niedziela, 21 maja 2017

Państwo Florek cz X.



Wyglądało na to, iż wypożyczenie pingwina nie było dobrym pomysłem. Teraz zaś lecieli na złamanie karku, by go ratować. Wybiegli z budynku i Wiesiek chciał biec dalej, gdy Krzysztof przytrzymał go i powiedział.
- Stary, cały dzisiejszy dzień biegam, bo coś się działo, lub tez sam wpadłem na jakiś głupi pomysł. Wydaje mi się, iż taki tryb życia może mnie wykończyć. Dodatkowo ten pingwin jest zbyt ciężki na takie biegi.
- No, a co mamy robić? Niech pingwin zdechnie? – oburzony spojrzał i ponownie chciał biec.
- Stary czy ma mówię, iż pingwin ma zdechnąć? No nie mówię. Nie mamy żadnego planu i to mnie niepokoi. Powiedziałbym nawet, że jest to nieodpowiedzialne z naszej strony, tak biegać z rannym, bez żadnego planu. Nie wiemy nawet, gdzie jest najbliższy gabinet weterynaryjny.
- Co proponujesz? – zapytał się Wiesiek.
- Usiądźmy na ławce i pomyślimy.
Usiedli na ławce, a pingwina delikatnie położyli na swoich kolanach.
- Widzisz, nie cieknie już krew, a on się chyba do nas uśmiecha.
Tadek spojrzał na pingwina i stwierdził.
- Krew faktycznie nie cieknie, ale pingwiny raczej się nie uśmiechają, tylko mają taki wyraz twarzy.
- Ok, może tak jest. Odpoczniemy tutaj i pomyślimy co robić dalej. Zobacz jakie ładne drzewo tutaj rośnie. Wszędzie samochody i ten piękny dąb, z zielonymi liśćmi. Człowiek czasu nawet nie ma czasu, by podziwiać przyrodę, wciąż tylko w biegu.
- Zobacz, tam jest wiewiórka! On ma tam dziuplę! – krzyknął Wiesiek.
- Ty, faktycznie. Pierwszy raz widzę wiewiórkę i to na parkingu, Ale jaja.
I tak panowie się przekomarzali, obserwując wiewiórkę, która swobodnie skalała sobie z gałęzi na gałąź. Nie zauważyli, jak przed nimi pojawił się facet w białym kitlu lekarskim.
- Przepraszam panów, widzę, że na Pańskich kolanach leży ranny pingwin. Czy mogę go zobaczyć? Jestem weterynarzem.
Krzysiek uśmiechnął się zadowolony. Jego pomysł ze zwolnieniem tempa okazał się słuszny.
- Proszę, niech pan na niego spojrzy – powiedział Krzysztof.
Weterynarz delikatnie odsunął koszulę, w którą było zawinięte zwierzątko.
- To jest od kuli, widzę jednak, że delikwent miał dużo szczęścia. Kula przeszła na wylot. Niech panowie położą koszulę na ławce i na niej proszę położyć nieboraka. Zaraz zszyję mu ranę i go opatrzę.
Tak jak zarządził weterynarz, tak i zrobili. Tymczasem lekarz założył białą maseczkę, wyciągnął z walizki wodę utlenioną i obmył nią ręce, następnie zaś założył rękawiczki. Przygotowany do operacji wyciągnął igłę wraz z nićmi i zaczął zszywać ranę. Wiesiek i Krzysztof z podziwem obserwowali wprawne ruchy weterynarza i coraz to niżej zaczęli się nad nim nachylać.
- Panowie, odsuńcie się, bo światło mi zasłaniacie.
Już bez dalszych większych komplikacji weterynarz zszył pechowca, założył opatrunek i zadowolony skończył swoją pracę.
- Panowie to już jest wszystko, trzysta złotych się należy. Czy chcecie fakturę?
Krzysiek wyciągnął pieniądze i zapłacił.
- Nie jest nam potrzebna. Niech pan lepiej powie, jakim cudem się szacowny doktor tu pojawił?
- To jest dziecinnie proste. Nie mam gabinetu, bo prowadzenie go wiąże się z wysokimi kosztami. Jestem takim weterynarzem na telefon, tym samym mam dużo czasu wolnego, który przeznaczam na poszukiwanie klientów w terenie, a jest ich najwięcej w okolicy biurowców. Pracuje tam wiele przeciążonych pracą osób, u części z nich pojawiają się także zaburzenia psychiczne. No i właśnie tacy, mają różne dziwne pomysły, na czym przede wszystkim cierpią zwierzęta. Dzisiaj dla przykładu operowałem psa, który wyglądał na martwego. Zwierz był cholernie duży, ważył z 50 kilo i do nogi miał przymocowaną karteczkę „nie ruszać”. Szukam jego właściciela, by zainkasować należność. Może państwo go znają.
- Nie oczywiście, że nie. – wyjąkał Wiesiek.
- Gdyby jednak to proszę dać znać – weterynarz wręczył wizytówkę – gdyby natomiast potrzebny był psychiatra, to proszę podejść do tego gościa w różowym kitlu. On też pracuje bez gabinetu. Straszny z niego sknera.
- Dziękuję serdecznie, gdyby nie pan, to nie wiem, co byśmy zrobili. – powiedział Krzysztof.
- Panowie to jest tylko moja pracy, każdy weterynarz postąpiłby tak samo. W razie czego dzwońcie. Do widzenia.
- Do widzenia i jeszcze raz dziękujemy. – powiedział Wiesiek.
Weterynarz oddalił się, natomiast zadowolony Krzysztof spojrzał na kolegę i powiedział.
- Widzisz, jak tylko zwolni się tempo, to rozwiązanie samo się znajdzie. Tylko jakim cudem on operował naszego psa? Przecież on był martwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz