak tym razem nie zdobył większości
głosów.
Rankiem
na jedynej drodze do wsi pojawiły się tumany kurzu, z których wyłaniał się
piękny terenowy Mercedes. Jego błyszcząca karoseria oraz ogromny rozmiar
pojazdu, wzbudzał zazdrość mieszkańców. Ten samochód nie pasował do wioski, a wysiadający
facet wydawał się być tutaj przypadkowo. Ubrany w czarny garnitur, krawat i
białą koszulę. A ta jego gęba! Gładko ogolona, bez śladu zarostu, okrągłe oczy,
niewielki nos, na którym usadowione były okulary. I włosy. Po prostu zgroza.
Jeżyk zrobiony żelem i pasemka! Jednym słowem przybył laluś nienawykły do
ciężkiej roboty. Wieśniacy z niechęcią patrzyli na przybysza, w myślach nazywając
go darmozjadem, gdyż w takim stroju to z pewnością nie można wykonywać żadnego porządnego
zawodu. Niezrażony tym faktem „garniturowiec”, skierował kroki do
najpiękniejszej chałupy na wsi, należącej do sołtysa. Zadzwonił do drzwi i jak
tylko usłyszał „proszę wejść”, nacisnął klamkę i niemal bezgłośnie wszedł.
–
Dzień dobry panie sołtysie – powiedział.
Sołtys
z uwagą patrzył na przybysza. Ten garnitur, te delikatne ręce, które z
pewnością nigdy nie miały do czynienia z pracą fizyczną. Po diabła w tych
trudnych czasach facet przychodzi do niego? Jako że sołtys był mądrym
człowiekiem, mimo wszystko postanowił go wysłuchać.
–
Mów przybyszu, co cię do nas sprowadza? – powiedział z lekką drwiną w głosie.
–
Słyszałem, że macie problem ze smokiem, a ja wam mogę pomóc. Czy te trzydzieści
tysięcy złotych jest aktualne?
Pewny
basowy głos nie pasował do przybysza. Sołtys zerknął z zainteresowaniem na nieznajomego
i kontynuował rozmowę.
–
Oczywiście, że tak, tylko co ty możesz nam pomóc? Wydajesz się człowiekiem
delikatnym i nieskorym do przemocy.
–
Tak rzeczywiście jest, ale za to głowę mam nie od parady i opracowałem plan, pozwalający
na pozbycie się kłopotu. Co ważniejsze jeszcze na tym zarobicie. A jak chcecie
sprawdzić moje kompetencje, to wyszukajcie w Internecie niejakiego Iwana Kasę.
To ja, we własnej osobie – mówiąc to,
ukłonił się lekko.
Sołtys
jeszcze uważniej spojrzał na faceta. Jego wygląd nie budził zaufania. Widać
było, iż jest łasy na kasę i jednocześnie umie ją zarobić. A ta jego pewność! Po prostu niesłychane.
–
Jestem Marek Nowik. Mów, jaki masz pomysł. Jak będzie dobry, to go wdrożymy –
powiedział ostrożnie.
–
Na początek sołtysie, potrzebna jest inwestycja, by smok was nie napadał. Tym
samym musicie kupić duże stada krów, które zaspokoją jego głód.
Marek
zaśmiał się nerwowo. Nie tego się spodziewał.
–To
i ja wiem.
–
Kolejną rzeczą, jaką musicie zrobić to Biznes Plan, w którym wskażemy potrzebne
inwestycje oraz korzyści, jakie z nich będą.
–
Co też ty gadasz!? – krzyknął, zdziwiony i zniecierpliwiony Marek.
–
Musicie sołtysie zbudować pieczarę smoka bliżej wioski.
Zdenerwowany
szef wioski, skłonny był już wyrzucić przybysza. Powstrzymywał go od tego,
jedynie jego nienaganny ubiór. Jak wyrzucić takiego eleganta?
–
Proszę słuchać dalej. Pieczara ma być ogrzewana, by smokowi było tam dobrze. A
przy niej mają paść się wielkie stada krów. Pastwisko oddzielimy grubą siatką,
a za nią zbudujemy olbrzymi parking na samochody. Zmienimy też nazwę wioski na
„Smoczysko” i rozpoczniemy wielką kampanię
reklamową.
–
Dobrze, ale kto to wszystko zorganizuje i kto da nam na to kasę?
Przybysz
uśmiechnął się.
–
Ja przygotuję wszystkie niezbędne dokumenty, wniosek o środki z Unii Europejskiej
oraz wniosek o kredyt. Jedyna rzecz, jaką wy musicie zrobić sołtysie, to
znaleźć firmę, która zbuduje luksusową pieczarę, ogrodzenie dla krów oraz
parking.
–
A kto pogada ze smokiem?
Przybysz
zaśmiał się.
–
Ze smokiem nikt nie pogada. Jak pieczara będzie gotowa, to go tam zwabimy. Jak
mu się spodoba, to z pewnością tam zostanie. A jak zostanie, to ja inkasuję nagrodę
i wyjeżdżam szukać kolejnego zlecenia.
Tym
oto sposobem, została podpisana umowa między Iwanem a sołtysem, na podstawie
której przybysz zobowiązał się do zorganizowania inwestycji, natomiast sołtys
do wypłaty trzydziestu tysięcy złotych.
Niepewność
w zakresie zakwalifikowania się wniosku o dotacje trwała sześć miesięcy, sama
inwestycja kolejne sześć. Dzień, w którym smok miał zostać zwabiony do
pieczary, był jednocześnie dniem otwarcia „Smoczyska”.
W tym wielkim dniu, poczynając od piątej rano, z całego kraju zaczęły zjeżdżać
samochody. To, co od razu zauważył Sołtys, to zła infrastruktura. Przyjechało
tylu ludzi, a dojazd kiepski, restauracji brak, o hotelu nie wspominając. Każdy
chciał zobaczyć smoka, a jak nie chciał, to jego dzieci chciały. Z małej wioski
mogła powstać ogromna metropolia, a pieniędzy mogło być tutaj więcej niż w
Warszawie.
O
ósmej parking był kompletnie zapchany, mimo iż bilet wstępu nie był tani. Sześćdziesiąt
złotych za jedną osobę lub dwieście za bilet rodzinny. Na godzinę dwunastą
zaplanowano wabienie gadziny do pieczary. A to miały ułatwić jałówki, mające najbardziej delikatne mięso. Znosił
je sołtys wraz z synem, a Iwan przyglądał się jedynie. Punktualnie o dwunastej
wszystko było przygotowane. Niestety smok nie pojawił się. Nie pojawił się także o trzynastej, nie
było go też pół godziny później. Wśród przybyłych, coraz częściej słychać było
głosy niezadowolenia.
–
Oszustwo!
–
Nie ma żadnego smoka!
–
Oddać pieniądze!
–
To jest przekręt!
Wołało
coraz to więcej niezadowolonych klientów. Iwan często był świadkiem takich
zachowań i uspakajanie tłumu przychodziło mu zaskakująco łatwo.
–
Ludzie, uspokójcie się do diabła! – wrzasnął. – Czy myślicie, że smok ma
zegarek, że przyjdzie punktualnie, jak wy chodzicie do roboty?! Chociaż pewnie
nie wszyscy. – Wciąż mówił podniesionym głosem. – To jest smok! To potwór,
który może was zjeść i nawet tego nie zauważyć. Dajcie mu szansę i uciszcie
się, bo albo ucieknie, albo się na was rzuci.
Momentalnie
ucichły wszelkie głosy, a Iwan z tryumfem patrzył na zgromadzonych. Teraz
wszystko zależało od smoka. W tym oto wielkim dniu gad z niepokojem obserwował
okolice wioski. Do tej pory przyzwyczaił się do koparek, ciężarówek. Nie
przeszkadzało mu to. Polubił też te dziwne postacie, ubierające się w kolorowe
fatałaszki. Dbali o niego, a pastwisko zawsze było pełne krów. Dzisiaj jednak wszystko
wyglądało inaczej. Pojawiło się pełno małych samochodzików, jeszcze więcej
ludzików ubranych na kolorowo. To go niepokoiło. Zastanawiał się, czy może dać
sobie spokój z jedzeniem. O dwunastej był już bardzo głodny. O trzynastej
pojawiło się burczenie w brzuchu. Przypomniały mu się czasy, kiedy musiał
zadowolić się zającami. To mu się nie podobało. O godzinie trzynastej trzydzieści był diabelnie głodny. Wytężył oczy, by znaleźć
wśród tysięcy ludzi, swoich przyjaciół z wioski. I nagle, jakby przez jego
serce przeszła strzała miłości, każdy wieśniak miał ubranko z jego podobizną.
Oni
go lubili! To dlatego mógł każdego dnia, zjeść tyle krów ile chce. Dodatkowo do
jego nozdrzy doszedł zapach młodych jałówek. Tego nie można było zignorować.
Smok rozpostarł skrzydła i pomknął w kierunku zapachu. Przed piękną pieczarą
leżały jałówki, które ze smakiem zaczął pałaszować. Nie zwrócił uwagi na piski
dzieci, na radosne okrzyki dorosłych. Dla niego najważniejsze było wyśmienite
jedzenie, w ilościach jeszcze większych niż zwykle. Po godzinnej uczcie poczuł
się strasznie zmęczony. Nie chciało mu się wracać do swojej jaskini. A gdyby
tutaj? Smok wszedł do nowo wybudowanej pieczary, w której było miło i ciepło.
Położył się i zasnął.
Ludzie
wręcz oszaleli ze szczęścia. Widzieli prawdziwego smoka. Jedynego na całym
świecie. Zaczęli krzyczeć, ekscytując się niecodzienną sytuacją.
–
Ja go pierwszy widziałem!
–
On jest wspaniały, najlepszy!
–
Nikt mi nie uwierzy!
–
Wrzuciłem go na fejsa!
Iwan
patrzył na ludzi i aż łezka mu się w oczach zakręciła. Kolejny sukces. I to
jaki! Dumny niczym paw ponownie tego dnia zabrał głos.
–
Szanowni państwo. Na dzisiaj kończymy to niecodzienne wydarzenie. Mam nadzieję,
iż spełniliśmy wszelkie oczekiwania i opowiecie o tym wszystkim swoim znajomym.
Zapraszamy jutro, otwieramy o godzinie ósmej, zamykamy o siedemnastej. –
Zakończył przemowę i zszedł ze sceny.
Podszedł
do sołtysa i wraz z nim udał się do chałupy, gdzie szef wioski wypłacił mu wynagrodzenie.
Dla obu panów transakcja była korzystna. I tak oto mała biedna wioska, stała
się jedną z najbogatszych w kraju. Dodatkową korzyścią było przybliżenie
dzieciom geografii, gdyż każdy młodzian z łatwością wskazywał Smoczysko na mapie swojego kraju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz