niedziela, 21 maja 2017

Państwo Florek cz XI



- Przepraszam, zauważyłem że pozwolili Panowie temu hochsztaplerowi operować waszego psa i widzę, iż zmienił się w pingwina. To jest oburzające.
Wiesiek i Krzysiek spojrzeli po sobie i za bardzo nie wiedzieli co powiedzieć. Facet wyglądał może troszkę nieszablonowo, ale zdecydowanie nie jak wariat. Miał na sobie fajne czerwone sztruksowe spodnie, do tego wściekle kolorowe buty i takąż koszulę. Wyglądał bardziej na artystę niż na psychola, jednak jego słowa dobitnie świadczyły o jego problemach psychicznych.
- Przepraszam, nie przedstawiłem się, Alojzy Miętus jestem. – wyciągnął rękę w kierunku chłopaków.
- Wiesiek Łasy, a to Krzysztof Florek. Miło nam pana poznać. Za bardzo nie rozumiem, o czym pan mówi.
Alojzy zaczął niepewnie rozglądać się na boki, w końcu odezwał się.
- Panowie odstawcie waszego psa na ławkę. Nie chcę, by słyszał, o czym będziemy rozmawiać.
Krzysiek i Wiesiek położyli pingwina i odeszli kilkanaście kroków od ławki, podążając za nowym znajomym.
- Sprawa wygląda tak…, nie wiem, czy mogę panom zaufać? – popatrzył nieufnie na chłopaków.
- Jesteśmy ludźmi godnymi zaufania – zapewnił Krzysiek.
- No dobra, zaufam wam. Jakieś dwa miesiące temu przyjechałem do pracy z kozą i tak jakoś nieszczęśliwie się stało, że urwał się jej ogon. – przejęty Alojzy zaczął opowiadać.
- Jak to urwał się ogon? – nie wytrzymał Wiesiek.
- Chciałem kolegom pokazać moją fajną kozę. Wiecie, chwaliłem się, że co rano mam świeże mleko, nie choruję i że ona potrafi wszystko zjeść. No to jakoś tak wyszło, że obiecałem im, że ją przywiozę. Biuro mam na piątym piętrze, a schodami byśmy się zmęczyli, to wziąłem ją do windy. Nieszczęśliwie w momencie, gdy drzwi się zamykały, ona wystawiła ogon, winda zaś ruszyła, no i ogon się urwał. Koza ryczała, bo pewnie strasznie ją bolało. Jak tylko dojechaliśmy na piąte piętro, zostawiłem ją w biurze i pobiegłem schodami po ogon.
- No i? – spytał Wiesiek.
- Tam na dole czekał facet ubrany w biały kitel, w ręce zaś trzymał ogon. No to ja do niego mówię: „facet oddaj ogon, on jest od mojej kozy”. A on mi na to, że jest weterynarzem i może go przyszyć. Panowie ucieszyłem się z tego spotkania. Wskoczyliśmy do windy i po chwili byliśmy na górze. Weszliśmy do biura, a przede mną stała moja biedna mecząca ile sił w gardle, koza. Dał jej jakiś zastrzyk, a ona momentalnie usnęła. Następnie położyliśmy ją na biurku. Potem jak przystało na fachowca, weterynarz ubrał maseczkę, umył ręce, nałożył rękawiczki i zaczął przyszywać ten nieszczęsny ogon. Panowie wyglądał jak prawdziwy profesjonalista. Za usługę wziął 400 zł i zaproponował nawet fakturę. Jakoś głupio mi ją było brać, więc nie wziąłem jej, zapłaciłem i wydawało mi się, iż na tym skończy się ta nieszczęsna przygoda. Okazało się jednak, że to oszust był!
Ani Wiesiek, ani Krzysiek nie rozumieli, w czym problem. Weterynarz zrobił swoje, a ten go od oszustów wyzywa. Dodatkowo te jego pomysły, by kozę do pracy przywozić.
- Czy koza umarła? – spytał się Krzysiek.
- Nie, żyje i się ma całkiem dobrze.
- No to o co chodzi? – dopytał Wiesiek.
- Sęk w tym, że po operacji koza stała się ruda, a później zamieniła się w wiewiórkę.
- Aha… – wyjąkał Krzysiek i dodał – ja na chwilę muszę iść do firmy.
Chcąc nie chcąc Wiesiek pozostał sam na sam z Alojzym, natomiast Krzysiek pobiegł poszukać psychiatry w różowym kiltu.
- Wie pan, jak ja to przeżyłem. Codziennie miałem świeże mleko, robiłem sobie sery, a nawet masło. A teraz co? Wiewiórkę mam, która sobie skacze po drzewie.
Alojzy chwycił Wieśka za rękę i pociągnął w kierunku drzewa.
- Widzi pan, niech na nią spojrzy, niby wiewiórka a pysk ma kozi. Czy można darować takie draństwo?
- No chyba nie można. – odbąknął Wiesiek.
- Dobrze pan mówi. A co ja zrobię? Faktury nie wziąłem, a udowodnić tego, o czym mówię, nie mogę. A pan wziął fakturę?
- No jakoś o tym nie pomyślałem. – odpowiedział skołowany Wiesiek.
- I to był błąd! Teraz zamiast psa ma pan pingwina. Z psem to można na spacer wyjść, pobawić się, a z tym zwierzem to niby co można zrobić? Całkiem nic!
I w ten oto sposób biedny Wiesiek został skazany na towarzystwo Alojzego, Krzysiek natomiast poszukiwał psychiatry. Czy można było wymarzyć sobie lepszy czas na spłatanie kolejnego psikusa?
Janina Florek wyszła z założenia, że oczywiście nie można było czekać na lepszą okazję. Znalazła dużego pięknego psa z karteczką na łapie „nie ruszać” i czym prędzej pobiegła z nim do ławki, gdzie przebywał pingwin. Psa przywiązała do ławki, natomiast ranne zwierzę delikatnie wzięła na ręce i zaniosła go do taksówki, którą czym prędzej odjechała w nieznanym kierunku.
Wiesiek, słuchając Alojzego, zastanawiał się, czy przedłużająca się rozmowa z wariatem może mieć dla jego zdrowia psychicznego zły wpływ. Wiele osób mających znajomych wśród psychiatrów, potwierdziłoby, iż na ich kolegów wykonywany zawód miał zdecydowanie zły wpływ. Tymczasem Wiesiek dzielnie się trzymał, próbując zachować zdrowy rozsadek, słuchając opowieści Alojzego.
- No i widzi pan, takie małe coś zostano z mojej kozy. Ja tutaj pana zagaduję, a pana pies został sam. Chodźmy do niego, moja koza i tak już się przyzwyczaiła do bycia wiewiórką.
- Panie, to był pingwin, a nie pies!
- Kochany, pingwina to możesz sobie pooglądać w ogrodzie zoologicznym, a nie mieć go w swoim domu. – zripostował Alojzy.
Tym sposobem panowie wrócili do ławki, gdzie jeszcze chwilę wcześniej leżał pingwin. Zszokowany Wiesiek wpatrywał się w psa, do którego łapy była przypięta kartka „nie ruszać”. Czy to możliwe, żeby pingwin zamienił się w psa?
- No jak widać, był to jednak pies. Ciekawe czemu mi się wydawało, że tam leżał pingwin? Może to przez słońce? – dywagował Alojzy.
Zszokowany Wiesiek milczał, Alojz kontynuował swój wywód.
-To pewnie ten tak zwany weterynarz dodatkowo namieszał panu w głowie. Wmówił panu, że ma pan pingwina i siłą rzeczy też zacząłem w to wierzyć. No niech pan się zastanowi, czy ktoś w Polsce trzyma w domu pingwina? No jasne, że nikt! Może być pies, kot, świnka morska, chomik, jakieś rybki, ale nie pingwin. No niech pan sobie przypomni, co się działo przed tą nieszczęsną operacją?
- Mieliśmy postrzelonego pingwina, wybiegliśmy z nim na parking i napatoczył się ten weterynarz…
- No niech pan się posłucha, pan gadasz jak jakiś wariat!
Tymczasem pies zaczął się łasić do Wieśka, który mimowolnie zaczął go głaskać po głowie.
- Panie, fakty są takie, że nie było żadnego pingwina. Był tylko ten pies, który w wyniku osłabienia z powodu upływu krwi, oraz tej pseudooperacji wyglądał jak pingwin. Masz pan szczęście, w końcu pies to najlepszy przyjaciel człowieka.
Wiesiek jak zahipnotyzowany wpatrywał się to w psa to znów w Alojzego. W takim oto stanie Krzysztof zastał swojego przyjaciela. Przybył on wraz z psychiatrą, jednak widok psa z tą nieszczęsną kartką „nie dotykać” i na nim zrobił piorunujące wrażenie. Najpierw obmacał psa niedowierzając w to, co widzi, później zaś siadł obok Wieśka i przyłączył się do głaskania psa. Psychiatra nie rozumiejąc nagłej zmiany w zachowaniu Krzyśka, postanowił ją zignorować i przedstawił się.
- Waldemar Mądry jestem, który z panów twierdzi, iż koza zmieniła się w wiewiórkę?
- Oczywiście, że ja. Właśnie opowiadałem o tym panu Wieśkowi, tylko dlaczego się pan o to pyta? Czy zamiast wiewiórki koza siedzi na drzewie?
Cóż pytanie zaskoczyło jedynie psychiatrę, gdyż pozostali dwaj panowie siedzieli jak zahipnotyzowani, analizując w swoich głowach, co mogło spowodować przemianę pingwina. Psychiatra natomiast mając na uwadze, iż jego czas jest cenny, postanowił zająć się przypadkiem Alojzego. Wyciągnął ze swojej obszernej torby pudełko śniadaniowe, z niej zaś dwa palce.
- Ile pan widzi palców?
- Dwa – odpowiedział Alojzy.
- Dobrze…, niech mi pan powie, dlaczego uważa pan, że koza zamieniła się w wiewiórkę?
- Panie, to wszystko przez tego partacza pseudoweterynarza. Przyszył ogon kozie i omyłkowo zamienił ją w wiewiórkę. Po co w ogóle takie pytania? Sprawa jest oczywista. A wie pan, co ten weterynarz zrobił z ich psem?
- No niech pan mówi. – psychiatra przyzwyczajony do nietypowych sytuacji, kontynuował rozmowę z Alojzym.
-Ten facet zrobił im operację psa, tak że przez chwilę wyglądał, jak pingwin.
- Kto wyglądał jak pingwin? – dopytał psychiatra.
- Ten pies oczywiście.
- Panie to był pingwin – stwierdził Wiesiek.
- Widzi pan, pan chyba psychiatrą jest, niech się pan nimi zajmie, a ja poszukam tego oszusta weterynarza.
Alojz jako jedyny pewnie czuł się w zaistniałej sytuacji. Pozostali coraz bardziej skołowani, nie zdawali obie sprawy, co się wokół nich dzieje. Psychiatra, by nie stracił szacunku do swoich umiejętności, postanowił chwilowo odpuścić Alojzemu i zająć się stanem psychicznym pozostałych osób. Jeszcze chwilę wcześniej wydawało mu się, iż Krzysiek jest zupełnie normalnym facetem. Teraz jak mu się bliżej przyjrzał nie był już tego taki pewien. Twarz Krzysztofa nie wyglądała normalnie. Szeroko otwarte usta, z których mimowolnie wydobywały się jakieś bliżej nieokreślone dźwięki, sprawiały wrażenie, że ma przed sobą człowieka upośledzonego umysłowo. Jego towarzysz również wyglądał podobnie.
- Panowie, opanujcie swoje emocje, spróbuję wam pomóc. Proszę uważnie mnie słuchać.
Psychiatra ponownie wyciągnął pudełko śniadaniowe, z którego wydobył jeden palec.
- Ile palców widzicie?
- Jeden – odpowiedział Wiesiek.
-Jeden. - powtórzył Krzysztof i poczuł się, jakby ściągnął na egzaminie.
- Bardzo dobrze panowie. Spróbujemy teraz czegoś trudniejszego.
- Psychiatra zaczął grzebać w swojej dużej torbie i z pewnością wydobyłby coś niezmiernie interesującego, gdyby nie grobowy głos Alojzego.
- Zaraz wyciągnie głowę, on w tej torbie nosi poćwiartowane ciało swojej żony.
Psychiatra zaniemówił z wrażenia. Pomysł wydawał mu się niedorzeczny, jednak jak się nad nim zastanowił, to faktycznie miał logiczne podstawy. Te jego palce schowane w pudełku śniadaniowym mogły rzeczywiście wywołać niezdrowe skojarzenia. W końcu na pierwszy rzut oka wyglądały na prawdziwe. Postanowił troszkę rozładować atmosferę. Wyciągnął wszystkie palce, jakie miał w pudełku i podał je Alojzemu.
- Niech pan spojrzy, te palce są sztuczne.
Alojzy nieufnie wziął do ręki palce i natychmiast stwierdził, iż psychiatra mówi prawdę. Już chciał cos powiedzieć, gdy usłyszał ostry głos właśnie przybyłego weterynarza.
-Panowie, to jest ten pies, którego operowałem ! Dlaczego nie przyznaliście się do niego? Chcieliście mnie oszukać i wyłudzić usługę operacji!?
Wiesiek i Krzysztof spojrzeli na weterynarza, natomiast Alojzy na słowny atak, także zareagował tym samym.
- Tak oskarżać innych o oszustwo to łatwo, ale przyznać się, że samemu się jest oszustem, to już się nie da! Kozę zamienił mi w wiewiórkę i jeszcze bezczelnie tu przychodzi.
Weterynarz zaniemówił, natomiast psychiatra, korzystając z chwilowej ciszy, postanowił wyegzekwować swoją należność za leczenie.
- Panowie jak nie uregulowaliście zobowiązań wobec tego pana, to proszę to natychmiast zrobić. Dodatkowo za moją usługę poproszę od każdego 150 zł.
Alojzy, Wiesiek i Krzysztof wyciągnęli swoje portfele i zapłacili zarówno psychiatrze, jak i weterynarzowi. Sprawa przynajmniej w tym zakresie została załatwiona, niemniej wciąż nie wiadomo było, o co chodzi z wykonanymi przez weterynarza operacjami. Mówi się, że jak czegoś nie wiadomo, to chodzi o pieniądze. Ten przypadek był jednak inny.
- Panowie tak na marginesie, może to was zainteresować. Ten pingwin, którego operowałem, został uprowadzony przez jakąś kobietę, która odjechała z nim taksówką. W zamian przywiązała do ławki psa. W sumie to nie wiem, czy ten pies jest wasz, więc jestem gotowy zwrócić należność za operację tego nieboraka.
- Nie, nie trzeba. Niech mi pan powie, jak wyglądała ta pani. – zapytał Krzysztof.
- Dosyć szczupła brunetka ubrana w obcisłą zieloną spódnicę.
- Czyli moja żona. – dopowiedział Krzysiek.
- Panie, a nie widział pan może, jak ktoś moją kozę zamienia na wiewiórkę?
- Tego nie widziałem. Proponuję panu jednak pooglądać nagrania z kamer w biurze i na parkingu może się sprawa wyjaśni. Życzę powodzenia.
I tak oto weterynarz okazał się prawdziwym fachowcem i jedynie sprawa Alojzego nie została wyjaśniona.
- Panie Alojzy, niech pan kupi nową kozę i będzie po kłopocie – zaproponował psychiatra.
Alojzy podrapał się po głowie i ostatecznie stwierdził.
- Chyba tak zrobię. Dziękuję panu i przepraszam za to całe zamieszanie. Do widzenia.
Psychiatra także się pożegnał i poszedł szukać nowych klientów, bogatszy o 450 zł. Ponownie tego dnia Wiesiek i Krzysztof zostali sami.
- Widzisz chłopie, nawet jak chcesz zwolnić swoje życie i odpocząć, to nic z tego nie wychodzi – stwierdził Wiesiek.
- Może i masz rację. Tylko co my mamy zrobić z tym psem. Może chwilowo weźmiemy go do biura?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz