niedziela, 5 kwietnia 2020

Bdziągwa, Prucha i Karolka



– Możesz odłożyć tę gazetę i opowiedzieć bajkę Karolce? 

Zimny głos małżonki wyrwał mnie ze świata gazet. Spojrzałem na wykrzywione w podkówkę usta i nie miałem wątpliwości, że dyskusja jest złym rozwiązaniem. To nie było pytanie, a niecierpiące zwłoki zadanie do wykonania. Odłożyłem gazetę i poszedłem do córki.

– Cześć kwiatuszku, opowiem ci bajkę na dobranoc – powiedziałem i uśmiechnąłem się. Wyglądała jak aniołek, pod kołderką ozdobioną niebieskimi hipopotamami.

–Dobrze tatusiu. – Karolka przytuliła się do swojego misia i przymknęła oczka.

– Dawno, dawno temu, za górami za lasami mieszkała sobie …

– … hołota brudnych karłów.

Zza okna dobiegł niski głos Bździągwy.

 – Tato, co to jest, tam na oknie? – Przerażona Karolka, aż podskoczyła na łóżku.

– To Dziabąk, nie wiem, skąd się wziął. Co ty tu robisz? – zwróciłem się do kosmatego stworzonka.
Bdziągwa zeskoczył z parapetu i bezczelnie wszedł na łóżko dziewczynki.

– A przyszedłem sobie. Wczoraj byłem za waszym oknem i jak słyszałem te twoje pożal się boże bajki, to mi się zrobiło żal twojej córeczki. Ta bajka była tak nudna, iż mało co nie zasnąłem za tym oknem. Prawie bym zginął przez ciebie. – Stwór spojrzał na mnie oskarżycielsko.

Już chciałem odparować i zmieszać z błotem stworka, już otwierałem usta, by zbluzgać potwora, gdy zupełnie niespodziewanie z odsieczą przyszła Karolka.

– Tata ładne bajki opowiada – powiedziała i przestraszona schowała głowę pod poduszkę.

Kosmaty stwór przybliżył się do dziewczynki i próbował się do niej przytulić.

– Tato, on strasznie drapie, weź go stąd – płaczliwie krzyknęło moje dzieciątko.

Obserwowałem to wszystko i normalnie krew się we mnie gotowała. Ten bezczelny stwór wchodzi do łóżka córki i jeszcze się wymądrza. Podkopuje mój autorytet, bezczelny włochaty dziwak.

– Zejdź Dziabąk z łóżka i spadaj. Nie mam czasu na przepychanki. Prosił cię ktoś o radę? – ryknąłem na nieproszonego gościa.

– Jestem Bdziągwa, a nie Dziabąk – mówiąc to, nieznacznie odsunął się od dziewczynki, nie schodząc jednak z łóżka. – Teraz jej nie kłuję, to powinno być spoko, co nie?

Popatrzyłem na niego i ręce mi opadły. Nieraz słyszałem opowieści o tych bezczelnych stworkach i zawsze w nich powtarzano, iż trzeba się z nimi obchodzić zdecydowanie, ale i ostrożnie. Jako iż nie przeszkadzał Karoli, pozwoliłem mu siedzieć na łóżku i kontynuowałem opowieść.

– Karły mieszkały sobie spokojnie w domku nad rzeką, łowiły ryby, uprawiały ogródek …

– … a w sobotę wieczór spotykały się ze złą czarownicą Lucyllą i napadały na pobliskie wioski – w swoim stylu dokończył Bdziągwal.

Już miałem zaprotestować, gdy na parapecie pojawił się kolejny stwór. Srebrno zielone futerko śmiesznie sterczało na jego okrągłym ciele. Niestety była to jedyna śmieszna część. Wielkie wystające z buzi kły budziły strach, a czerwone oczy wzmacniały efekt. Szczęście w nieszczęściu było takie, iż nie był on zbyt groźny. Niestety był okropnie namolny i nie do usunięcia.

– Tato, ja się boję. Wygoń go! – Karolka krzyczała, wskazując na Pruchę.

– Nie bój się kotku, on ma tylko taki niezbyt ciekawy wygląd. Tak naprawdę to bardzo spokojne stworzonko.

Tymczasem Prucha zeskoczyła z parapetu, wskoczyła na łóżko i przytuliła się do córki. Tym razem Karolka nie protestowała, gdyż futro stworka było miłe w dotyku, a jego ciałko przyjemnie ją ogrzewało. Postanowiłem nie przejmować się gośćmi i kontynuować opowieść.

– Tak naprawdę Lucylla była czarownicą, ale zupełnie niegroźną i nie napadała na wioski, tylko w ciemności bawiła się wraz z karłami w podchody. Pewnej ciemnej sobotniej nocy …

– … pojawił się zły czerwony smok i postanowił zjeść wszystkie karły – kontynuował Bdziągwa, śmiejąc się ze swojej wersji bajki.

– … ale pojawił się bardzo prawy i odważny karzeł Zenek, który wyzwał smoka na pojedynek – dokończyła Prucha, krzyżując plany Bdziągwie.

Karolka ponownie zamknęła oczy i z coraz bardziej śpiąca słuchała opowieści.

– Zenek ubrał piękną lśniącą zbroję, wziął do ręki ostry jak brzytwa miecz i ruszył w poszukiwaniu smoka – kontynuowałem opowieść.

– Niestety nie uszedł zbyt daleko, gdyż nie wiadomo skąd, na dotąd bezchmurnym niebie pojawiły się wielkie czarne chmury, z których lunął rzęsisty deszcz. Momentalnie piękna zbroja Zenka zardzewiała, a on sam nie mógł się dalej ruszyć – dopowiedział Bdziągwal i łypnął złowrogo na mnie i na Pruchę.

– Bezradny po raz ostatni podniósł uzbrojoną nogę i tak zastygł. Gdyby nie podmuch wiatru, który go przewrócił, odważny Zenek do dziś stałby w środku lasu w zardzewiałej zbroi – kontynuowała Prucha, dostosowując opowieść do koncepcji Bdziągwy.

– Bolesny upadek Zenka, oprócz negatywnych skutków w postaci siniaków i zadrapań, miał też jeden pozytywny, jego zbroja rozpadła się na tysiące części a on był wolny – opowiadałem dalej tą coraz to dziwniejszą bajkę.

– Pech chciał, iż Zenek miał ubrane jedynie majtki, tym samym, po rozbiciu zbroi, strój Zenka był mocno niekompletny, a on sam przemoczony i zmarznięty nie miał ochoty na walkę z potworem. – Zadowolony Bdziągwa dopowiedział swoje.

– Na szczęście, zanim ruszał walczyć ze smokiem, jedna z najpiękniejszych karlic, podarowała mu tobołek z kompletnym ubraniem. Zenek wygrzebał spod zardzewiałej zbroi tobołek, wyciągnął ubrania i się ubrał. – Dokończyłem.

– Niespodziewanie, przed Zenkiem pojawił się czerwony smok, który otworzył wielką paszczę i do jego nosa doszedł obrzydliwy smród. – Bdziągwa ponownie postanowił zepsuć bajkę.

– Zenek znany ze swojego dobrego wzroku, zauważył iż jeden z zębów smoka jest w opłakanym stanie i postanowił mu pomóc. Na migi wytłumaczył mu, co sądzi o jego uzębieniu i przekonał go do usunięcia chorego zęba. – Bardzo przytomnie Prucha kontynuowała bajkę, a ja odetchnąłem, gdyż tym razem jej część była do przyjęcia.

Widząc, iż oddech Karolki stał się miarowy, a ona sama zapada w sen, postanowiłem zakończyć bajkę.

– Ponownie pogrzebał w zardzewiałej zbroi i znalazł miecz, który jak się okazało, był w całkiem dobrym stanie. Podszedł do smoka i za pomocą miecza, stosując zasadę dźwigni, wyrwał bolący problem. Smok po chwilowym ostrym ataku bólu poczuł wielką ulgę. Podziękował Zenkowi za pomoc i obiecał, iż nigdy nie skrzywdzi żadnego karła.

Karolina już spała, co nie przeszkodziło Bdziągwie dokończyć po swojemu.
– Odlatujący smok śmiał się z naiwności Zenka. Wiadomo przecież, iż nie dotrzyma słowa.

– Potwory, Karolka już zasnęła, czy możecie sobie pójść?

Zarówno Bdziągwa, jak i Prucha grzecznie zeskoczyli z łóżka, wskoczyli na parapet i krzyknęli na pożegnanie.

– Do zobaczenia jutro.

Ich słowa zabrzmiały złowieszczo i już czułem niepokój przed jutrzejszym wieczorem.

2 komentarze: