Byłem z daleka od wielkich zielonobrunatnych okien. Stanowiły one
pewnego rodzaju metamorfozę ludzkiego istnienia. Brak żywności coraz
bardziej dawał się we znaki. A to, co było widać przed oczami,
przypominało kołyszące się fale, opierające się na wielkiej szarej wstędze. Głód, skręcający żołądek, zaczął przyjemnie łechtać
moje drugie ja. Następujące rozdwojenie, nabrało przyspieszenia.
Teraz nie było już odwrotu. Trzeba tylko pokonać ostatni próg świadomości i upajać się wolnością. Kolory stały się wręcz jaskrawe.
Mała osa, niegdyś wydająca się nic nieznaczącym owadem, rozpoznała
we mnie przebytą metamorfozę.
Wiedziała, że jestem wolny inaczej.
Wpatrzona w me oszalałe wielkie, czarne oczy, próbowała zrozumieć.
Istnienie, które było coraz bardziej poza mną, nie dawało znaku życia.
Wolność zawładnęła moim duchem. Widziałem wszystko. Piramidy, o których
tylko pomyślałem, pojawiły się przed oczami. Ujawniły swą odwieczną
tajemnicę. To nie ludzie je zbudowali, ani tym bardziej kosmici.
Stworzyły je małe, bawiące się słonie. Na samym początku piramidy miały także
uszy, jednak nie wytrzymały one próby czasu i odpadły. Jednak tak doskonałą
budowlę, jak piramidy musieli sobie przywłaszczyć ludzie.
I stało
się. Malutkie słoniątka, tuż po zakończeniu budowy piramid, z rozkazu
faraona zostały schwytane i uwięzione. Wykonane na nich eksperymenty, nie nadają się do żadnych współczesnych publikacji.
Okrucieństwo, z jakim je traktowano, porównywalne jest jedynie do
okrucieństwa małego dziecka, chwytającego muchę, wyrywającego jej
powolutku jedno, następnie drugie skrzydło, by w końcu ją wypuścić.
A to jest dopiero początek tortur. Następnie mały człowieczek chwyta i wyrywa muszce kolejno nóżki, pozostawiając jedną. Aż w końcu wrzuca otumanionego owada do pajęczyny i z lubością
patrzy, jak ona przy pomocy swej ostatniej nogi, próbuje uratować swoje
nędzne życie. Po takich torturach wypuszczono też małe słoniki.
Przeżyły. Jednak na ich ustach, nigdy nie pojawił się już grymas,
przypominający uśmiech. A ich potomkowie do dziś dnia ukrywają swą
prawdziwą naturę.
Teraz, szybując w mej jaźni, poznałem i
słonie. Jakże one przez wieki zostały sponiewierane, nie tracąc jednak
swojego dumnego oblicza. Mrówki, które nieraz deptały te potężne
zwierzęta, poznając ich tajemnicę, z pewnością czułyby się zawstydzone
swoim lekkomyślnym zachowaniem. Apokalipsa jednak nadchodzi. Dźwięki syren stają się
coraz głośniejsze. Próbują opanować jaźń. Ona jednak broni się bezwiednie, wysyłając impulsy trawienne, nakierowane na rozparcelowanie
elementu akustycznego dźwięku. Brak uszu uświadamia, iż obrona
nie powiodła się. Krwawienie z otworów usznych na chwilę przywraca
świadomość. Nogi do tej pory lekko czerwone, pokryły się niewiadomego pochodzenia strupami. Krwawiące palce przestały się poruszać. Jednak oczy wciąż widzą.
Popękana ziemia, równie jak ja spragniona wody, dyszy z tęsknoty za nią. Słońce wciąż pali nieubłaganie. Co ono z nas zrobiło? Czy ja tak już zostanę, sponiewierany z wiedzą milionów ludzi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz