sobota, 26 marca 2016

Barman

Wszedłem w duży dół naprzeciwko kołyszących się urządzeń mechanicznych. Wiele z nich było niebieskich, chociaż sam dół był zielony, a na dodatek głęboki aż do szarości. Nie, nie o to chodzi, że mi w nim jest  niewygodnie. Wprawdzie złamana noga, daje się we znaki, ale ogólnie jest w porządku. W miarę chłodno, a latające nietoperze nie przeszkadzają. Jest tyle do zrobienia, ale jak, kiedy dół jest zielony. Białe myszki biegają i piszczą, a urządzenie mechaniczne brzęczy i buczy. W oddali przymila się krowa do barmana siedzącego na fotelu na środku lasu. Lis ucieka kurze, a jajko spada na ziemię. Spada chyba z godzinę, jest takie ślamazarne z tym spadaniem. Niebieskie niebo faluje w oddali. Skrzeczące chmury znowu atakują słońce, chociaż te jest już całe czerwone i miauczy zdenerwowane.

Księżyc zniknął. Barman siedzi, jak siedział, chociaż nie jest już tak pewny swego. Zaczął myśleć, co w jego położeniu jest niebezpieczne. Nie może przecież zauważyć, że siedzi w lesie. A las rośnie coraz szybciej. Staje się purpurowy z wysiłku. Co się stanie, jak przewróci fotel, na którym niepewnie siedzi barman. Całe szczęście, że krowa odeszła, mogła wszystko zepsuć. Teraz pasie się z dala od czyhających niebezpieczeństw. Niekoniecznie jest bezpieczna, ale ma dużo trawy, zielonej trawy. Pszczoła poleciała do lasu z dala od zgiełku autobusów i traktorów. Dzieci też tam nie ma. Gdzie więc jest teraz pszczoła. Ja nie wiem, a Ty? Może poszukam jej w wolnej chwili. Dziura rośnie w górę i nie będzie dołu niedługo, a noga jakby mniej bolała, tylko ten zarost wciąż denerwuje. Rośnie i rośnie, a trzeba by go w końcu zgolić.

Barman siedzi na fotelu, ale już nie myśli. Ma obłęd w oczach. Czy zdoła uciec? Znowu musi uciekać? Ucieka już dwanaście lat i końca nie widzi, pszczoła go znów znalazła. Czy to ta sama pszczoła, która skrada się za nim dzień za dniem? Jeszcze się łudzi. Pszczoła jakby nie zwracała uwagi na barmana, barman zaś jest cały spocony ze strachu. Żółte krople potu spływają mu po policzkach i odkrytych nogach. Odetchnął, to jednak nie pszczoła. To w ogóle nie jest pszczołą, tylko osą. Jajko spadło, ale się nie rozbiło. Ciekawe czy coś się z niego wyklute.

Chmury jednak zakryły słońce, ale cóż to była za walka!. Najpierw jedna chmura próbowała z lewej strony zaatakować, słońce się uchyliło, w tym momencie dwie inne chmury zasłoniły słońce i spadł deszcz. Kanarek schował się w norze lisa. Jajko pękło i wyszedł z niego dinozaur. Ciekawe czy zapoluje na krowę, która niczego nie przeczuwając leży na plecach i macha beztrosko nóżkami. Czy tej krowie odbiło? Barman wstał z fotela i pierdnął donośnie.

Usiadł ponownie. Las zamarł. Czy to pierdnięcie, było dla lasu ostrzeżeniem? Na wszelki wypadek przestał rosnąć, choć przyszło mu to z niemałym trudem. Dziura zarosła, noga już nie boli, a urządzenia elektryczne się oddaliły. Jednak nie uciekły przed deszczem. A deszcz leje jak z cebra. Nie wiadomo kiedy przestanie. Nadmiar wody tymczasem wypija dinozaur, przyczajony się przy krowie, która właśnie wstała na równe nogi i macha ogonem. Pojawił się barman, z fotelem oczywiście. Osa także jest. Nie ma jednak pszczoły. Dinozaur skoczył na krowę i zaczął ją lizać. Myślał, że to jego mama, a cała paczka to jego rodzina. Co za naiwność! Barman z fotelem wrócił do lasu. Osa także. Jednak od osy coś odpadło. To była maska!! Osa to jest ta pszczoła, która śledzi barmana od dwunastu lat. Barman pobladł.

Osa/pszczoła schowała się za drzewem. Barman skurczył się w sobie i czekał. Nie miał już siły dalej uciekać. Zaczął go boleć ząb. Niespodziewanie dinozaur, z całej swojej siły wychylił język, trafił w pszczołę i ją zjadł. Barman patrzył z niedowierzaniem na to, co się stało. Dawne zmęczenie zniknęło bez śladu. Na jego zmęczonej twarzy pojawił się uśmiech. Postawił fotel obok krowy i zaczął ją doić. Mleko dał dinozaurowi, a resztę wylizał z wiadra i otarł twarz ogonem krowy. Dał ogromnego ciuma dinozaurowi za wybawienie i w podskokach, już bez fotela, pobiegł w kierunku lasu.

Dobiegając do niego, dało się słyszeć, trzy potężne grzmoty, dobiegające z jego pupy. Były to pierdnięcia. Nad całą polaną, zaczął unosić się odór, który niejednego dorosłego mężczyznę, ściąłby z nóg. Jednak zarówno krowa, jak i dinozaur, zniosły to mężnie, nawet nie chowając nosów w trawie. Jedynie mnie na chwilę zemdliło, ale zniosłem to i byle szybko pobiegłem do kolegi chlupnąć lufę. Nie dane było mi wypić setkę. W mieście wybuchła epidemia grypy. Trupy walały się wszędzie, na ławkach, na schodach, w samochodach. Zamarłem, barman również leżał wśród umierających. Ironia losu, uwolnił się od dwunastoletniej udręki i zmarł niedługo po tym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz