piątek, 4 listopada 2016

Państwo Florek cz I



Dokładnie 15 września o godzinie 6.35 rano w mieszkaniu Państwa Florek rozległ się przerażający wrzask. To Pani Janina Florek stojąc na krześle w kuchni, wrzeszczała jak opętana. Przyczyna takiego stanu rzeczy była całkowicie przyziemna. Na podłodze w kuchni przechadzało się kilka karaluchów. Krzyki obudziły resztę rodziny Florków, najpierw pana Krzysztofa, później kota Żarłoka, a na samym końcu syna Tomka. Pierwszy do kuchni wbiegł Krzysztof. Widząc go, Janina wydobyła z siebie pierwsze tego dnia zrozumiałe słowa.
- Krzysiek, tam wszędzie są karaluchy. Zabij je na litość boską.
Półprzytomny Krzysztof zaczął rozglądać się po kuchni. Faktycznie na podłodze zupełnie spokojnie, przechadzało się kilka karaluchów. Wystarczyło jedynie je rozdeptać i będzie po sprawie. Pech chciał, iż Krzysztof wbiegł do kuchni boso, co oczywiście związane było z faktem, iż jeszcze minutkę wcześniej spał w łóżku. Widząc jednak przerażoną minę małżonki, obrócił się, by wybiec z kuchni i przynieść kapcie. W tym momencie wbiegł Żarłok, który rzucił się na pierwszego z brzegu karalucha i zaczął go zżerać. To nie spodobało się Janinie, która ponownie krzyknęła.
- Krzysiek, nie pozwól Żarłokowi zjadać te ohydne stworzenia.
Krzysiek nie zdążył zareagować, gdyż do kuchni wbiegł Tomek, który chwycił kota i próbował z jego gęby wyciągnąć karalucha. Oczywiste było, iż był z góry na przegranej pozycji, gdyż karaluch był już w dużym i obszernym brzuchu ich pupilka. Zszokowany Krzysztof patrzył na poczynania swojego syna. Również Janina wydała się zaskoczona zachowaniem syna i przestała krzyczeć. Pierwszy otrząsnął się Krzysztof, który widząc syna, jak otwiera buzię kota i próbuje w niej znaleźć karalucha, pomyślał, iż są to działania niedorzeczne i dodatkowo stwarzające realne zagrożenie dla niego. Dlatego też podszedł do syna i chwycił jego ręce, dzięki czemu uwolnił kota, który rzucił się na kolejne karaluchy. Tomek tymczasem krzyknął.
- Weźcie stąd Żarłoka, on pozjada wszystkie karaluchy. Ja je potrzebuję do szkoły!
- Do jakiej szkoły, co ty u diabła mówisz!? – odezwał się Krzysztof, jednocześnie chwytając kota, co uniemożliwiło mu zjedzenie kolejnego insekta.
Ostatecznie kot wylądował zamknięty w łazience, a Tomek wraz ze swoim ojcem zaczęli chwytać robaczki i wkładać je do słoika. Po 10 minutach udało się zebrać sześć karaluchów, co oznaczało, iż operacja zakończyła się pełnym sukcesem. Wszystkie karaluchy zostały zamknięte w słoiku. Janina upewniając się, iż wszystkie karaluchy są uwięzione, zeszła z krzesła i usiadła na nim. Po porannej panice nadszedł czas na poważną rozmowę. Janina już całkowicie spokojna kazała swoim chłopakom usiąść na krzesłach. Janina zadała pytanie, które musiało paść.
- Tomek, dlaczego te karaluchy biegały po kuchni. Nie mogłeś je wczoraj dać do słoika.
- One były w słoiku – powiedział oburzony Tomek.
- To dlaczego te karaluchy biegały po podłodze ?
Tomkowi niedane było odpowiedzieć, gdyż rozległ się dźwięk dzwonka. Chcąc nie chcąc Krzysztof zapominając, iż jest ubrany jedynie w piżamę w paski, poszedł otworzyć drzwi mieszkania. Na progu stała ich starsza sąsiadka również ubrana w piżamę i dodatkowo z wałkami we włosach. W prawej ręce trzymała tłuczek. Sąsiadka groźnym głosem zapytała?
- Gdzie jest Janina? Co z nią zrobiłeś ? – nie czekając na odpowiedź, siłą próbowała wedrzeć się do mieszkania państwa Florków.
Donośny głos sąsiadki dobiegł do uszu Janiny, która również wyszła na korytarz. Sąsiadka z uwagą przypatrywała się Janinie, szukając na niej śladów przemocy rodzinnej. Nic takiego nie zauważyła. Do jej uszu dobiegło wyjaśnienie Janiny.
- Pani Ireno. Nic mi nie jest. Krzyczałam, bo w kuchni były karaluchy.
Sąsiadce wystarczyła taka odpowiedź. W końcu od dawna uważała, iż Florkowie są niechlujami, a to, że mają w kuchni karaluchy, jest po prostu następstwem ich stosunku do porządku. Sprawa przemocy rodzinnej była już dla niej zamknięta. Wiedziała jednak, iż będzie musiała jeszcze podejść do spółdzielni. Nie może być przecież tak, iż przez jedną niechlujną rodzinę, w całym bloku zalęgną się karaluchy.
Krzysztof z ulgą zamknął mieszkanie i wraz z żoną wrócili do kuchni, gdzie czekał na nich syn. Janina wróciła więc do rozmowy z Tomkiem.
- To dlaczego te karaluchy biegały po podłodze w kuchni?
- Bo wczoraj wieczorem chciałem jeszcze sobie je pooglądać i otworzyłem słoik. No i nakrętkę gdzieś położyłem, ale nie wiedziałem gdzie. Pytałem się was przecież czy macie jakieś nakrętki do słoików. I co powiedzieliście ? Że mogę sobie poszukać jutro. No to zostawiłem otwarty słoik i poszedłem spać. Nie moja wina, że karaluchy wyszły.
- Tomku, trzeba nam było powiedzieć, iż w słoiku masz karaluchy. Wtedy byśmy poszukali z tobą tej nakrętki.
Tomek popatrzył spod łba na mamę. Dla niej wszystko było takie łatwe. A przecież gdyby wczoraj powiedział jej o karaluchach, to kazałaby mu je wyrzucić, albo zabić. A tak jakaś tam afera była, ale karaluchy do szkoły ma. Nie chcąc się kłócić, wybąkał jedynie.
- Przepraszam. Następnym razem powiem o wszystkim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz