niedziela, 16 października 2016

Bajka o smoku


Pewnego dnia w małej wiosce nieopodal pięknych gór, pojawił się wielgachny smok. Mimo iż ważył z trzydzieści ton, to miał na tyle mocne skrzydła, by wzbić się w powietrze. I tak oto, gdy najbliższa żywność w postaci kozic górskich oraz niedźwiedzi wyczerpała się, smok postanowił sprawdzić, czy zapuszczając się głębiej, znajdzie coś nadającego się do jedzenia.  Gadzina codziennie wyruszała dalej i dalej, a jej olbrzymia pieczara umiejscowiona tuż pod szczytem góry Babol, przez większą część dnia pozostawała pusta. A to zachęcało mrówki do budowania tam domu, nienarażonego na zmiany pogody. Jako że w jaskini walało się wiele kości, mrówki miały także zapewnione nieograniczone  zapasy żywności.

Smok nie zwracał uwagi na małe owady, gdyż ciągłe burczenie w brzuchu pozwalało na myślenie jedynie o jedzeniu.  A te było coraz to dalej. I tak oto smok wyruszał  na długie wyprawy, a nie było to łatwe, gdyż był potwornie gruby. Z każdym kolejnym dniem skrzydlaty potwór zapuszczał się dalej i nie było to związane jedynie z brakiem żywności, ale także z poprawiającą  się kondycją potwora, wyćwiczoną codziennym lataniem. Oczywiście na polach były myszy, zające, ale mając na uwadze wielkość smoka, takie pożywienie jedynie podrażniało jego coraz to bardziej kurczący się żołądek.

Mimo iż smok zrzuciwszy wagę, czuł się lepiej, to bardzo wkurzał go dokuczający głód. Dlatego też im jego waga była mniejsza, tym złość rosła, a burczenie przybierało na sile. Odgłos wydobywający się z brzucha nie tylko go denerwował, ale także jego małych  współlokatorów, którzy nie mogąc spać w nocy, odsypiali w dzień. Trudno w to uwierzyć, ale mrówki mieszkające w jaskini, stały się najbardziej leniwymi owadami na świecie. Robotnice nie chciały pracować, strażnicy przysypiali, a królowa nie dbała o demografię i liczba mrówek systematycznie spadała.

Gdy smok po raz pierwszy pojawił się nad wioską, był piekielnie wściekły. Bez zastanowienia, postanowił zionąć ogniem. Zapomniał nieborak, że już od pewnego czasu nie potrafił tego robić i zamiast smugi ognia, pojawił się silny podmuch, który zrzucił dach pobliskiej obory. I tak oto smok otworzył pomieszczenie z dobrą i zdrową żywnością.

Wystarczyło jedynie, niczym sokół spaść na oborę i zjeść ile tylko się da. Smok sokołem nie był, a jego zgrabność można porównać jedynie do słonia znajdującego się w składzie porcelany. Tym samym jego pikujący lot i lądowanie było groteskowe. Po prostu spadł jak meteoryt, niszcząc ściany budynku. Znalazłszy się na zgliszczach obory, chwytał olbrzymimi zębiskami bezbronne krowy i je zjadał. Na mieszkańców padł blady strach. Czym prędzej pochowali się w piwnicach i czekali na dalszy ciąg zdarzeń.

Tymczasem gad, zjadłszy szóstą krowę, poczuł się syty. Burczenie w brzuchu ustało, a on zdrzemnął się. Co odważniejsi i głupsi mieszkańcy wioski przyszli zobaczyć strasznego potwora. Sołtys patrzył na ogromne cielsko ze strachem, szukając słabego punktu. Głupi Tadek robił selfii ze smokiem, ukazując swoje ubogie uzębienie. Szczęście Tadkowi dopisało, gdyż w momencie robienia zdjęcia smok otworzył oko i właśnie tak został uwieczniony. Chwilę później Tadek został zdmuchnięty przez potwora i wylądował na stogu siana, natomiast Sołtys schowany za gruzami pozostał na miejscu. Gad potrząsnął głową, rozejrzał się i wyruszył do swojej pieczary. Jakież było jego ogromne zdziwienie, gdy po niecałych dwóch kilometrach lotu, nie miał siły na dalszą podróż. Brzuch ciążył okropnie, a wydawałoby się silne skrzydła, nie były w stanie udźwignąć takiej masy. Z tego też powodu, pozostałą drogę odbył na piechotę, strasząc okoliczne myszy i zające.

W napadniętej wiosce powoli życie wracało do normy. Najbardziej stratny był właściciel obory, który dowiedział się od ubezpieczyciela, iż nie dostanie odszkodowania, gdyż nie był ubezpieczony od szkód wyrządzonych przez smoka. Przed jego oczami pojawiło się widmo bankructwa i gdyby nie solidarność mieszkańców pomagających mu odbudować budynek, z pewnością tak by się stało.

Przed mieszkańcami wioski, pojawiło się o wiele trudniejsze zadanie. Musieli obronić się przed złym smokiem. Dlatego też szef wioski, zwyczajowo nazywany „sołtysem”, postanowił, iż to właśnie on będzie przewodzić lokalnej samoobronie. Niestety w krainie, w której leżała wioska jedyną bronią, jaką ludzie mogli posiadać, były wiatrówki, a te nie mogły zrobić krzywdy gadzinie. Sołtys co prawda pojechał aż do województwa prosić wojewodę o wsparcie, ale jak tylko wspomniał o smoku, to wojewoda wraz ze swoimi przybocznymi położyli się na podłodze i zwijali ze śmiechu. Gdy pokazał filmik nagrany na smartfonie, ukazujący smoka zjadającego krowę, to śmiech się jedynie pogłębił. Szczęśliwie nie wsadzili go do wariatkowa.

Sołtys był jednak mądrym i dzielnym człowiekiem, niezrażającym się niepowodzeniami. Widząc nieugiętość władz, wywiesił plakaty z podobizną smoka i wyznaczył nagrodę za jego pokonanie. Nagroda może i nie najwyższa, ale warta grzechu. Pełne  trzydzieści tysięcy złotych. Niestety więcej pieniędzy nie udało się zebrać, mimo iż do zbiórki dołączył także i kościół. Po naklejeniu ostatniego plakatu wrócił na wieś.

Tam czekali mieszkańcy, pewni  iż wraz z sołtysem przyjedzie wojsko. Nic takiego nie miało miejsca. Dla części wieśniaków był to jasny sygnał, iż głos oddany na sołtysa to głos zmarnowany. Głupi Tadek zażądał wręcz, by go odwołać, jednak tym razem nie zdobył większości głosów.

Rankiem na jedynej drodze do wsi pojawiły się tumany kurzu, z których wyłaniał się piękny terenowy Mercedes. Jego błyszcząca karoseria oraz ogromny rozmiar pojazdu, wzbudzał zazdrość mieszkańców. Ten samochód nie pasował do wioski, a wysiadający facet wydawał się być tutaj przypadkowo. Ubrany w czarny garnitur, krawat i białą koszulę. A ta jego gęba! Gładko ogolona, bez śladu zarostu, okrągłe oczy, niewielki nos, na którym usadowione były okulary. I włosy. Po prostu zgroza. Jeżyk zrobiony żelem i pasemka! Jednym słowem przybył laluś nienawykły do ciężkiej roboty. Wieśniacy z niechęcią patrzyli na przybysza, w myślach nazywając go darmozjadem, gdyż w takim stroju to z pewnością nie można wykonywać żadnego porządnego zawodu. Niezrażony tym faktem „garniturowiec”, skierował kroki do najpiękniejszej chałupy na wsi, należącej do sołtysa. Zadzwonił do drzwi i jak tylko usłyszał „proszę wejść”, nacisnął klamkę i niemal bezgłośnie wszedł.

– Dzień dobry panie sołtysie – powiedział.

Sołtys z uwagą patrzył na przybysza. Ten garnitur, te delikatne ręce, które z pewnością nigdy nie miały do czynienia z pracą fizyczną. Po diabła w tych trudnych czasach facet przychodzi do niego? Jako że sołtys był mądrym człowiekiem, mimo wszystko postanowił go wysłuchać.

– Mów przybyszu, co cię do nas sprowadza? – powiedział z lekką drwiną w głosie.

– Słyszałem, że macie problem ze smokiem, a ja wam mogę pomóc. Czy te trzydzieści tysięcy złotych jest aktualne?

Pewny basowy głos nie pasował do przybysza. Sołtys zerknął z zainteresowaniem na nieznajomego i kontynuował rozmowę.

– Oczywiście, że tak, tylko co ty możesz nam pomóc? Wydajesz się człowiekiem delikatnym i nieskorym do przemocy.

– Tak rzeczywiście jest, ale za to głowę mam nie od parady i opracowałem plan, pozwalający na pozbycie się kłopotu. Co ważniejsze jeszcze na tym zarobicie. A jak chcecie sprawdzić moje kompetencje, to wyszukajcie w Internecie niejakiego Iwana Kasę. To ja, we własnej osobie – ­  mówiąc to, ukłonił się lekko.

Sołtys jeszcze uważniej spojrzał na faceta. Jego wygląd nie budził zaufania. Widać było, iż jest łasy na kasę i jednocześnie umie ją zarobić. A ta jego pewność!  Po prostu niesłychane.

– Jestem Marek Nowik. Mów, jaki masz pomysł. Jak będzie dobry, to go wdrożymy – powiedział ostrożnie.

– Na początek sołtysie, potrzebna jest inwestycja, by smok was nie napadał. Tym samym musicie kupić duże stada krów, które zaspokoją jego głód.

Marek zaśmiał się nerwowo. Nie tego się spodziewał.

–To i ja wiem.

– Kolejną rzeczą, jaką musicie zrobić to Biznes Plan, w którym wskażemy potrzebne inwestycje oraz korzyści, jakie z nich będą.

– Co też ty gadasz!? – krzyknął, zdziwiony i zniecierpliwiony Marek.

– Musicie sołtysie zbudować pieczarę smoka bliżej wioski.

Zdenerwowany szef wioski, skłonny był już wyrzucić przybysza. Powstrzymywał go od tego, jedynie jego nienaganny ubiór. Jak wyrzucić takiego eleganta?

– Proszę słuchać dalej. Pieczara ma być ogrzewana, by smokowi było tam dobrze. A przy niej mają paść się wielkie stada krów. Pastwisko oddzielimy grubą siatką, a za nią zbudujemy olbrzymi parking na samochody. Zmienimy też nazwę wioski na „Smoczysko” i rozpoczniemy wielką kampanię reklamową.

– Dobrze, ale kto to wszystko zorganizuje i kto da nam na to kasę?

Przybysz uśmiechnął się.

– Ja przygotuję wszystkie niezbędne dokumenty, wniosek o środki z Unii Europejskiej oraz wniosek o kredyt. Jedyna rzecz, jaką wy musicie zrobić sołtysie, to znaleźć firmę, która zbuduje luksusową pieczarę, ogrodzenie dla krów oraz parking.

– A kto pogada ze smokiem?

Przybysz zaśmiał się.

– Ze smokiem nikt nie pogada. Jak pieczara będzie gotowa, to go tam zwabimy. Jak mu się spodoba, to z pewnością tam zostanie. A jak zostanie, to ja inkasuję nagrodę i wyjeżdżam szukać kolejnego zlecenia.

Tym oto sposobem, została podpisana umowa między Iwanem a sołtysem, na podstawie której przybysz zobowiązał się do zorganizowania inwestycji, natomiast sołtys do wypłaty trzydziestu tysięcy złotych.

Niepewność w zakresie zakwalifikowania się wniosku o dotacje trwała sześć miesięcy, sama inwestycja kolejne sześć. Dzień, w którym smok miał zostać zwabiony do pieczary, był jednocześnie dniem otwarcia „Smoczyska”. W tym wielkim dniu, poczynając od piątej rano, z całego kraju zaczęły zjeżdżać samochody. To, co od razu zauważył Sołtys, to zła infrastruktura. Przyjechało tylu ludzi, a dojazd kiepski, restauracji brak, o hotelu nie wspominając. Każdy chciał zobaczyć smoka, a jak nie chciał, to jego dzieci chciały. Z małej wioski mogła powstać ogromna metropolia, a pieniędzy mogło być tutaj więcej niż w Warszawie.

O ósmej parking był kompletnie zapchany, mimo iż bilet wstępu nie był tani. Sześćdziesiąt złotych za jedną osobę lub dwieście za bilet rodzinny. Na godzinę dwunastą zaplanowano wabienie gadziny do pieczary. A to miały ułatwić  jałówki, mające najbardziej delikatne mięso. Znosił je sołtys wraz z synem, a Iwan przyglądał się jedynie. Punktualnie o dwunastej wszystko było przygotowane. Niestety smok nie pojawił się. Nie pojawił się także o trzynastej, nie było go też pół godziny później. Wśród przybyłych, coraz częściej słychać było głosy niezadowolenia.

– Oszustwo!

– Nie ma żadnego smoka!

– Oddać pieniądze!

– To jest przekręt!

Wołało coraz to więcej niezadowolonych klientów. Iwan często był świadkiem takich zachowań i uspakajanie tłumu przychodziło mu zaskakująco łatwo.

– Ludzie, uspokójcie się do diabła! – wrzasnął. – Czy myślicie, że smok ma zegarek, że przyjdzie punktualnie, jak wy chodzicie do roboty?! Chociaż pewnie nie wszyscy. – Wciąż mówił podniesionym głosem. – To jest smok! To potwór, który może was zjeść i nawet tego nie zauważyć. Dajcie mu szansę i uciszcie się, bo albo ucieknie, albo się na was rzuci.

Momentalnie ucichły wszelkie głosy, a Iwan z tryumfem patrzył na zgromadzonych. Teraz wszystko zależało od smoka. W tym oto wielkim dniu gad z niepokojem obserwował okolice wioski. Do tej pory przyzwyczaił się do koparek, ciężarówek. Nie przeszkadzało mu to. Polubił też te dziwne postacie, ubierające się w kolorowe fatałaszki. Dbali o niego, a pastwisko zawsze było pełne krów. Dzisiaj jednak wszystko wyglądało inaczej. Pojawiło się pełno małych samochodzików, jeszcze więcej ludzików ubranych na kolorowo. To go niepokoiło. Zastanawiał się, czy może dać sobie spokój z jedzeniem. O dwunastej był już bardzo głodny. O trzynastej pojawiło się burczenie w brzuchu. Przypomniały mu się czasy, kiedy musiał zadowolić się zającami. To mu się nie podobało. O godzinie trzynastej trzydzieści  był diabelnie głodny. Wytężył oczy, by znaleźć wśród tysięcy ludzi, swoich przyjaciół z wioski. I nagle, jakby przez jego serce przeszła strzała miłości, każdy wieśniak miał ubranko z jego podobizną.

Oni go lubili! To dlatego mógł każdego dnia, zjeść tyle krów ile chce. Dodatkowo do jego nozdrzy doszedł zapach młodych jałówek. Tego nie można było zignorować. Smok rozpostarł skrzydła i pomknął w kierunku zapachu. Przed piękną pieczarą leżały jałówki, które ze smakiem zaczął pałaszować. Nie zwrócił uwagi na piski dzieci, na radosne okrzyki dorosłych. Dla niego najważniejsze było wyśmienite jedzenie, w ilościach jeszcze większych niż zwykle. Po godzinnej uczcie poczuł się strasznie zmęczony. Nie chciało mu się wracać do swojej jaskini. A gdyby tutaj? Smok wszedł do nowo wybudowanej pieczary, w której było miło i ciepło. Położył się i zasnął.

Ludzie wręcz oszaleli ze szczęścia. Widzieli prawdziwego smoka. Jedynego na całym świecie. Zaczęli krzyczeć, ekscytując się niecodzienną sytuacją.

– Ja go pierwszy widziałem!

– On jest wspaniały, najlepszy!

– Nikt mi nie uwierzy!

– Wrzuciłem go na fejsa!

Iwan patrzył na ludzi i aż łezka mu się w oczach zakręciła. Kolejny sukces. I to jaki! Dumny niczym paw ponownie tego dnia zabrał głos.

– Szanowni państwo. Na dzisiaj kończymy to niecodzienne wydarzenie. Mam nadzieję, iż spełniliśmy wszelkie oczekiwania i opowiecie o tym wszystkim swoim znajomym. Zapraszamy jutro, otwieramy o godzinie ósmej, zamykamy o siedemnastej. ­ – Zakończył przemowę i zszedł ze sceny.

Podszedł do sołtysa i wraz z nim udał się do chałupy, gdzie szef wioski wypłacił mu wynagrodzenie. Dla obu panów transakcja była korzystna. I tak oto mała biedna wioska, stała się jedną z najbogatszych w kraju. Dodatkową korzyścią było przybliżenie dzieciom geografii, gdyż każdy młodzian z łatwością wskazywał Smoczysko na mapie swojego kraju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz