– Możesz odłożyć tę gazetę i opowiedzieć
bajkę Karolce?
Zimny głos małżonki wyrwał mnie ze świata
gazet. Spojrzałem na wykrzywione w podkówkę usta i nie miałem wątpliwości, że
dyskusja jest złym rozwiązaniem. To nie było pytanie, a niecierpiące zwłoki zadanie
do wykonania. Odłożyłem gazetę i poszedłem do córki.
– Cześć kwiatuszku, opowiem ci bajkę na
dobranoc – powiedziałem i uśmiechnąłem się. Wyglądała jak aniołek, pod kołderką
ozdobioną niebieskimi hipopotamami.
–Dobrze tatusiu. – Karolka przytuliła się do
swojego misia i przymknęła oczka.
– Dawno, dawno temu, za górami za lasami
mieszkała sobie …
– … hołota brudnych karłów.
Zza okna dobiegł niski głos Bździągwy.
–
Tato, co to jest, tam na oknie? – Przerażona Karolka, aż podskoczyła na łóżku.
– To Dziabąk,
nie wiem, skąd się wziął. Co ty tu robisz? – zwróciłem się do kosmatego
stworzonka.
Bdziągwa zeskoczył z parapetu i bezczelnie wszedł na
łóżko dziewczynki.
– A przyszedłem sobie. Wczoraj byłem za
waszym oknem i jak słyszałem te twoje pożal się boże bajki, to mi się zrobiło żal
twojej córeczki. Ta bajka była tak nudna, iż mało co nie zasnąłem za tym oknem.
Prawie bym zginął przez ciebie. – Stwór spojrzał na mnie oskarżycielsko.
Już chciałem odparować i zmieszać z błotem stworka,
już otwierałem usta, by zbluzgać potwora, gdy zupełnie niespodziewanie z
odsieczą przyszła Karolka.
– Tata ładne bajki opowiada – powiedziała i
przestraszona schowała głowę pod poduszkę.
Kosmaty stwór przybliżył się do dziewczynki i
próbował się do niej przytulić.
– Tato, on strasznie drapie, weź go stąd –
płaczliwie krzyknęło moje dzieciątko.
Obserwowałem to wszystko i normalnie krew się
we mnie gotowała. Ten bezczelny stwór wchodzi do łóżka córki i jeszcze się
wymądrza. Podkopuje mój autorytet, bezczelny włochaty dziwak.
– Zejdź Dziabąk
z łóżka i spadaj. Nie mam czasu na przepychanki. Prosił cię ktoś o radę? –
ryknąłem na nieproszonego gościa.
– Jestem Bdziągwa,
a nie Dziabąk – mówiąc to, nieznacznie
odsunął się od dziewczynki, nie schodząc jednak z łóżka. – Teraz jej nie kłuję,
to powinno być spoko, co nie?
Popatrzyłem na niego i ręce mi opadły. Nieraz
słyszałem opowieści o tych bezczelnych stworkach i zawsze w nich powtarzano, iż
trzeba się z nimi obchodzić zdecydowanie, ale i ostrożnie. Jako iż nie
przeszkadzał Karoli, pozwoliłem mu siedzieć na łóżku i kontynuowałem opowieść.
– Karły mieszkały sobie spokojnie w domku nad
rzeką, łowiły ryby, uprawiały ogródek …
– … a w sobotę wieczór spotykały się ze złą
czarownicą Lucyllą i napadały na pobliskie
wioski – w swoim stylu dokończył Bdziągwal.
Już miałem zaprotestować, gdy na parapecie
pojawił się kolejny stwór. Srebrno zielone futerko śmiesznie sterczało na jego
okrągłym ciele. Niestety była to jedyna śmieszna część. Wielkie wystające z
buzi kły budziły strach, a czerwone oczy wzmacniały efekt. Szczęście w
nieszczęściu było takie, iż nie był on zbyt groźny. Niestety był okropnie
namolny i nie do usunięcia.
– Tato, ja się boję. Wygoń go! – Karolka
krzyczała, wskazując na Pruchę.
– Nie bój się kotku, on ma tylko taki niezbyt
ciekawy wygląd. Tak naprawdę to bardzo spokojne stworzonko.
Tymczasem Prucha
zeskoczyła z parapetu, wskoczyła na łóżko i przytuliła się do córki. Tym razem
Karolka nie protestowała, gdyż futro stworka było miłe w dotyku, a jego ciałko przyjemnie
ją ogrzewało. Postanowiłem nie przejmować się gośćmi i kontynuować opowieść.
– Tak naprawdę Lucylla
była czarownicą, ale zupełnie niegroźną i nie napadała na wioski, tylko w
ciemności bawiła się wraz z karłami w podchody. Pewnej ciemnej sobotniej nocy …
– … pojawił się zły czerwony smok i
postanowił zjeść wszystkie karły – kontynuował Bdziągwa,
śmiejąc się ze swojej wersji bajki.
– … ale pojawił się bardzo prawy i odważny
karzeł Zenek, który wyzwał smoka na pojedynek – dokończyła Prucha, krzyżując plany Bdziągwie.
Karolka ponownie zamknęła oczy i z coraz
bardziej śpiąca słuchała opowieści.
– Zenek ubrał piękną lśniącą zbroję, wziął do
ręki ostry jak brzytwa miecz i ruszył w poszukiwaniu smoka – kontynuowałem
opowieść.
– Niestety nie uszedł zbyt daleko, gdyż nie
wiadomo skąd, na dotąd bezchmurnym niebie pojawiły się wielkie czarne chmury, z
których lunął rzęsisty deszcz. Momentalnie piękna zbroja Zenka zardzewiała, a
on sam nie mógł się dalej ruszyć – dopowiedział Bdziągwal
i łypnął złowrogo na mnie i na Pruchę.
– Bezradny po raz ostatni podniósł uzbrojoną
nogę i tak zastygł. Gdyby nie podmuch wiatru, który go przewrócił, odważny
Zenek do dziś stałby w środku lasu w zardzewiałej zbroi – kontynuowała Prucha, dostosowując opowieść do koncepcji Bdziągwy.
– Bolesny upadek Zenka, oprócz negatywnych
skutków w postaci siniaków i zadrapań, miał też jeden pozytywny, jego zbroja
rozpadła się na tysiące części a on był wolny – opowiadałem dalej tą coraz to
dziwniejszą bajkę.
– Pech chciał, iż Zenek miał ubrane jedynie
majtki, tym samym, po rozbiciu zbroi, strój Zenka był mocno niekompletny, a on
sam przemoczony i zmarznięty nie miał ochoty na walkę z potworem. – Zadowolony Bdziągwa dopowiedział swoje.
– Na szczęście, zanim ruszał walczyć ze
smokiem, jedna z najpiękniejszych karlic, podarowała mu tobołek z kompletnym
ubraniem. Zenek wygrzebał spod zardzewiałej zbroi tobołek, wyciągnął ubrania i
się ubrał. – Dokończyłem.
– Niespodziewanie, przed Zenkiem pojawił się
czerwony smok, który otworzył wielką paszczę i do jego nosa doszedł obrzydliwy
smród. – Bdziągwa ponownie postanowił
zepsuć bajkę.
– Zenek znany ze swojego dobrego wzroku,
zauważył iż jeden z zębów smoka jest w opłakanym stanie i postanowił mu pomóc.
Na migi wytłumaczył mu, co sądzi o jego uzębieniu i przekonał go do usunięcia
chorego zęba. – Bardzo przytomnie Prucha
kontynuowała bajkę, a ja odetchnąłem, gdyż tym razem jej część była do
przyjęcia.
Widząc, iż oddech Karolki stał się miarowy, a
ona sama zapada w sen, postanowiłem zakończyć bajkę.
– Ponownie pogrzebał w zardzewiałej zbroi i
znalazł miecz, który jak się okazało, był w całkiem dobrym stanie. Podszedł do
smoka i za pomocą miecza, stosując zasadę dźwigni, wyrwał bolący problem. Smok
po chwilowym ostrym ataku bólu poczuł wielką ulgę. Podziękował Zenkowi za pomoc
i obiecał, iż nigdy nie skrzywdzi żadnego karła.
Karolina już spała, co nie przeszkodziło Bdziągwie dokończyć po swojemu.
– Odlatujący smok śmiał się z naiwności
Zenka. Wiadomo przecież, iż nie dotrzyma słowa.
– Potwory, Karolka już zasnęła, czy możecie sobie
pójść?
Zarówno Bdziągwa,
jak i Prucha grzecznie zeskoczyli z łóżka,
wskoczyli na parapet i krzyknęli na pożegnanie.
– Do zobaczenia jutro.
Ich słowa zabrzmiały złowieszczo i już czułem
niepokój przed jutrzejszym wieczorem.
Jestem zachwycony tym jak piszesz
OdpowiedzUsuńDzięki
OdpowiedzUsuń