Zapowiadał się nudny i nieciekawy dzień.
Kolejny. Do godziny dwudziestej nic nie zwiastowało przełomu w tym zakresie. Zmiana
przyszła niespodziewanie, a zaczęła się od niewinnego dźwięku dzwonka wyrywającego
mnie z letargu. Bezwiednie otworzyłem drzwi i przede mną ukazał się dawno
niewidziany kolega, Wojtek. Zaskoczyło mnie, iż chłopak jeszcze chodzi po tym
świecie. Jego wygląd zwiastował rychły koniec jego ziemskiej wędrówki. Odór
unoszący się wokół niego powaliłby słonia, a ręce i szyja przedstawiały
paskudny widok. Właściwie nie było miejsca wolnego od nakłuć, a zrosty i strupy
naturalnie uzupełniały ten nieszczęsny obraz.
Miałem przed sobą człowieka, z którym w wieku
czternastu lat paliłem trawkę i hasz. Zdarzyło się nam też parę razy wciągnąć
amfę. Ręka w rękę zmierzaliśmy w kierunku narkotycznej iluzji. Byliśmy niczym
bracia bliźniacy z uporem maniaka zmierzającymi do samozagłady. Kolorowy świat
wyciągał do nas ramiona, a my spragnieni wrażeń podążaliśmy w jego kierunku.
Poszukiwania coraz mocniejszych doznań prowadziły do nieuchronnego końca naszej
wolności. W zamian tego czekało nas zniewolenie, o jakim nie mieliśmy pojęcia.
I pewnie szedłbym wraz z Wojtkiem, ścigając się w eksperymentowaniu, gdybym na
swojej drodze życia nie spotkał pana Marka. Obaj go spotkaliśmy, ale decyzje
były różne. Moja mama zgodziła się na zaproponowane przez niego rozwiązania, w
przypadku Wojtka jego rodzice zdecydowanie odmówili. Nie mogli pogodzić się z
faktem, iż nazwano ich syna narkomanem. Teraz zaś Wojtek, chwiejąc się na
nogach, patrzył na mnie swoimi roziskrzonymi oczami.
– Stary, kopę lat – wydukał i powoli sunął w
kierunku salonu.
– Cześć Wojtek.
Nie wiedziałem jak się zachować? Co zrobić?
Zaskoczony niechcianym gościem, tylko stałem i patrzyłem na niego. Niegdyś
najlepszy przyjaciel, teraz wrak człowieka. Tymczasem Wojtek przystanął i
zaczął wpatrywać się w lampę stojącą w kącie salonu.
– Chłopie…, aleś sobie laskę przygruchał,
istny cud – bełkotał, ukazując braki w swoim uzębieniu.
– Jaką laskę? – wyjąkałem zaskoczony.
– Tę cudną kobitkę.
Wyciągnął rękę i chwiejąc się, pokazywał w
kierunku lampy. Patrzyłem niepewnie na Wojtka,
powoli rozumiejąc, iż w mojej lampie widzi dziewczynę. W srebrnej,
dwumetrowej lampie, ozdobionej kolorowym kloszem.
– Ty, jak się ona nazywa? – dukał,
uśmiechając się radośnie.
– Wojtek, to jest lampa! – wściekły, krzyknąłem
na niego, że muszę go znosić, że pojawił się w moim mieszkaniu, że nie umarł!
On zaś zachwycony, wciąż się w nią wpatrywał.
Taki był właśnie kłopot z ćpunami. Oni
widzieli inaczej i nie było siły, by zrozumieli otaczający ich świat. Oni byli
po stronie, gdzie liczyła się strzykawka i błogi spokój, otumaniający wszelkie
myśli.
– To jest lampa, rozumiesz?! – krzyknąłem
bezradnie.
– Słuchaj…, to twoja laska?, bo jak nie, to
do niej uderzę.
Wciąż się chwiejąc, wgapiał się w lampę,
którą niedawno kupiłem w markecie.
– Nie, to nie jest moja dziewczyna –
odpowiedziałem, bezradnie patrząc na niego. – Boże jak ty śmierdzisz.
– Śmieje się? To dobrze, bardzo dobrze.
Wojtek uśmiechnął się, odsłaniając reszki
zębów i ruszył do lampy. Zatrzymał się niebezpiecznie blisko niej i zaczął
zwyczajny, prymitywny podryw.
– E..., mała, Wojtek jestem. Zajebista
jesteś. – Lampa spokojnie stała, co Wojtek potraktował jako zachętę. – Słuchaj,
jest sprawa – zaśmiał się nerwowo i kontynuował. – Cholernie mi się podobasz.
Pójdziesz ze mną do kina?
Lampa dalej sobie stała, co zupełnie go nie
zraziło.
– Jakaś taka małomówna jesteś. Kochaniutka, powiedziałabyś coś. – Stał, czekając na odpowiedź.
– Wojtek daj spokój.
Możliwie delikatnie chciałem go wyprosić z
mieszkania. Miałem go serdecznie dość! Jego smrodu, zachowania i odrażającego
wyglądu. Dość cyrku, jaki mi zafundował.
– Przeproszę cię na chwilę, kumpel wzywa – odezwał
się do swojej nowej znajomej, z trudem obrócił się, podszedł do mnie, objął
ramieniem i zapytał szeptem.
– Ty, mam u niej szansę? Stary..., mów
szczerze – gadał niczym zabawka, w której niedługo wyczerpie się bateria. Jąkał
się i mówił coraz wolniej.
Objęty przez Wojtka dusiłem się w jego
smrodzie, bezradnie stojąc na środku pokoju i naprawdę nie wiedziałem co mam
robić. Jak pozbyć się ćpuna?
– To jest tylko lampa – odpowiedziałem,
bezradnie patrząc na ten wrak człowieka.
– Wiem, ale wiesz, jak to jest z
dziewczynami…, one lubią romantycznie – zaśmiał się, a mi wydawało się, iż nie
będzie w stanie nic więcej wybełkotać.
W końcu mnie puścił, podrapał się po głowie i
wyglądało na to, iż wie co robić. Nagły przypływ energii zaskoczył mnie i
pozbawił nadziei na rychłe pożegnanie się z nim.
– Stary zaraz wracam. Załatwię kwiatka i
będzie moja.
A jednak postanowił wyjść. O dziwo bezbłędnie
trafił do drzwi i wyszedł. Widząc go, byłem bardzo wdzięczny panu Markowi i mamie
za to, że pomogli mi, kiedy był jeszcze na to czas. Przez trzy tygodnie byłem
wolontariuszem w ośrodku dla narkomanów. Widziałem, jak sikali pod siebie, jak
przechodzili detoks. Byłem też światkiem, jak siedemnastoletnia dziewczyna
odeszła z tego świata. Ona wyglądała jak staruszka! Dla czternastolatka ta
praca była szokiem. Wstrząsem otrzeźwiającym mnie i pozwalającym na normalne
życie. Również i Wojtek mógł być ze mną. Niestety w jego przypadku brak terapii
był odroczonym w czasie wyrokiem śmierci, nieświadomie podpisanym przez jego
rodziców. W konsekwencji straciłem mojego najlepszego przyjaciela, a dealerzy
zdobyli stałego klienta.
Po dwóch godzinach do mieszkania ponownie
wszedł Wojtek, tym razem ani nie zapukał, ani nie zadzwonił. Ja zaś plułem
sobie w brodę, iż nie zamknąłem drzwi na klucz. Tymczasem on sunął w kierunku
salonu, trzymając w lewej ręce piękną, czerwoną różę. Skąd ją miał? Tego nie
wiedziałem. Tym razem nawet nie zerknął na mnie, tylko od razu podszedł do
lampy.
– Cześć Lena, stęskniłaś się?
– Cześć Lena, stęskniłaś się?
Wyciągnął różę w kierunku lampy i ją puścił.
Kwiat spadł na podłogę, co jednak umknęło jego uwadze.
– Nie jest ci za ciepło w tej bluzeczce? Daj,
zdejmiemy ją.
Z trudem zdjął klosz z lampy i wpatrywał się
zachwycony.
– Lena, mógłbym tak patrzeć na ciebie
tygodniami, jesteś piękna i lśnisz jak słońce.
Chwycił zapaloną żarówkę i ścisnął ją na tyle
mocno, iż cała się rozsypała. Niestety ręce przywarły do drucików i cały zaczął
się trząść.
– Ostra jesteś – wybełkotał zachwycony.
Po chwilowym osłupieniu podbiegłem do
gniazdka i wyciągnąłem przewód. Wojtek padł na podłogę z błogim uśmiechem na
twarzy. Zszokowany zadzwoniłem na pogotowie i mimo obrzydzenia zacząłem go
reanimować.
W taki oto sposób zakończył się
najdziwniejszy dzień w moim życiu. Dzień, w którym Wojtek przestał ćpać.
Niestety koszty poniesione przez niego były olbrzymie. Ma niedowład lewej ręki
i jest nosicielem wirusa HIV. Mimo wszystko twierdzi, iż jest człowiekiem
szczęśliwym i niemal każdego dnia dziękuje za spotkanie z Leną. Wie, że takiej
dziewczyny nie zdobędzie nigdy, ale ma nadzieję, że kiedyś w przyszłości
stworzy prawdziwą rodzinę. Na razie pracuje w Monarze i pomaga takim jak on.
Jedno jest pewne, kto jak kto, ale Wojtek ma bardzo duże doświadczenie w tym
zakresie. Dodam jedynie, że to pan Marek pomógł koledze wyjść z nałogu i na
nowo zbudować jego życie.
Od autora: Opowiadanie ma w zamyśle przypomnieć, iż w czasach PRL żył prawdziwy bohater, Pan Marek Kotański, twórca Monaru, organizacji pomagającej narkomanom.
"Szczerze zdziwiłem się, iż chłopak jeszcze żyje, ale wyglądało, iż długo to już nie potrwa." Iż i iż. A mogło być np. Szczerze zdziwiłem się, iż chłopak jeszcze żyje, ale wyglądało, że długo to już nie potrwa.
OdpowiedzUsuń"Zapach, który unosił się wokół niego, może nie był zbyt powalający, jednak jego ręce i szyja wyglądały katastrofalnie." Brzydki zapach i katastrofalny wygląd idą z sobą w parze, skąd więc słowo "jednak" oznaczające przeciwieństwo? Wystarczyłoby "a" lub "zaś".
Opowiadanko dobre, choć krótkie, z ciekawą puentą. Drobna uwaga do konstrukcji - nie wspominałbym o panu Makru na samym początku. Dopiero później ujawniłbym od razu całościowo, czemu los kolegów tak się między sobą różni.
P.S. Nie obrażaj się tylko, krytykuję bo twórczość mi się podoba i chcę by była jeszcze lepsza. Możesz mi się odwdzięczyć tym samym. Łap linka: http://jest-racjonalnie.blogspot.com/2016/11/bajka-na-dobranoc.html
Dzięki za opinie i wskazywanie błędów, co jest dla mnie bardzo ważne, gdyż z jednej strony mogę je poprawić, z drugiej zaś świadczy o tym, iż osoba czytająca musiała poświęcić swój czas, by je nie tylko zobaczyć, ale także opisać. Co do osoby Pana Marka, jest wskazywana dosyć nachalnie, gdyż jest to dla mnie taki cichy bohater PRL. W zamieszczonej korekcie tekstu napisałem o kogo chodzi. Tekst skorygowałem dzięki Panu.
OdpowiedzUsuń