Wszedłem w duży dół naprzeciwko kołyszących się urządzeń
mechanicznych. Wiele z nich było niebieskich, chociaż sam dół był
zielony, a na dodatek głęboki aż do szarości. Nie, nie o to chodzi, że
mi w nim jest niewygodnie. Wprawdzie złamana noga, daje się we znaki,
ale ogólnie jest w porządku. W miarę chłodno, a latające nietoperze nie
przeszkadzają. Jest tyle do zrobienia, ale jak, kiedy dół jest zielony.
Białe myszki biegają i piszczą, a urządzenie mechaniczne brzęczy i
buczy. W oddali przymila się krowa do barmana siedzącego na fotelu na
środku lasu. Lis ucieka kurze, a jajko spada na ziemię. Spada chyba z
godzinę, jest takie ślamazarne z tym spadaniem. Niebieskie niebo faluje w
oddali. Skrzeczące chmury znowu atakują słońce, chociaż te jest już
całe czerwone i miauczy zdenerwowane.
Księżyc zniknął. Barman
siedzi, jak siedział, chociaż nie jest już tak pewny swego. Zaczął
myśleć, co w jego położeniu jest niebezpieczne. Nie może przecież
zauważyć, że siedzi w lesie. A las rośnie coraz szybciej. Staje się
purpurowy z wysiłku. Co się stanie, jak przewróci fotel, na którym
niepewnie siedzi barman. Całe szczęście, że krowa odeszła, mogła
wszystko zepsuć. Teraz pasie się z dala od czyhających niebezpieczeństw.
Niekoniecznie jest bezpieczna, ale ma dużo trawy, zielonej trawy.
Pszczoła poleciała do lasu z dala od zgiełku autobusów i traktorów.
Dzieci też tam nie ma. Gdzie więc jest teraz pszczoła. Ja nie wiem, a
Ty? Może poszukam jej w wolnej chwili. Dziura rośnie w górę i nie będzie
dołu niedługo, a noga jakby mniej bolała, tylko ten zarost wciąż
denerwuje. Rośnie i rośnie, a trzeba by go w końcu zgolić.
Barman
siedzi na fotelu, ale już nie myśli. Ma obłęd w oczach. Czy zdoła
uciec? Znowu musi uciekać? Ucieka już dwanaście lat i końca nie widzi,
pszczoła go znów znalazła. Czy to ta sama pszczoła, która skrada się za
nim dzień za dniem? Jeszcze się łudzi. Pszczoła jakby nie zwracała uwagi
na barmana, barman zaś jest cały spocony ze strachu. Żółte krople potu
spływają mu po policzkach i odkrytych nogach. Odetchnął, to jednak nie
pszczoła. To w ogóle nie jest pszczołą, tylko osą. Jajko spadło, ale się
nie rozbiło. Ciekawe czy coś się z niego wyklute.
Chmury
jednak zakryły słońce, ale cóż to była za walka!. Najpierw jedna chmura
próbowała z lewej strony zaatakować, słońce się uchyliło, w tym
momencie dwie inne chmury zasłoniły słońce i spadł deszcz. Kanarek
schował się w norze lisa. Jajko pękło i wyszedł z niego dinozaur.
Ciekawe czy zapoluje na krowę, która niczego nie przeczuwając leży na
plecach i macha beztrosko nóżkami. Czy tej krowie odbiło? Barman wstał z
fotela i pierdnął donośnie.
Usiadł ponownie. Las zamarł. Czy to
pierdnięcie, było dla lasu ostrzeżeniem? Na wszelki wypadek przestał
rosnąć, choć przyszło mu to z niemałym trudem. Dziura zarosła, noga już
nie boli, a urządzenia elektryczne się oddaliły. Jednak nie uciekły
przed deszczem. A deszcz leje jak z cebra. Nie wiadomo kiedy przestanie.
Nadmiar wody tymczasem wypija dinozaur, przyczajony się przy
krowie, która właśnie wstała na równe nogi i macha ogonem. Pojawił się
barman, z fotelem oczywiście. Osa także jest. Nie ma jednak pszczoły.
Dinozaur skoczył na krowę i zaczął ją lizać. Myślał, że to jego mama, a
cała paczka to jego rodzina. Co za naiwność! Barman z fotelem wrócił do lasu. Osa także.
Jednak od osy coś odpadło. To była maska!! Osa to jest ta pszczoła,
która śledzi barmana od dwunastu lat. Barman pobladł.
Osa/pszczoła
schowała się za drzewem. Barman skurczył się w sobie i czekał. Nie miał
już siły dalej uciekać. Zaczął go boleć ząb. Niespodziewanie dinozaur, z
całej swojej siły wychylił język, trafił w pszczołę i ją zjadł. Barman
patrzył z niedowierzaniem na to, co się stało. Dawne zmęczenie zniknęło
bez śladu. Na jego zmęczonej twarzy pojawił się uśmiech. Postawił fotel
obok krowy i zaczął ją doić. Mleko dał dinozaurowi, a resztę wylizał z
wiadra i otarł twarz ogonem krowy. Dał
ogromnego ciuma dinozaurowi za wybawienie i w podskokach, już bez
fotela, pobiegł w kierunku lasu.
Dobiegając do niego, dało się
słyszeć, trzy potężne grzmoty, dobiegające z jego pupy. Były to
pierdnięcia. Nad całą polaną, zaczął unosić się odór, który niejednego
dorosłego mężczyznę, ściąłby z nóg. Jednak zarówno krowa, jak i
dinozaur, zniosły to mężnie, nawet nie chowając nosów w trawie. Jedynie
mnie na chwilę zemdliło, ale zniosłem to i byle szybko pobiegłem do
kolegi chlupnąć lufę. Nie dane było mi wypić setkę. W mieście
wybuchła epidemia grypy. Trupy walały się wszędzie, na ławkach, na
schodach, w samochodach. Zamarłem, barman również leżał wśród
umierających. Ironia losu, uwolnił się od dwunastoletniej udręki i zmarł
niedługo po tym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz