Test kwalifikacyjny, po którym będziesz
wiedział, jakie zakończenie mikrotrylogii jest dla ciebie.
1. Budujesz rakietę kosmiczną, a elementy
kupujesz w pobliskim skupie złomu. Niestety nie masz dostępu do odpowiedniego
paliwa. Co robisz?
a) Szukasz kontaktu z Ruskimi, w końcu oni
mają takie rzeczy.
b) Siadasz w kącie pokoju i płaczesz, gdyż
zostałeś pozbawiony możliwości lotu w kosmos.
c) Poproszę kolejne pytanie, może będzie
mądrzejsze.
2. Podchodzi Andrzej Duda i proponuje ci
współpracę. Co robisz?
a) Pytasz się go, czy ma dostęp do paliwa
rakietowego, gdyż właśnie budujesz rakietę.
b) Mówisz mu, że znasz go, ale nie wiesz skąd
i prosisz o autograf.
c) Uciekasz, gdyż wiesz kim jest ten
człowiek.
3. Od trzech dni uczysz się języka
niemieckiego, co powoduje iż zaczynasz mieć omamy wzrokowe. Co robisz?
a) Próbujesz zagadywać po niemiecku
pojawiające się postacie.
b) Idziesz do okulisty, gdyż prawdopodobnie
siadł Ci wzrok.
c) Nie dasz rady odpowiadać na więcej durnych
pytań.
4. Dzwoni
do Ciebie Minister Obrony Narodowej. Co robisz?
a) Chwalisz się, że budujesz rakietę i prosisz
go o dotację na projekt.
b) Myślisz "jak ja go nienawidzę" i
odkładasz słuchawkę.
c) Co za absurd. Wiadomo, że nie będzie do
mnie dzwonił.
5. Jesteś szczęśliwym posiadaczem królika. W
telewizji leci program Ewy Wachowicz, w którym sporządzany jest zdrowy rosół z
królika. Co robisz?
a) Jesteś zachwycony rosołkiem
pani Wachowicz i rozglądasz się za królikiem w wiadomym celu.
b) Kupujesz drugiego królika, z którym nie
jesteś jeszcze tak zżyty.
c) To jest okropne.
6. Założyłeś się z kolegą o sto złotych, że w
tym tygodniu będzie koniec świata. Siedem dni później, razem z kolegą
wchodzicie do warzywniaka i słyszycie, jak jedna z klientek krzyczy "To
normalnie jest koniec świata". Co robisz?
a) Zmieściłeś się w czasie i żądasz stówki.
b) Zastanawiasz się, czy słowa Klientki można
potraktować, jako dowód.
c) Ja takich zakładów nie robię, to jest
jakaś bzdura, a ten test to porażka.
Za odpowiedź: a – 3 punkty; b – 2 punkty; c – 1 punkt.
W przypadku zdobycia:
6 punktów – pomiń strefę śmiechu i bajki.
7-11 punktów – przeczytaj zakończenie numer
1.
12 punktów – nie wiem co Ci poradzić.
13-18 punktów – zakończenie numer 2 jest dla
Ciebie.
Artykuły Gospodarstwa Domowego,
czyli mikrotrylogia o dwóch zakończeniach
Odkurzacz
Ten dzień miał zadecydować o moim bycie, o
części życia, wciąż wydającego się niepełnym. Jakby czegoś w nim brakowało.
Bodźce zewnętrzne dochodzące do wewnętrznego „ja” nastrajały optymistycznie.
Pierwsze od wielu miesięcy ciepłe promienie słońca, przyjemnie ogrzewały moją
pomarszczoną twarz. Zapach skoszonej trawy przywoływał dawno zapomniane obrazy
z dzieciństwa. Pierwszy pocałunek w stodole wypełnionej po brzegi sianem stał
się drogowskazem ukazującym nieznane wcześniej uczucie, nawracające wciąż i
wciąż w towarzystwie bliskich mi kobiet.
Zapach
kwitnących kwiatów oraz delikatny ciepły wiatr zwiastujący piękny wiosenny
dzień, był niczym obietnica spełnienia najskrytszych myśli. Niestety nie każdy
go tak odbierał. Dla alergików nie był to dobry prognostyk, tym samym, czym
prędzej chowali się w swoich jednopokojowych apartamentach i z pieczołowitością
zamykali okna. Opuchnięte i łzawiące oczy, czerwony nos wydzielający
niekończące się zasoby wodnistej cieczy, to był ich znak rozpoznawczy w te
piękne, wiosenne dni. To, co dla nich było gehenną, dla mnie stwarzało
wielobarwną gamę nowych możliwości.

Nawet nie wiem, kiedy znalazłem się w środku
sklepu, a zewsząd otaczały mnie odkurzacze. Żółte, czarne, niebieskie i mnóstwo
czerwonych. Były malutkie, średnie, duże i dwa prawdziwe olbrzymy. Wciągacz 3000, przeczytałem nazwę tych
najbardziej okazałych. Były wspaniałe, a ich dostojność przytłaczała wszystko
wokół. Nowe pralki, które jeszcze chwilę wcześniej zachwyciłyby mnie, teraz
stały pozbawione blasku. Lodówki wydawały się zwykłymi szafami skleconymi z
metalu, a wentylatory wyglądały żałośnie, kręcąc się niczym pies goniący własny
ogon. Odczuwany stres ulotnił się, a ja byłem gotowy do ostatecznej bitwy.
Opuściłem dział z odkurzaczami i śmiało podszedłem do sprzedawczyni. To miała
być moja pierwsza od wielu miesięcy rozmowa.
– Dzień dobry – powiedziałem drżącym z emocji
głosem.
– Dzień dobry – odpowiedziała blondynka,
uśmiechając się radośnie.
Ta urocza dziewczyna z dołeczkami na
policzkach i pięknym uzębieniem, nieświadoma wyzwania wpatrywała się we mnie.
– Te wszystkie odkurzacze są na sprzedaż? – z
entuzjazmem w głosie zadałem nurtujące mnie pytanie. Nie było to jeszcze
pytanie z kartki, a spontaniczna inicjatywa, powodująca, iż stałem się jeszcze
bardziej pewny swego. – Czy również i później pójdzie mi tak łatwo? – zadałem w
myślach pytanie.
– Oczywiście proszę pana – odpowiedziała,
uważnie mi się przyglądając.
– To może porozmawiajmy o Wciągaczu 3000.
– Ależ oczywiście.
– A czy on jest bezpieczny? – zadałem
pierwsze pytanie z kartki.
– Oczywiście, ma wszelkie możliwe atesty. W
naszym sklepie tylko takie produkty oferujemy – odpowiedziała, wciąż szczerząc
zęby.
– Załóżmy, że mówi pani prawdę – zrobiłem
pauzę – to mając ten odkurzacz w domu, moje potencjalne dzieci mogłyby się czuć
bezpieczne? – Patrzyłem na nią, przybierając surowy wyraz twarzy.
– A co mogłoby się stać? – wyuczony uśmiech
sprzedawcy zniknął z jej twarzy, a w jego miejsce pojawiła się nic niemówiąca
mina.
– Właśnie się o to pytam. Czy dzieci mogą się
przy nim czuć bezpiecznie? Czy nic im nie grozi?
– Ze strony odkurzacza raczej nic im nie
grozi – odpowiedziała, śmiejąc się nerwowo.
Uważnie się jej przyglądałem. Miała na oko
dwadzieścia pięć lat, była zgrabna i powabna. Tak bym to określił. Nawet
uniform sprzedawcy nie mógł ukryć tego czegoś. Tylko, czy tak młoda osoba mogła
znać się na odkurzaczach?
– Może na razie zostawmy to pytanie. Czy może
mi pani powiedzieć, czy nie ma przeszkód, by Wciągacz
3000 przewieźć windą?
– Co? – zaskoczona wykrzyknęła pytanie.
– Pani Magdo – zwróciłem się do niej imieniem
wypisanym na plakietce. – Mieszkam na piątym piętrze i tak długi spacer z
odkurzaczem raczej nie zachęca do zakupu. Wie pani, gdybym go ciągnął za kabel,
to pewnie by się poobijał. Przecież nie będę go nosił na rękach! No niech sobie
to pani wyobrazi. Idę po schodach ciągnąc za kabel ten nieszczęsny czerwony
odkurzacz. Przecież on tego nie wytrzyma. A właśnie – przerwałem, gdyż nasunęło
mi się kolejne pytanie. – Czy Wciągacz jest
odporny na urazy?

Rozmowa coraz to bardziej nie podobała mi
się. Ta kobieta nie umiała wprost odpowiedzieć nawet na najprostsze pytanie.
Mimo wszystko kontynuowałem rozmowę, wypełniając tym samym wcześniej zarysowany
plan.
– Wie pani. On nie musi być jakoś szczególnie
odporny na uderzenia. Ma być jednak bezpieczny. Czy on może ugryźć?
– To może ja kogoś innego poproszę? Wydaje mi
się, iż nie znam się aż tak dobrze na odkurzaczach. – Popatrzyła na mnie niczym
spłoszony kanarek.
To, co podejrzewałem, urzeczywistniło się na
mych oczach. Ta młoda dziewczyna nie miała pojęcia o sprzedawanych produktach. Ona
była zagubiona niczym Czerwony Kapturek oszukany przez wilka. A może to Czerwony
Kapturek oszukał wilka? Zaczęły bombardować mnie pytania, na które nie znałem
odpowiedzi. Nie chciałem też robić jej przykrości i postanowiłem podbudować jej
ego.
– Niech się pani tak nie przejmuje. Może nie
wie pani wszystkiego o odkurzaczach, ale z czasem każdy się wyrabia. Proszę się
uśmiechnąć.
Na jej ustach pojawił się uśmiech. Wymuszony
uśmiech sprzedawcy.
– Ja może jednak poproszę kolegę –
odpowiedziała drżącym z emocji głosem, wciąż utrzymując uśmiech na twarzy.
– Właściwie to prawie wszystko wiem. Proszę
powiedzieć, jaką ma moc. - Kontynuowałem rozmowę.
– Osiemset wat
– cichutko odpowiedziała i spojrzała jak spłoszony ptaszek.
– Osiemset, dość mało jak na takiego
wielkiego potwora. Nie jest zbyt mocny. Macie coś mocniejszego?
– Maksymalnie dziewięćset – odpowiedziała z
wyraźną paniką.
Pewnie dziecina wstydziła się tego lichego
asortymentu, co nie powstrzymało mnie od wyrażenia zawodu.
– Dziewięćset? Ten piękny Wciągacz 3000 ma dziewięćset wat. To pewnie nie gryzie.
– Nie proszę pana – odpowiedziała
zrezygnowana.
– I z tą mocą to nic nie wciąga.
– Wciąga
proszę pana. Naprawdę mocny jest.
Zastanawiałem się, czy ta młoda dziewczyna
zastawia na mnie pułapkę, bym kupił niepełnosprawny sprzęt, czy też faktycznie
może być tak mocny. Pamiętam kolegę z dzieciństwa, narkomana wciągającego kokę.
Wydawał się słabiutki, trząsł się cały, a jak przed jego nosem pojawiła się
działka, to znikała dosłownie w sekundę. Facet nie był mocny, ale wciągać
umiał. Możliwe, że podobnie jest z tym odkurzaczem.
– Wypróbujmy go! – niemal krzyknąłem, ponowie
czując entuzjazm.
– To może ja poproszę kolegę? – chyba już po
raz trzeci zadała to samo pytanie.
– Damy radę sami – powiedziałem z mocą i
poszedłem do stanowiska z odkurzaczami.
Zdjąłem z półki potwora i go złożyłem. Jakże
pięknie wyglądał. Srebrzysta rura połyskiwała niczym księżyc w pełni, czarna
szczotka wyglądała tak solidnie, że mógłbym nią wbijać gwoździe do ściany. W
myślach już był mój, więc czym prędzej zacząłem szukać gniazdka. Chwilę później
pięciometrowy kabel podłączyłem do prądu i odpaliłem potwora. Jego praca nie
była głośniejsza niż cykanie świerszcza, co wzbudzało niepokój, jednak gdy
szczotka niemal przykleiła się do podłogi, obawy ustąpiły miejsca nieukrywanej
fascynacji. Podniecony spojrzałem na ten cudny sprzęt i zauważywszy pokrętło
mocy, przekręciłem je, co pozwoliło na poruszanie szczotką. Wydawał się
naprawdę mocny i rzeczywiście nieźle wciągał. Musiałem użyć naprawdę sporej
siły, by oderwać szczotkę od podłoża, a ta powędrowała w kierunku nogi małej
dziewczynki, niechcący ją chwytając.
– Mamo, odkurzacz mnie gryzie! – mała
krzyczała, histerycznie płacząc.
Chwilę później ktoś odłączył odkurzacz, dwóch ochroniarzy chwyciło mnie pod pachami i zaczęło prowadzić do wyjścia. Ja zaś szamotałem się i krzyczałem.
– To nie moja wina. Ona mi powiedziała, że
jest bezpieczny, że nie gryzie. To była pułapka. Ludzie uwierzcie mi! Ratunku!
Czułem się jak w matni, uwięziony i
bezbronny, zakleszczony w silnych ramionach ochroniarzy. Siłą woli zapanowałem
nad emocjami, a mózg ponownie wziął się do roboty. Miałem szansę. Wąskie drzwi
prowadzące na parking stały się sprzymierzeńcem. Uspokoiłem się i powoli
szedłem trzymany przez tych dwóch łysych osiłków. Ich mętne oczy i szereg blizn
na twarzy niezbyt dobrze świadczyły o ich inteligencji. A zapach, jaki
wyczuwałem od nich, świadczył o tym, iż nie zaznajomili się z takim wynalazkiem
jak dezodorant. W końcu, czując iż przestałem się szamotać, zwolnili uścisk, a
ja odetchnąłem z ulgą. Byliśmy coraz bliżej drzwi i nie wiedziałem tylko, czy
to one się do mnie zbliżały, czy też ja do nich. Nie było to w tej chwili
ważne.
W końcu nastąpił wyczekiwany moment,
stanęliśmy w wąskich drzwiach, szarpnąłem z całych sił i uwolniłem się. Nie gonili za mną, nie wołali mnie.
Wiedzieli, że przegrali. Ja zaś biegłem przed siebie, szczęśliwy, że udało mi
się zbiec. Byłem wolny. Co prawda nie udało mi się zrealizować celu, ale miałem
szansę w kolejnym sklepie. Byłem bogatszy o doświadczenie dzisiejszego dnia.
Musiałem tylko być bardziej ostrożny, a niewinnie wyglądający sprzedawca nie
zwiedzie mnie w kolejnym sklepie.
Pralka
Silny wiatr przygniatał
dostojność naszego świata. Drzewa, symbol siły, zdrowia i mądrości uginały się
przed przewrotną siłą żywiołu. Sto kilometrów na godzinę mknęło powietrze, nie znajdując swego miejsca postoju.
Bezużyteczna i niszczycielska siła, jakby chciała odgrodzić mnie od potrzeby
zakupu. Poplamione spodnie, brudna koszulka, z której wydobywał się niezbyt przyjemny zapach, nie były
symbolem mojego istnienia. Lubiłem czystość, szczyciłem się zawsze
wypranymi ubraniami, pedantycznie uprasowanymi żelazkiem osiągającym dwieście
stopni. Żadnego zagięcia, wszystko płaskie niczym tafla niezmąconej wody. Teraz
ubrania także były idealnie wyprasowane, niestety w obliczu wyraźnych plam oraz
wznoszącego się ponad podziałami zapachu nie nadawały się do użytku. Próbowałem
różnych sztuczek, wkładałem ubrania do zamrażalnika, spryskiwałem je
dezodorantem, a nawet starałem się uprać ręcznie. Niestety podejmowany wysiłek szedł
na marne. Jak jednak mogłem się mierzyć z pralką, która mknęła z prędkością
tysiąca obrotów na minutę. Wiatr szarpiący me ciało, w porównaniu z siłą pralki
był niczym niewinna igraszka. A w niej występował także żywioł wody, atakujący
zewsząd brud i robactwo. Szedłem więc dalej,
ignorując siły natury. To właśnie one stawały się moim sprzymierzeńcem.
To dzięki porywom wiatru większość ludzi została w swoich klitkach, nie myśląc
o zrobieniu jakichkolwiek zakupów.
Zbliżałem się do sklepu z AGD, a
może on się zbliżał w moim kierunku. To jest w końcu nieistotne. Miałem misję i
byłem lepiej przygotowany niż do zakupu odkurzacza. Pytania wykute na blachę
nie wystarczają, by zmierzyć się z nieznanym. Byłem przede wszystkim czujny i
żadna siła nie była w stanie mnie zdezorientować. Stałem w wejściu do sklepu, obserwując to niepokojące
miejsce. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to obecne wszędzie
odkurzacze, gotowe do ataku. Dlaczego ułożyli je w niemal każdym miejscu? Czy
to miała być pułapka, czy też jedynie próba wciśnięcia ich klientom? Pytania
rodzące się w głowie nie były istotne. Nauczony doświadczeniem zdawałem sobie
sprawę, iż nie mogę zignorować niebezpieczeństwa. Fotograficzna pamięć powinna
mi to ułatwić. Oprócz odkurzaczy, stały tam także wentylatory, ekspresy do
kawy, gofrownice, lodówki oraz pralki. Niemal na końcu pomieszczenia stały
obiekty mojego pożądania.
Byłem zdecydowany wkroczyć do
sklepu, mijając panoszące się po nim odkurzacze, jednak wciąż nie miałem
pewności, jak zachowają się sprzedawcy. Było ich dwóch, obaj ubrani w żółte
uniformy. Jakże oni się różnili! Pierwszy z nich niski, starannie uczesany, z
wyprasowanym firmowym mundurkiem, zapiętymi guzikami i czystymi butami typu
lakierki. Drugi zaś wysoki i potężny z niechlujną bujną czupryną, z rozpiętą
koszulą, spod której wychylała się nazwa znanego zespołu: „Faith no more”. Przyglądałem się im i wciąż nie
wiedziałem, który z nich jest mniej groźny. Gdybym nie był odpowiednio przygotowany, z pewnością me kroki
instynktownie skierowałbym w kierunku tego chudziny. Wypracowany w
ostatnich tygodniach zmysł obserwacji zdemaskował niemal natychmiast niskiego
sprzedawcę. Przebiegłe oczka, chytrość wymalowana na jego twarzy
dyskwalifikowała go ostatecznie. Drugi sprzedawca, mimo iż nie wyglądał
zachęcająco i miał z pewnością więcej siły, wydawał się lepszym rozwiązaniem.
To właśnie w jego kierunku ruszyłem, klucząc między półkami, umiejętnie
omijając odkurzacze. Stanąłem twarzą w twarz z tym olbrzymem, o głowę wyższym
ode mnie i przyglądałem się mu ze strachem pomieszanym z fascynacją. Stanąłem
tak blisko niego, iż przez ułamek sekundy jego olbrzymi okrągły brzuch dotknął
plamy na mojej koszulce. Cofnął się! Pierwsza bitwa została wygrana, ale co
będzie dalej? Rozważania przerwało przywitanie.
– Dzień dobry, w czym mogę
służyć? – powiedział grubym, lekko zachrypniętym głosem.
– Dzień dobry. Pralkę chciałem
kupić. Czy wszystkie są na sprzedaż?
– Niestety proszę pana, znaczna
ich część jest zarezerwowana. Pokażę panu najlepsze sztuki, z tych, co zostały.

– Ta jest dobra. – Facet
przystanął przy pralce z dwoma okienkami, a właściwie okienku w oknie. – Liczba
obrotów tysiąc dwieście.
– Aż tyle? – niemal kucnąłem z przejęcia. – A nie otworzy się?
– Ma zabezpieczenia proszę pana. – Zrobił krótką pauzę i kontynuował. – A
panu by się przydała. – wymownie spojrzał na plamę na koszulce.
Był bardziej
spostrzegawczy, niż początkowo myślałem. Czy uda się go przechytrzyć?
– Panie, a jak te małe się otworzy i mnie wciągnie. Będzie po mnie – stwierdziłem.
– Że niby co? – spytał i
popatrzył tak jakoś dziwnie.
– Zostawmy to – machnąłem ręką. – Ma pan coś jeszcze?
Tylko proszę z jednym oknem, wtedy jest bezpieczniej.
Facet tylko wzruszył ramionami i
zaprowadził mnie do kolejnej, tym razem bez żadnego okienka.
– Może ta. Okna nie ma, więc nie
ma szans by się otwarło – zagaił.
Przyglądałem się zafascynowany.
Nie brałem pod uwagę takiego wyboru i szczerze, nie byłem przygotowany na taką
alternatywę. Wewnętrzne wątpliwości miotały mną niczym wichura.
– Ale one mają drzwi i nie ma
wizjera. Skąd mogę wiedzieć, że to jest bezpieczne?
Facet ponownie wzruszył ramionami
i otworzył pokrywę, pod którą znajdowała się srebrzysta powłoka. Przez ułamek
sekundy wróciło dawno wymazane wspomnienie. Srebrny pojazd, istoty o dużych
głowach z jeszcze większymi oczami. I te ich eksperymenty! Wzdrygnąłem się.
– Proszę ją zamknąć – jęknąłem.
Facet popatrzył na mnie jakoś tak
dziwnie i zaprowadził do kolejnej.
– Ta jest ostatnia. Resztę mamy
sprzedane. Obroty osiemset, cztery programy, klasa energetyczna B, pojemność
bębna cztery kilo. Cienka jest jak diabli, ale jak pan chce?
Patrzyłem na nią i jakoś ciepło zrobiło
mi się na sercu. Pamiętam z dzieciństwa, jak siedziałem przed pralką i
obserwowałem ubrania wesoło skaczące wewnątrz niej. To była taka właśnie pralka. Ona była bezpieczna!
– Wezmę
ją! – zawołałem ucieszony.
– A i w promocji jest dowóz. Za
friko i może być natychmiast.
Chwila nieuwagi mogła kosztować
bardzo wiele. Nie doceniłem typka, a on najzwyczajniej w świecie był w zmowie.
Poprowadził mnie właśnie do tej pralki, gdyż wiedział, że się złamię.
Obserwowali mnie od dzieciństwa! Chcieli wejść do mojego mieszkania, chcieli
wykraść tajemnice tak pieczołowicie skrywane przed światem. Stałem oko w oko z
niebezpieczeństwem. Na skórze pojawiła się gęsia skórka, nogi miałem jak z
waty, a jednak musiałem coś szybko wymyślić. Ten mniejszy wraz z klientem stanęli
w drzwiach. Czy aby ten trzeci nie jest także w zmowie?
Wiatr zwiastował nieszczęście. To
była pogoda dla wisielców! Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem! Uspokój się!
Wszystko ucichło, a ja powoli wracałem do rzeczywistości. Przygotowania wzięły
w łeb, nie znaczyło to jednak, iż mam się poddać. Wyrównałem oddech, tętno i
praca serca wróciły do normy. Dla uzyskania czasu zadałem kolejne pytanie.
– A czy tę pralkę mogę przewieźć
windą?
– No przecież my ją panu
wniesiemy – odpowiedział, uważnie mi się przyglądając.
Jacy "my"? Musiałem zachować trzeźwość
umysłu. Tej pralki nie da się przewieźć windą. Miałem szczęście, że pytanie
zadałem dopiero teraz. Pewnie chciałbym uciec, a oni by to zauważyli i byłby
koniec.
– Muszę iść za potrzebą – powiedziałem i natychmiast
skierowałem się w kierunku drzwi.
– Toaleta jest tam – wskazał palcem.
– Zaprowadzę pana. – Olbrzym chwycił mnie za rękę i poprowadził na
zaplecze.
Wchodząc tam minąłem dwa
złowrogie odkurzacze stojące między drzwiami niczym zazdrośni strażnicy, jak
oprawcy zesłani przez demona. Chwilę potem zobaczyłem znaczek toalety i
otwarłem drzwi. O dziwo olbrzym nie wszedł za mną. Kolejna niespodzianka,
znalazłem się w prawdziwej toalecie. Kibel wraz z deską, spłuczka, umywalka,
wszystko koloru białego. Kafelki także białe, a i sufit także. Czy oni się ze
mną bawią? Czy chcą mnie zniszczyć psychicznie? Rozejrzałem się wokół i z
niemym zachwytem wpatrywałem się w niewielkie okienko bez krat. Bez
zastanowienia otworzyłem je, przecisnąłem
się i byłem wolny. Biegłem jak opętany, szczęśliwy z takiego obrotu sprawy. Co
prawda misja nie powiodła się, ale udało mi się przechytrzyć wrogów. Byli coraz
bliżej, było ich coraz więcej, ale ja wciąż byłem wolny! Wydawało się, iż
znalazłem się w sytuacji bez wyjścia, że jest już po mnie. Ostatecznie to
jednak ja byłem górą. Bogatszy o nowe doświadczenia, obmyślałem kolejny plan
jak kupić pralkę i odkurzacz. A jeszcze dzisiaj zauważyłem, iż kuchenka
mikrofalowa nie jest w pełni sprawna. Muszę kupić te trzy sprzęty i nikt nie
może mi w tym przeszkodzić!
Kuchenka
mikrofalowa
Stoję otoczony przez oślepiający
mnie mrok. Powoli, krok po kroku realizuję misterny plan, ambitny i dopracowany
do najmniejszego szczegółu. Grudniowy mroźny poranek zakrywa myśli, stając się niezamierzonym
sprzymierzeńcem. Zamaskowany i niewidoczny zmierzam do ostatniego w moim
mieście sklepu ze sprzętem AGD. Czy tam także okażę się bezradny niczym
nienarodzone dziecko? Staję przed ostatecznym rozstrzygnięciem. Jestem niczym
Dawid stojący naprzeciw Goliata. Czy tak jak i on, wykażę się sprytem i pokonam
przeciwnika? Czy spryt będzie wystarczającą bronią? Tabletki pojawiające się w
mieszkaniu schowałem przed samym sobą. Trucizna z nich wypływająca omamiła moje
jestestwo, moje ja. Czystość myśli wkrótce
potem, stała się zaskakująca. Musiałem uderzyć z całej siły, nie bacząc
na ogromne ryzyko, wypływające z takiego działania.

Młody, wyglądający na studenta
człowiek, z jeżykiem na głowie i dużymi niewinnymi oczami, wydawał się
najlepszym wyborem. Trzeci osobnik nie wzbudzał zaufania. Podejrzewałem, iż
jest to ten sam typ, co w poprzednim sklepie AGD. Ogromny z równie ogromnym
brzuchem, a zza rozpostartej koszuli wychylał się napis: "Faith no more".
Również i on zadbał o kamuflaż, zmieniając kolor
uniformu. Podchodząc do wcześniej upatrzonego sprzedawcy, zatrzymywałem
się i oglądałem odkurzacze, nie okazując przy
tym żadnych emocji. Mimo iż cały w środku drżałem, a odkurzacze patrzyły
na mnie z nienawiścią, zachowywałem stoicki spokój. Nieśpiesznie podszedłem do
sprzedawcy i zagaiłem.
– Dzień dobry. Chciałbym kupić
odkurzacz, pralkę i kuchenkę mikrofalową – w miarę wyraźnie wypowiedziałem
wyuczoną wcześniej frazę.
– Dzień dobry. Czy dokonał pan
wyboru, czy też mam w czymś doradzić? – zapytał sprzedawca.
– Prosiłbym o odkurzacz Wciągacz 2520, pralkę Jupiter 600 oraz kuchenkę
mikrofalową Faf 12.
– Świetny wybór proszę pana. Czy
chciałby pan się coś więcej dowiedzieć o tych produktach?
– Panie Łukaszu – zwróciłem się
do niego imieniem wypisanym na plakietce. – Proszę tylko powiedzieć, czy można
ten sprzęt przewieźć windą?
– Ależ oczywiście proszę pana.
Sprzęt bezpiecznie zapakowany, tym samym przewiezienie go windą wydaje się
idealnym wyborem. – Łukasz uśmiechnął się
przymilnie, odsłaniając piękne równe białe zęby.
– Rozumiem, iż żaden z nich nie
jest agresywny? – ostrożnie zapytałem, mając na uwadze, iż bezpośrednie pytanie
o to, czy odkurzacz gryzie, mogłoby mnie zdemaskować.
– Proszę pana, zależy co
rozumiemy przez słowo "agresja".
Odkurzacz mimo swojego spokoju wymiata wszystko wokół. Pralka faktycznie jest
agresywna, gdyż obraca się z prędkością tysiąc czterysta obrotów na minutę, a
kuchenka ...
– To mi wystarczy – przerwałem
wywód sprzedawcy. – Chciałbym zapłacić.
– Czy ma pan może kartę stałego
klienta?
– Raczej nie. – Pytanie obudziło
uprzednio uśpioną czujność.
– Przy założeniu karty, otrzyma
pan jednorazowy rabat w wysokości pięciu procent. Zakładamy?
– Nie mam przy sobie dowodu –
odpowiedziałem naprędce, mając nadzieję, iż nie wzbudzi to podejrzeń sprzedawcy.
– A zapłacić chciałem gotówką – wybełkotałem, gdyż wata dotychczas będąca z
boku policzka przesunęła się pod język.
– Może i tak być. A sprzęt mamy
panu zawieźć do domu? – przymilnie zapytał Łukasz.
– Nie, zaraz będą tu moi koledzy – odpowiedziałem
ponownie normalnym głosem, uprzednio radząc sobie z niesforną watą. –
Czy może się pan pośpieszyć?
– Ależ oczywiście, już załatwiamy
formalności.
Byłem tak blisko, dwaj bezdomni,
których wynająłem do przewozu sprzętu już machali do mnie zza witryny sklepowej.
Kloszardzi nie mieli zębów, a mimo wszystko uśmiechali się radośnie. Ubrani w
kilka warstw kurtek, z czapkami z pontonem i butami pamiętającymi czasy późnego
PRL-u nie pasowali do tego świata. Do niczego nie pasowali i może był to
żałosny widok, pozwalał jednak na ostateczne zwycięstwo. Sprawy do tej pory
szły naprawdę dobrze. Byłem o krok od ostatecznego zwycięstwa. Rozejrzałem się
wokół, a serce me skakało z radości. Facet z jednym okiem oglądał jakiś mecz w
telewizji, grubas zaś dłubał w nosie, zupełnie
nie zwracając na mnie uwagi.
– Trzy tysiące sto.
Usłyszałem podaną kwotę i niemal
ryknąłem z radości. Zwycięstwo! Teraz nikt mnie już nie powstrzyma. Odliczyłem
żądaną kwotę i z nonszalancją rzuciłem na blat. To był naprawdę koniec. Siłą
woli powstrzymałem łzy radości napływające do oczu. Zwycięstwo! Chciałem
tańczyć, śpiewać i krzyczeć, a stałem jedynie,
delikatnie uśmiechając się do sprzedawcy.
– Czy mogą panowie sprzęt zanieść
do wyjścia? – zapytałem drżącym głosem.
– Ależ oczywiście – odpowiedział,
zawołał pozostałych sprzedawców i chwilę później sprzęt znalazł się przy
drzwiach.
Byłem górą! Jakże pięknie to rozegrałem. Bez fajerwerków,
bez błyskotliwych kwestii przechytrzyłem ich wszystkich.
– Dziękuję serdecznie. Do
widzenia – powiedziałem radośnie, ostatkiem sił powstrzymując niezdrowy
entuzjazm.
Tamci trzej niemal chórem
odpowiedzieli, uśmiechając się do mnie. Jakże żałośni byli w tym swoim
pożegnaniu. Prawie im współczułem. Przegrać, mając taką przewagę!
Zakończenie nr 1
Dwaj bezdomni nie odzywając się do mnie, zapakowali sprzęt na wózek i
nieśpiesznie człapali w kierunku mojego domu. Jak dobrze poczuć jest smak zwycięstwa, ten się dowie, kogo
nieustannie trapiły porażki. Szedłem,
podskakując radośnie i podśpiewując kolędy jakże pasujące do mroźnego
grudnia. Ostatecznie dotarłem do bloku zachwycony jego wielkością i
anonimowością. Byłem niczym mrówka przez nikogo niezauważana. Setki ludzi,
każdy ze swoją historią, ze swoimi dramatami, anonimowy dla wszystkich wokół.
– To on.
Usłyszałem kobiecy głos.
– Pomóżcie
mu, proszę – dodała.
Spojrzałem w kierunku głosu i
ujrzałem młodą, zmęczoną twarz kobiety. Patrzyła na mnie z nieskrywanym
smutkiem i rezygnacją. Chwilę później poczułem,
jak ktoś mnie ściska i wkłada krępujące ubranie.
– Tato,
dlaczego ty to robisz?
A ja już wiedziałem. Na nic zdał
się misternie obmyślony plan, nie pomógł mroźny grudniowy poranek, nie pomógł
kamuflaż. Oni cały czas mnie śledzili i w końcu dopadli w chwili, gdy chciałem
świętować ostateczne zwycięstwo. Wyplułem watę z ust, zdarłem wąsa, zrzuciłem
czarne okulary i krzyczałem z rozpaczy.
– Boże, czemuś mnie opuścił!
Boże, dlaczego ja?
Poczułem delikatne ukłucie i
emocje ponownie znalazły się za mgłą zrozumienia. Wpatrywałem się tępo w
otaczający mnie świat, nic nie rozumiejąc. Co się stało? Gdzie jestem? Kim są
ci wszyscy ludzie? Ktoś głaskał mnie po głowie, a ja niemal nic nie czułem.
Otumaniony i przygnębiony zostałem zamknięty w puszce zwanej ciałem.
Zakończenie nr 2
Dwaj bezdomni nie odzywając się,
zapakowali sprzęt na wózek i nieśpiesznie poczłapali w kierunku mojego
mieszkania. Szedłem, podskakując radośnie i podśpiewując kolędy jakże pasujące
do mroźnego grudnia. Im bliżej byliśmy, tym więcej pojawiało się ogłoszeń o
zaginionych psach. Po co je ludzie wieszali? Jak zwierzątko zginęło, to powinni
przyjąć to do wiadomości, a nie jątrzyć i straszyć ludzi. Powinni być szczęśliwi,
że pozbyli się ryzyka ugryzienia, którego ja nie mogłem uniknąć. Często
zrywałem te bezsensowne komunikaty, one niestety pojawiały się wciąż i wciąż
nie zważając na moje wysiłki. Czy mogłem temu jakoś zaradzić? Porzuciłem
rozważania, gdyż dotarliśmy do bloku ukrywającego klitkę będącą moją
przestrzenią życiową. Byłem niczym mrówka przez nikogo niezauważana.
– Panowie wchodzimy – krzyknąłem
radośnie.
Bezdomni apatycznie pokiwali
głową i wjechali wózkiem do budynku. Zerknąłem na wywieszone ogłoszenia i z
ulgą stwierdziłem, iż nie są planowane przerwy w dostawie prądu. Ostateczny
sukces był na wyciągnięcie ręki. Trzy jakże ważne sprzęty były o krok od
mieszkania. Koło niemożności miało zostać spektakularnie przerwane. Zapakowanie
urządzeń do windy okazało się prostsze niż moje wcześniejsze szacunki. O dziwo,
również i my zmieściliśmy się w tym niewielkim pomieszczeniu.
– Numer pięć – powiedziałem zachwycony
osiągniętym sukcesem i nacisnąłem przycisk.
Szarpnęło i ruszyliśmy w górę.
Gęsta atmosfera w windzie i trudności w zaczerpnięciu powietrza nie mogły
zmącić mojego szczęścia. Otwarcie drzwi chwilowo rozrzedziło atmosferę, problem
jednak wciąż pozostał. Wyciągnęliśmy sprzęt i wziąłem się za otwieranie drzwi.
Pięć zamków antywłamaniowych oraz rozłączenie alarmu, które zajmowało mi
zazwyczaj dwie minuty, tym razem trwało pięć. Poddając się instynktowi, czym
prędzej zapłaciłbym i pozbyłbym się tych żuli. Musiałem jednak metodycznie
wykonywać plan. Przy ich wydatnej pomocy sprzęt rozmieściliśmy w przedpokoju,
umiejętnie omijając wannę, którą tam wcześniej zainstalowałem. Zamknąłem drzwi
i przeszedłem do kolejnego etapu.
– Panowie umieją mówić? – zadałem
nurtujące mnie pytanie.
– Ewa Chodakowska – odpowiedział
ten z większym nosem, przypominającym kartofel.
Odpowiedź zbiła mnie nieco z
tropu, mimo wszystko nie przeszkodziła w kontynuacji planu. Wieloletnie
przygotowania procentowały, a zarysowany schemat był równie precyzyjny, jak
procedury bankowe. Płynnie przeszedłem od wniesienia sprzętu do rozdzielenia
między tych dwóch biedaków środków higieny osobistej. Również i nowe ubrania
czekały na swoją kolej tak jak kask, tasak i nóż rzeźniczy.
– Rozbierzcie się panowie –
powiedziałem i przyglądałem się im z zachwytem pomieszanym z odrazą.
– Oto wasze ręczniki, żel do mycia i golarki.
– My mamy się myć? – spytał się
ten z nosem Napoleona. – W tej wannie? – Kiwnął nieznacznie ręką.
– Nie wygłupiać się i maszerować
pod prysznic. Ciuchy zdjąć i wrzucić do wanny. Szybciutko. Zrobię z was ludzi.
– Z nas się da? – wychrypiał
wzruszony żul, posiadacz nosa w kształcie kartofla.
– Da. Myć się, bo zaraz padnę od
waszych zapachów.
Popchnąłem delikwentów w kierunku
łazienki i tam ich zostawiłem. Skołowani i zaskoczeni nie przeczuwali niczego
złego. Korzystając z chwili spokoju, chwyciłem ich ciuchy, załadowałem do
reklamówki i wystawiłem na balkon. Smród lekko zelżał, a ja zająłem się pracą.
Szybko odpakowałem pralkę i umieściłem ją na wózku wyposażonym w średniej wielkości gumowe, miękkie kółka. Na nogi ubrałem wygodne kapcie imitujące dwa uśmiechnięte goryle i delikatnie popychając pralkę, skierowałem ją do mojego gabinetu.
Otworzyłem drzwi i znalazłem się
w klatce teleportacyjnej. Ściany, sufit i podłoga równo wyłożone lustrem
pozwalały na przyśpieszenie fal i ich ciągły ruch. Brakowało jedynie sprzętu,
który z powodu początkowych błędnych założeń nie wytrzymał obciążeń i został
usunięty z pomieszczenia. Teraz zaś miałem nową dostawę i tylko ode mnie
zależało, kiedy klatka teleportacyjna ponownie zostanie uruchomiona. Przetransportowałem
urządzenie na koniec pokoju, gdzie czekało mnie najtrudniejsze zadanie. Zdjęcie
pralki i delikatne położenie na lustrzanej podłodze. Wielokrotnie obejrzane
filmy na youtube, pozwoliły na opanowanie techniki zdejmowania urządzeń
wielkogabarytowych z wózka.
Po kilku minutach pralka znalazła
się na kruchym podłożu, nie naruszając go. Rozejrzałem się wokół i ze
wszystkich stron widziałem rozglądającego się mnie, stojącego przy pralce.
Tylko takie rozproszenie pozwalało w pełni udanie przenieść obiekt do innego
świata. Niestety stwarzało to niebezpieczne iluzje, brutalnie atakujące jaźń i
wyrywając mnie z rzeczywistości. Rozproszone myśli umykały niczym królik,
goniony przez Alicję z krainy czarów. By go złapać, przymknąłem oczy i ponownie
skupiłem się na zadaniu.
Przed podłączeniem prądu do
pralki, zdemontowałem jej drzwiczki i moim oczom ukazał się niepokojący,
srebrny bęben. Jego chropowata struktura doskonale odbijała promieniowanie
elektromagnetyczne, które połączone z mikrofalami wywoływały szarpnięcie
kwantowe. Zamontowanie kuchenki mikrofalowej było niezbędnym warunkiem
wywołania nie tylko fal mikrofalowych, ale i zakłóceń kwantowych. Dlatego też
bez zbędnych opóźnień, kuchenkę z wymontowanymi uprzednio drzwiczkami
umieściłem na pralce. Ulokowanie odkurzacza po przekątnej dwudziestu stopni od
środka pralki oraz w odległości trzech metrów, pozwalało na wywołanie niemal
niezauważalnych drgań powietrza wykrzywiających fale, a to był już ostatni
warunek wywołania zagięcia czasoprzestrzeni.
Poprzedni układ nie zdał egzaminu
z powodu zbyt małej mocy kuchenki mikrofalowej oraz błędnie wyznaczonej
odległości odkurzacza od pralki. W pierwszej kolejności doprowadziło to do
awarii odkurzacza, następnie pralki oraz kuchenki. Jednym słowem reakcja
łańcuchowa. Psy biorące udział w eksperymencie znikały zgodnie z założeniem,
niestety zaprojektowany model czasoprzestrzeni nie pozwalał na określenie ich
nowego położenia. Nie było także pewności, czy przeżyły.
Dokonując ponownej analizy
modelu, wychwyciłem anomalię zapachową pozostawiającą ślad w czasoprzestrzeni.
Wielkość śladu była wprost proporcjonalna w stosunku do jego intensywności oraz
okresu wytworzenia. To była szansa na zlokalizowanie wysyłanych obiektów i ich
bezpieczny powrót. Tak naprawdę chciałem eksperyment zacząć już teraz. Niestety
w domu wciąż przebywali bezdomni. Słyszałem ich radosne śmiechy, dobitnie
świadczące o tym, iż wciąż się kąpią. Nie mogłem pozwolić na dalszą zwłokę, dlatego
też nie zważając na wyrzuty sumienia, zapukałem do drzwi łazienki i zawołałem.
– Panowie, koniec kąpieli. Czas
do domu! – krzyknąłem i momentalnie zrozumiałem niezręczność wypowiedzi. Oni
nie pójdą do domu, a na ulicę!
– Już wychodzimy – rozległa się
odpowiedź, którą nie wiedziałem do kogo przypisać, czy do tego z nosem
napoleona, czy też tego od Chodakowskiej.
Nie było to jednak w tej chwili
istotne. Ponownie myśli mogły mną zawładnąć, a to ja musiałem zawładnąć nimi.
Wyszli w brudnych majtkach, a ja nie miałem serca, by im je zabrać. To była ich
bielizna i mimo jej dużej naukowej wartości nawet o nią nie powalczyłem.
Wręczyłem im nowe ubrania, naprawdę ciepłe kurtki i spodnie, nie zapominając o
butach oraz czapkach i rękawiczkach. W kieszeni kurtki u każdego z nich
pozostawiłem sto złotych.
– Panowie, to dla was –
powiedziałem, niepewnie zerkając na gości.
– Dziękuję i chuj – powiedział
ten z nosem w kształcie kartofla.
To był chyba zwrot grzecznościowy,
tak mi się przynajmniej wydaje. Zdawałem sobie sprawę, iż zostali przeze mnie
wykorzystani. Wiedziałem, że moje zachowanie nie jest etyczne. Dla nauki byłem
jednak w stanie zrobić wszystko. Oni zaś nieświadomi swojej wartości, ubierali
się, by wkrótce opuścić świątynię nauki.
– Do widzenia panowie –
pożegnałem się z nimi, wyciągając swoją dłoń.
– Dobra gościu spadamy. – Żul z
nosem napoleona pożegnał się w ich imieniu i wyszli z mieszkania.

To była historyczna chwila,
dzięki której mogłem w końcu dowiedzieć się, czy teleportacja działa, czy są
rzeczywistości równoległe i co najważniejsze, czy obiekt przeżyje. Wziąłem
głęboki oddech, przymknąłem oczy i wcisnąłem enter. Usłyszałem ujadanie psa
zagłuszane przez szum odkurzacza. Chwilę później szczekanie ucichło, a sprzęty
automatycznie się wyłączyły. Zaległa cisza, zwiastująca nowy rozdział w
historii nauki. Nie mogąc uwierzyć własnym oczom, na moim modelu pojawił się
ruch przeniesionego obiektu. Eksperyment się powiódł!
– Eureka, eureka! – krzyczałem,
jednocześnie zrzucając z siebie ubranie.
Wybiegłem na balkon i w mgnieniu
oka ubrałem się w łachmany jednego z żuli. Pasowały jak ulał, a ja nawet nie
czułem ohydnego zapachu, unoszącego się wokół mnie. Podekscytowany udanym
eksperymentem nie zapomniałem o bezpieczeństwie, o warunkach progowych
pozwalających na przeżycie w niespodziewanych sytuacjach. To był niezbędny
warunek ogłoszenia światu wiekopomnego odkrycia. Ubrałem zielony kask motorowy
z biało czerwoną flagą, a do rąk wziąłem tasak i nóż rzeźniczy. Spojrzałem na
wannę, która okazała się nietrafionym zakupem i odzierając się z wszelkich
myśli, podszedłem do laptopa, włączyłem sekwencję odliczającą i przekroczyłem
próg klatki teleportacyjnej.
Mnogość mnie momentalnie zaatakowała
zmysły, ja zaś zachowując spokój wypowiedziałem słowa, które miały przejść do
historii.
– To jest mały krok dla
człowieka, ale wielki skok dla ludzkości.
A może ktoś już coś takiego powiedział? To w
tej chwili nie było istotne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz