niedziela, 15 marca 2020

Tańczę w niechcianym teatrze


Unurzany w błocie patrzyłem w jego zakrwawione oczy. Moje przekleństwo i wybawienie patrzyło z nienawiścią. Bezcelowa walka prowadząca na próg świata. W końcu stało się to, na co czekał, a ja podświadomie przeczuwałem. Pokora. Niechciana lekcja sponiewierała nie tylko mnie, ale i Mateusza. Niegdyś przyjaciela, a teraz najbardziej zaciekłego wroga.

– Zmądrzałeś? – wycharczał, a ja nie zauważyłem, by w jego tonie było coś więcej niż ciekawość. – Zmądrzałeś, czy dalej chcesz pogrążać ludzi w twoich przeklętych marzeniach.

– Wiesz, że to przez Ciebie? Fanatyczna wiara we mnie, a później równie fanatyczna nienawiść doprowadziły do tego. Rozumiesz. To nie jest moja wina! – wykrzyczałem i zacząłem łkać.

Płakałem nad sobą, nad swoim zasranym życiem, a przede wszystkim nad głupotą.  Niegdyś szczęśliwy i beztroski, teraz bez przerwy analizujący każdy krok, każdą decyzję. Potykający się o myśli, pozbawiony marzeń, w końcu dostrzegałem koszmar życia.

A miało być tak pięknie. Świat kłaniał się i oferował karierę, zabawę, dziewczyny i mnóstwo przyjaciół. Korzystałem, ciesząc się każdą chwilą. Byłem zachłanny i tak też się zachowywałem. Czy można zachłysnąć sie szczęściem, nie zauważając tego? Tak właśnie było. Brałem i tylko to mnie interesowało. A może rajcowało? 

Kiedy zacząłem krzywdzić innych? Może źle zadaję pytanie. Od zawsze krzywdziłem i nie było żadnego "kiedy", tylko "jak mocno". Kołyszące się nade mną jędrne piersi ze sterczącymi sutkami były oazą szaleństwa i pożądania. Mateusz widząc swoją dziewczynę w tej jakże seksownej pozie, w jednej chwili wszedł w świat obłędu i nienawiści. To wtedy nienawiść stała się przekleństwem bez końca drążącym jego myśli.

– Tak, to byłem ja – śmiał się, nie zważając na nóż wbity w jego brzuch. –  Tęsknisz do mamy? – wciąż śmiał się histerycznie. – To nie było dla mnie miłe, gdy ją zarżnąłem. – Spoważniał i kontynuował. – A zaskoczenie twojej siostry, gdy ją dusiłem. Kiedyś wpatrzona we mnie jak w obrazek. – Zachłysnął się krwistą pianą wypływającą z ust i ostatkiem sił wycharczał. – I ta zmiana, gdy odbierałem jej życie. Ona wiedziała. Wiedziała, że szaleństwo zapanuje także nad tobą. 

Wciąż słyszałem w głowie jego śmiech, a on jedynie charczał. Patrzyłem, jak z jego ust wypływała krew. Zapowiedź śmierci. Od zawsze imponowałem Mateuszowi. Wprowadziłem w mój świat i pewnie do dzisiaj razem ze mną delektowałby się jego wspaniałością, gdyby nie miłość do Patrycji. Ona go zmieniła. Zaczął zauważać dobro i niezauważalnie odwracał się ode mnie. 

Zaczął myśleć. Także i mi to się udzielało. Im więcej rozmyślałem, tym gorzej się czułem. W końcu podjąłem decyzję. Zabiję jego miłość i wszystko wróci do normy. Nie było łatwo z Patrycją. Ona go naprawdę kochała, a tej jeden jedyny raz, zakończony wejściem Mateusza, był moim ostatnim. 

A później zabiła się i przyniosła nienawiść. Nie miałem odwagi iść na jej pogrzeb. Mateusza też tam nie było. Nie widziałem go do dzisiaj. Czułem za to niewyraźny cień podążający za mną. Zwracałem uwagę na każdy krok, ważyłem każde słowo, by nikt przeze mnie nie zginął. Nie mogłem się do nikogo zbliżyć. Niestety rodziny nie mogłem obronić. Mogłem za to chronić ludzi i tak też robiłem. W końcu stali mi się bliżsi niż kiedykolwiek wcześniej. Ironia losu. Gdy byłem wśród nich, nie czułem więzi, gdy się od nich odciąłem, czułem bliskość łączącą mnie z nimi. Zamknąłem się w domu martwy dla świata. Jednak dla Mateusza wciąż byłem żywy, cholernie żywy.  

Nieruchomo leżący w błocie, nie odejdzie już nigdy. 

Zostałem naznaczony  i wciągnięty w niekończący się koszmar budzącego się sumienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz