poniedziałek, 26 września 2016

Ściśle Tajne - cała książka





Ściśle Tajne










Autor: Józef Kemilk

Od autora
Drodzy czytelnicy. Przekazuję w Wasze ręce kSiążkę, która w nowatorski sposób łączy tematy ,które zazwyczaj są pomijane, w najlepszym razie traktowane marginalnie. Książka ta została zanurzona w oparach absurdu, opowiada nam historie, jakie raczej nie mogły mieć miejsca. Znajdziecie tam elementy: historii, polityki, duchowości, Fantazy, horroru, które zostały podtopione w specyficznym poczuciu humoru. Książka ta nie stroni także od kiczu, a opisane postacie, nie powinny się nikomu kojarzyć ze znanymi postaciami życia politycznego, gdyż po prostu zostały one w całości wymyślone. Zapraszam do lektury.


















Wstęp
Dwa lata do urodzin Jacka
- Słuchaj Antoni, wszystko idzie nie tak, wtopa za wtopą. Może czas już odejść?
Antoni podrapał się po brodzie. Wszystkie jego dotychczasowe działania, nie przynosiły zamierzonych celów. Teraz miał kolejny pomysł, tylko czy tym razem się uda?
- Prezesie, jak jeszcze byłem małym chłopcem i miałem 5 lat, miałem takiego dziwnego kolegę. Nikt go nie rozumiał. Podobno, kiedyś wpadł do studni i tam czekał na pomoc dwa dni.
- Do rzeczy Antoni.
- To jest ciekawe Prezesie. Jak wyciągnięto go z tej studni, to zaczął bardzo dziwny tryb życia. Za dnia spał, w nocy zaś chodził na spacery. Sam! A miał może z sześć lat.
- No i?
- No był z nim kłopot. Do przedszkola nie chodził, w nocy rodzice szukali go po okolicy. Istny obłęd. Przez te nocne wycieczki, jego ojca aresztowano i oskarżono o działanie na szkodę Państwa. Podejrzany był o przewodzenie jakiejś grupie wywrotowej. Jednak w jakiś nieznany sposób, ten chłopak wiedział wszystko o wszystkich.
-Prezes zniecierpliwiony wstępem Antoniego przerwał mu.
- No i w okresie letnim spał 16 godzin, a w okresie zimowym nie umiał zmrużyć oczu. Stał się wampirem i zaczął polować na dziewice i małe dzieci. Na jednym z polowań, spotkał się ze złym smokiem i poległ. Dobra Antoni, czas na Ciebie.
Antoni spojrzał w zmęczone oczy Prezesa. Ostatnio cierpliwość nie była jego atutem. Trudno, całą tę ciekawą historię opowie kiedyś indziej. Teraz postanowił się streścić.
- Prezesie on doradzał i każda jego rada była dobra. Spotkałem go wczoraj. Kazał mówić do siebie „Telepata
- No i co Ci powiedział telepata.
- Powiedział, że mnie wyśmiejesz i zrobisz tak, jak on powie.
- Dobra, Antoni dawaj!
- Telepata powiedział, iż przez rok nie mamy się pojawiać, ani ja, ani Pan.
Prezes zaczął się śmiać. Jak to ma się nie pokazywać. Przecież tylko on jest realną opozycją i tylko dzięki niemu, przy współudziale Antoniego, może wygrać i wybawić ojczyznę.
- Jak Prezes widzi, pierwsza część już się sprawdziła.
Ubawiony Prezes pokładał się ze śmiechu. Większego absurdu nigdy wcześniej nie słyszał. Niezrażony Antoni kontynuował.
- Powiedział tak: „Przegraliście 8 kolejnych wyborów. Prezes właściwie i tak chce już rezygnować z tego cyrku, więc się zgodzi. A jak już wygracie, to przyjdę do Was i podbijemy najpierw Europę, a później cały świat".
- Dobra Antoni, zrobimy tak jak kazał telepata, ale jak znowu przegramy, to znajdę go i ukatrupię. A teraz wyjdź już, łeb mi pęka od tego wszystkiego.
- Jeszcze jedno. Powiedział, że musimy być na urodzinach Jacka.
- Nie znam żadnego Jacka. A teraz idź już, proszę.
Antoni cichutko wyszedł z gabinetu Prezesa. Miał nadzieję, iż Prezes nie zdecyduje się na ten pomysł Jak on to wytrzyma, nic nie robić, przez cały rok! To jest jakiś obłęd!
Rozdział I
„Przemyślenia”
Eustachy
Tym razem udało mi się trafić do domu. Żuki, które wciąż chodziły po chodniku, gdzieś się ukryły. Na szczęście złapałem jednego z nich i władowałem do słoika. Wiem, że najpierw nie będzie skory do rozmowy, będzie udawał trupa, leżąc na pleckach z wyciągniętymi nóżkami. W końcu jednak powinien wymięknąć. Problem z tym, że włożyłem go do dosyć dużego słoika i nie wiem, ile wytrzyma w słoiku bez powietrza. Nie chciałbym go zabić, ale chciałbym, by poczuł się na tyle zagrożony, by zaczął gadać. Kiedyś złapałem już jednego żuka. Myślałem, że zacznie coś gadać, jak mu się poda alkohol. Najpierw dałem mu w naparstku. Cwany nie chciał nic wypić. Wtedy na chwilę dałem go do słoika i skoczyłem do apteki po malutką strzykawkę. Napełniłem strzykawkę alkoholem i wstrzyknąłem trochę alkoholu do ciała żuka. Żuk niestety nie przeżył tego. Nie wiem, czy od alkoholu, czy też w słoiku zabrakło powietrza. Teraz mam kolejnego żuka i nie wiem jak się do niego dobrać. Byłem u mojego lekarza, który każe mi zawsze leżeć na kozetce i coś opowiadać, a sam coś notuje. Pytałem się go o to. Mówił, że do wszystkiego muszę dojść sam. Zawsze po wizycie muszę iść do apteki i kupić jakieś leki. Jedne naprawdę były wspaniałe, czułem, że latam, w głowie cały czas mi huczało. A jaką miałem siłę. Wiem, że może to dobrze o mnie nie świadczy, ale rozwaliłem trzy kolejne przystanki. Potem byłem dziwnie słaby i wylądowałem w szpitalu. Teraz znowu jestem w domu, znowu dostałem jakieś tabletki, ale po poprzednich, to jakoś boję się je brać. Żuk w końcu przestał udawać trupa i zaczyna żwawo poruszać nogami. Wydaje się, iż on chce ze mną gadać na migi (byłem głupi, myśląc iż żuk mi coś powie, przecież one nie gadają). Chyba mi pokazał, że potrzebna jest nitka. Widać, że myśli skubaniec. Wiążę mu nitkę na nóżkę i idziemy. Schodzimy po schodach. Pijany sąsiad myślał, że to moje zwierzątko. Nawet pogłaskał żuka. Nie wie, że żuk jest moim więźniem. Idziemy dalej. Inny sąsiad uciekł, jak mnie zobaczył (chyba go kiedyś straszyłem moją papugą - ona cały czas klęła, dopóki nie zjadł ją kot.). No i jesteśmy na miejscu. Żuk próbuje wejść do jakiejś dziury. Nawet tam wszedł, ale niestety nic nie widzę. Wyciągam więc żuka i idę z nim do domu. Teraz oszczędzam na malutką kamerę, by zainstalować ją na żuku. Wtedy poznam prawdę. Na razie zaprzyjaźniłem się z żukiem, razem jadamy obiady. A jak będzie kasa, to kupię tę kamerkę i ujawnię światu całą prawdę.
Zielony Ludzik
"Raus", powiedział mały Zielony Ludzik i wszedł do nory lisa, ale czy rzeczywiście była to nora lisa? Całkiem możliwe, iż była to tajna baza nazistów, którzy chcąc przetrwać klęskę, zmniejszyli się i zeszli do podziemi. Czy jest to możliwe, iż budują tam tajną broń? Czy baza ta jest na tyle dobrze skryta, iż 70 lat po wojnie nie została znaleziona. Mały Zielony Ludzik wie, że popełnił straszny błąd. Powiedział "raus" do człowieka. Jedyne co go może usprawiedliwiać, iż był to Głupi Maciek. Tak, to ten, co wciąż chodzi pijany i opowiada niestworzone historie. To ten człowiek podejrzewa swojego sąsiada, o współpracę z żukiem. To właśnie on głaskał żuka, a tak naprawdę sprawdzał, czy na żuku nie ma czasem tajnej aparatury. Mały zielony ludzik siedząc w tajnej kwaterze nazistów zastanawiał się co zrobić. Czy powiedzieć Sturmbannfurrerowi, że powiedział "raus" do Głupiego Maćka", czy też sprawę spróbować załatwić samemu. Wie, że każda zła wiadomość przyniesiona przez niego, może zakończyć jego żywot. Jak trzy lata temu powiedział Sturmbannfurrerowi, że ludzie wynaleźli tablet, najpierw został postrzelony w kolano, a później torturowany. Wtedy nie był niczemu winny, ale był podejrzany o zdradę. Wnikliwe śledztwo Kriminalpolizei wykluczyło udział Zielonego Ludzika w ewentualnej sprzedaży technologii ludziom. Kriminalpolizei dowiodło, iż tablet wymyślili ludzie sami. Teraz sytuacja była znacznie gorsza. Teraz winny jest zdrady. Powiedział do Głupiego Maćka "raus", a później wszedł do nory. Czy on na pewno jest głupi, to musi sprawdzić sam. Musi też go wyeliminować na wszelki wypadek. Zawsze jest niebezpieczeństwo, iż może on komuś powiedzieć, o dziwnym spotkaniu z Zielonym Ludzikiem. Nie zastanawiając się wiele zameldował, iż idzie kontynuować tajną operację, a tak naprawdę poszedł w kierunku bloku, gdzie mieszkał Głupi Maciek. Patrzył z prawdziwym przerażeniem jak rozmawia on z sąsiadem, szczęśliwym posiadaczem żuka. Mówił mu, iż widział Zielonego Ludzika, wchodzącego do nory lisa. Namawiał go, by poszedł z nim sprawdzić tę norę. Póki co sprawa została zbagatelizowana przez sąsiada. Dał on Maćkowi 2 zł na piwo i zamknął za nim drzwi. A Głupi Maciek poszedł oczywiście kupić za to piwo. Czy to oznacza, że on faktycznie jest głupi, czy tak dobrze się kamufluje. Żeby to wiedzieć, Zielony Ludzik postanowił włamać się do mieszkania Maćka.
Głupi Maciek
Tak, to właśnie mnie nazywają Głupim Maćkiem. Czasami także pijakiem oraz wariatem. Na taką opinię pracowałem całe 5 lat, ale czy na pewno przekonałem wszystkich o mojej głupocie. Chodzę, udając pijanego, gadam głupoty. A takich jak ja, jest dziesiątki tysięcy. Czy faktycznie jesteśmy głupkami i pijakami? Oczywiście, że nie. Jesteśmy po prostu, najlepiej wyszkolonymi agentami rządu światowego. Po co więc udajemy. To niestety jest jedyna możliwość, by zobaczyć to, czego inni nie widzą, usłyszeć to, co może usłyszeć jedynie osoba powszechnie uznawana za głupka, pijaka. Czy osiągamy sukcesy? Czy nasza praca ma sens? A przede wszystkim zastanawiacie się, kto stoi za rządem światowym i jakie są jego plany? Na razie, nie będę Was wtajemniczać. Jest to zresztą ściśle tajne. Nie…, nie powiem Wam czy Wasz Premier, Wasz Prezydent należy do nas. Wiedzcie jednak, iż jestem na tropie dużej afery. Wiem już, że mój sąsiad Eustachy, nie jest tym, za kogo się podaje. Może być jednym z naszych, lub też naszym najgorętszym przeciwnikiem (tak naprawdę są dwa rządy światowe, wzajemnie się zwalczające, ja należę oczywiście, do tych dobrych). Widziałem go, jak wyprowadzał żuka na spacer. Udając głaskanie żuka, sprawdziłem, czy żuk nie ma na sobie jakiegoś tajnego sprzętu. Nie miał lub też ja w tej krótkiej chwili nie byłem w stanie go znaleźć. Sprawdzałem sąsiada już nie raz. Dzisiaj, jak zwykle udając pijaka, opowiedziałem mu o Zielonym Ludziku, wchodzącym do nory lisa. Namawiałem go, by poszedł ze mną sprawdzić tę norę. Sąsiad wydawał się być zupełnie niezainteresowany sprawą. Czy on jest tak dobrze wyszkolony, czy też faktycznie uważa mnie za wariata. Nie dane mi było kontynuować rozmowę, gdyż zauważyłem, że obserwuje mnie Zielony Ludzik. Czyżbym był na tropie wielkiej tajemnicy? Czy może się ona dla mnie skończyć tragicznie? Póki co przyjąłem 2 zł na piwo, które dał mi Eustachy. Poszedłem je oczywiście od razu kupić. Nikt nie może się zorientować, kim jestem naprawdę. Na razie, muszę moje tajne dokumenty przenieść w inne miejsce. Jeżeli Zielony Ludzik się do mnie włamie, nie może nic znaleźć. A niestety nie mogę zapobiec włamaniu. Przecież pijak i wariat, a do tego głupek, nie może mieć dobrze zabezpieczonego mieszkania. Pozostało mi tylko czekać.
Eustachy ponownie
No i znowu był u mnie Głupi Maciek. Jak zwykle nawalony, opowiadał o jakimś zielonym ludziku wchodzącym do nory lisa. Chciał, bym poszedł z nim sprawdzić tę norę. Póki co dałem mu 2 zł na piwo i zamknąłem drzwi. Nie dość, że pijak, to jeszcze wariat. Teraz jak sobie siedzę w moim fotelu, to myślę, że niepotrzebnie dałem mu te dwa złote. Pijakowi i darmozjadowi dałem. A mój budżet i tak jest dziurawy. Zalegam z zapłatą za wywóz śmieci, nie mam kasy na minikamerę dla żuka. Tragedia. A dzisiaj jeszcze wizyta u tego miłego lekarza. Będzie się pytać, czy biorę tabletki, które mi przepisał. Nie chce mi się tam iść. Żuk by musiał zostać w domu. Całkiem sam. A jak ktoś się włamie i go porwie. Jak ja sobie poradzę z moim planem. Jak nic, żuk musi iść ze mną. I poniosę go, bo gdyby szedł sam, to byłoby zbyt wolno. Może i mój żuk dowie się czegoś ciekawego. Może będzie miał lepszy humor. Ostatnio zauważyłem, że jest jakiś markotny, może to samotność? Jako, że wizyta była umówiona, Eustachy udał się do gabinetu psychiatrycznego.
-Dzień Dobry.
- Dzień Dobry.
Uprzejmie odpowiedziała sekretarka.
- Dzień Dobry, cholera !
Mówiąc to, Eustachy podrapał się w tyłek.
- Dzień Dobry Panu, lekarz zaraz Pana przyjmie.
- Czy Pani siedzi w szlafroku, zrobionym przez Aborygenów?
Boże co za wariat, pomyślała sekretarka. Nie warto się narażać.
- Tak, oczywiście.
- Czy nietoperze mają tu gniazdo, bo wie Pani, one wplątują się we włosy.
- O już jest, może Pan wejść.
Sekretarka z ulgą zakończyła rozmowę z pacjentem. Eustachy natomiast wszedł do gabinetu psychiatry.
- Dzień dobry.
- Już dwa razy mówiłem "Dzień Dobry", a żuk nie mówi, więc proszę mnie nie przedrzeźniać!
- Niech Pan położy się na kozetce.
- Chce Pan mnie otruć i porwać żuka, ale ja się nie dam. Poznałem to po tym, że Pana pomocnica ma szlafrok zrobiony przez Aborygenów.
- Dobrze, niech Pan usiądzie i powie, co się u Pana ostatnio działo.
- Tak, i chce Pan ze mnie wydusić wszystko, i przejąć całą moją wiedzę. Niegodziwiec, szubrawiec. Won z mojego gabinetu.
- Ale Pan jest u mnie.
- Więzisz mnie tutaj. Ratunku ! Policja!
[...]
No i uwięzili mnie, ale gdzie jest żuk ! Ten lekarz był w zmowie z innymi. To jest draństwo. Mój biedny żuczek.
Rozdział II
Niewygodne Fakty
- Więzisz mnie tutaj. Ratunku ! Policja!
Przerażony Eustachy wzywa pomocy, jednocześnie dostając ślinotoku.
- Cholera jasna, trzymajcie go. Dajcie zastrzyk z Hydroxizinu. Dobra teraz zwiążcie go i zostawcie nas samych.
Psychiatra zadowolony chodził po pokoju. W końcu mu się udało. Sąsiad dostał amoku u niego w gabinecie. Czy ma ze sobą żuka? Na razie, należy mu zrobić hipnozę i wydobyć wszystkie przydatne informacje.
- Jesteś ciężki jak kaloryfer żeliwny, twoje oczy opadają, a Ty zapadasz w stan hipnozy. Opowiedz mi coś o sobie.
- Jestem na golasa w parku i zajadam kanapkę. Na gałązce siedzi wiewiórka i próbuje zjeść orzeszka.
- Idź do przodu do czasu, kiedy spotkałeś żuka.
- Złapałem żuka na chodniku, na ulicy Muchomora. Włożyłem go do słoika.
- Co było dalej?
- Żuk nie chciał gadać. Wstrzyknąłem w niego alkohol, ale on zdechł.
- Co zrobiłeś z tym żukiem?
- Zjadłem go, chociaż teraz żałuję, bo spotkałem nowego, bardzo fajnego żuka, z którym jem obiad, wychodzę na spacer i rozmawiam na migi.
- Gdzie jest ten żuk?
- Tutaj, w słoiczku.
- Daj mi go na chwilę?
Sąsiad wyciąga żuka i daje psychiatrze.
- Wybudzisz się za 5 minut i nic nie będziesz pamiętał
Psychiatra, każe wyprowadzić Eustachego i siada w fotelu. Wyciąga telefon i dzwoni.
- Guten Abend Mein Fuhrer
- Guten Abend - Odezwał się warczący głos.
- Ich Habe Kafer (Mam żuka)
- Zehr Good.
Ihn zu töten. Er weiß zu viel. Das ist ein Befehl. (Świetnie, Zabij go, za dużo wie. To jest rozkaz)
- Gut, ich werde ihn töten booten (Dobrze, zabiję go butem)
-Nicht schrauben diese (nie spartacz tego)
Psychiatra rozłączył się, i mimo że nie był zadowolony z rozkazu, to postanowił go wykonać. Wyciągnął żuka ze słoika, położył na podłodze, podniósł nogę i .......................... żuk uciekł.
Rozdział III
O co chodzi z żukiem?
Eustachy dostał palmy, psychiatra spiskuje z nazistami. Jest gorzej, niż myślałem. Ledwo umknąłem pewnej śmierci. Ten but był naprawdę olbrzymi. Co teraz robić? Wygląda na to, iż Eustachy jest spalony i nawet jak go wypuszczą, to będą cały czas go obserwować. Nie mogę do niego wrócić, a było tak fajnie. Niemcy chcą mnie zabić. Ciekawe czy konsultowali to z Angelą. Ona o wszystkim wie! To ona stoi za Zielonym Ludzikiem. Czy nie zastanawiał was nigdy wzrost Angeli ? Ona jest mała ! Ją też zmniejszyli, a później coś spieprzyli i nie wróciła do dawnych rozmiarów. Pewnie, gdyby ludzie dowiedzieli się, iż żuk myśli, byliby zaskoczeni. Gdyby się dowiedzieli, że grupka żuków myśli, byliby zaskoczeni i zaniepokojeni. Gdyby dowiedzieli się, iż żuki mają swoją tajną organizację, byliby zaskoczeni, zaniepokojeni i przerażeni. Gdyby dowiedzieli się, iż żuki mają dwie tajne organizacje, które wzajemnie się zwalczają, byliby zaskoczeni, zaniepokojeni, przerażeni i niechybnie wysłaliby przeciw nam dezynsektatorów. A taka jest właśnie prawda. A jedna z tajnych organizacji, o zgrozo, współpracuje z nazistami! Oni, razem z bandą zdegenerowanych, żądnych władzy żuków, chcą przejąć władzę nad światem. To oni pod ziemią mają tajne laboratorium, w którym klonują zmodyfikowane genetycznie cziłały. Te paskudne małe psy w mroku nocy atakują bezdomnych, zagubionych ludzi i wysysają z nich całą krew. Ta krew jest magazynowana w ich ogonach. Wracają te ohydne pieski do tajnego laboratorium, oddają wyssaną krew, a same wracają do swoich właścicieli i jak gdyby nic bawią się z ich dziećmi. Podwójne życie. A teraz sytuacja skomplikowana się wprost szkaradnie. Eustachy był nadzieją, zauważył, iż można się z nami porozumieć na migi. I co się okazało, był najzwyklejszym wariatem. Czy mogę nadzieję naszej tajnej organizacji pokładać w ludzkim wariacie? Nie, nie mogę. A chwaliłem się, że podłapałem kontakt z człowiekiem. Kazałem naszym czekać na pierwsze pozytywne efekty. A tutaj klops. Czy teraz mam się poddać? Czy mam zawieść zaufanie naszych? Czy wrócić z podkulonym ogonem? Czy zjeść zdechłą muchę? Czy iść do baru mlecznego i napić się mleka? Będę nadal walczył. Będę największym bohaterem naszych Czasów. Wielkie żuki!, Wielkie żuki!!, Wielkie żuki !!! Po nas choćby śmierć!
Rozdział IV
Głupi Maciek w opałach
Eustachy dostał palny, psychiatra spiskuje z nazistami. Jest gorzej, niż myślałem. I czy to możliwe, że żuk jest tak ważny. Dostać rozkaz zabicia żuka? Paranoja. I za tym stoją Niemcy. To, że żuk uciekł, to już zakrawa na kpinę. Nie wiem, czy mi się wydawało, czy też żuk jak rzucił się do ucieczki, to spojrzał na mnie. Czy to możliwe, że żuk myśli? To dla mnie duże zaskoczenie. Gdyby się okazało, że grupka żuków myśli, byłbym i zaskoczony i zaniepokojony. Gdybym dowiedział się, iż żuki mają swoją tajną organizację, byłbym zaskoczony, zaniepokojony i przerażony. Gdybym dowiedział się, iż żuki mają dwie tajne organizacje, które wzajemnie się zwalczają, byłbym zaskoczony zaniepokojony, przerażony i niechybnie wysłałbym przeciw nim dezynsektatorów. Tymczasem to chyba się trochę zagalopowałem. Wiem, uczono mnie widzieć to, czego inni nie widzą, zachowywać się tak, by nikt nie traktował mnie poważnie. Nauczono mnie też pić. Kiedyś do tego się zmuszałem, a teraz jak nie napiję się rano, to cały się trzęsę. Wiem, to delirka, ale dla służby trzeba się poświęcić. Wielu oddało życie, ja tylko wpadłem w alkoholizm. To naprawdę niewielkie poświecenie dla prawdziwego patrioty, ale wracając do tematu, czas wracać do mieszkania. Notatki są dobrze schowane, Zielony Ludzik nie powinien ich znaleźć. Ciekawe, czy się już do mnie włamał. Czy to mu wystarczy i stwierdzi, iż jestem zwykłym osiedlowym żulem, czy też będzie mnie dalej obserwować? A może nie będzie się patyczkował i mnie zadźga. Po takich jak on można się wszystkiego spodziewać. Tylko czy zabicie mnie, coś mu da, czy będzie miał gwarancję, iż komuś nie powierzyłem tajemnicy. Czy będzie chciał żyć w ciągłym strachu. Wydaje mi się, iż jest zbyt sprytny na to. Jeżeli będzie miał, choć cień niepewności, to uprowadzi mnie, podda torturom i wyciągnie wszystko z mojej głowy. Teraz szybko do budki telefonicznej i szybki przekaz informacji. Nie mogę z tą tajemnicą zostać sam.
- Halo, tu Głupi Maciek
- Żul Ozdobny, powtarzam Żul Ozdobny
- W okolicy grasują miniaturowi naziści i stado myślących żuków. Skrytka na poziomie 1w3f4h8@. Potwierdź, że zrozumiałeś.
- Potwierdzam, sprawa priorytetowa, to już szósty przypadek z myślącymi żukami. Działaj dalej, bez odbioru.
Ok. Teraz do mieszkania. No i miałem rację, ktoś tu był. Notatki na miejscu. Nic nie znalazł. Czyli zaczyna się ostrzejsza gra. Na razie muszę się napić, bo nie zasnę. Ciężko jest kontrolować alkoholizm.
………..
No i dobrze, że wziąłem stołeczek przenośny. Tak nie dosięgnąłbym do zamka. Samo otwarcie drzwi to pestka. Niestety czeka mnie brudna robota. Cały kąt z lewej strony zarzygany. Wszędzie walają się butelki, puszki, stare gazety. Zobaczmy, co pije…, wino marki 'Czerwony Byk", piwo "Kiler", wódka "Czysta".
Totalnie nic markowego, sam chłam. Teraz prasa. Gazeta Wyborcza, Newsweek, Fakty. Po tej lekturze powinien Niemców kochać, durny Polaczek. A co ma ustawione w telewizji na pierwszym miejscu. No proszę…, TVN. Wspaniale. Tej pijaczek nie może być szpiegiem, to jest zwykły żul. Praca to jednak praca. Poszperam w półkach, w lodówce, sfotografuję wszystko i po robocie. Wygląda na to, że Głupi Maciek jest zwykłym osiedlowym żulem. Tak czy siak, trzeba będzie dalej go obserwować. A może nie patyczkować się z nim i go zadźgać. To byłoby najprostsze rozwiązanie. Tylko czy zabicie go coś mi da, czy będę miał gwarancję, iż komuś nie powierzył tajemnicy. Czy mam żyć w ciągłym strachu? Jestem zbyt sprytny na to. Muszę pamiętać o tym, iż jeżeli jest, choć cień niepewności, to trzeba to sprawdzić. Uprowadzę go, poddam torturom i wyciągnę wszystko z jego głowy. Czyli zaczyna się ostrzejsza gra. Teraz niestety czas do bazy. Trzeba się przyznać do błędów i ponieść karę.
-Es lebe Hitler, Herr (Niech żyje Hitler, kapitanie)
- Es lebe Hitler, Unerfahrener (Niech żyje Hitler, Zielony Ludziku)
- Ich habe einen Fehler gemacht (Zrobiłem błąd)
- Bitte Axt , schneiden wir einen Finger für jeden Fehler aus (Siekierę proszę, będziemy ucinać palec na każdy błąd)
-Ouch es weh tut (Ała boli). Ich brach in die Wohnung Dumme Maciek , nichts, was ich gefunden (Włamałem się do mieszkania Głupiego Maćka, nic nie znalazłem)
- Fotos bitte (Zdjęcia proszę)
- Sie sehen, das Erbrechen , er isst gesund .
Ein Stück Vollkornbrot , Karotten . Diese wurden Erbrechen gezwungen . Die unter ihnen geprüft. (Widzisz te wymioty, on się zdrowo odżywia. Kawałek chleba razowego, marchewki. Te wymioty były wymuszone. Sprawdziłeś co było pod nimi.)
- Nein, ich überprüft (Nie, nie sprawdziłem)
- Zweite Fehler durch den zweiten Finger (Drugi błąd, drugi palec)
- Ouch es weh tut (Ała boli)
- Der dritte Fehler , zu spät für mich zu sagen. Ringfinge (Trzeci błąd, za późno mi powiedziałeś. Trzeci palec)
- Ouch es weh tut (Ała boli)
- Nun gehen und lassen Sie die Finger nähen , ein weiterer Fehler ist utniemy vier auf einmal (A teraz idź, niech ci przyszyją te palce, kolejny błąd to utniemy cztery naraz). Denken Sie daran, Dumme Maciek ein Spion ist , müssen Sie ihn zu verschleppen (Pamiętaj, Głupi Maciek to szpieg, trzeba go uprowadzić)
No, nie było tak źle, trzy ucięte palce będą przyszyte. A później już legalne działanie. Zemszczę się na tym podłym typie, Głupim Maćku. Żeby mnie wyprowadzić w pole. To się dla niego źle skończy!
…………..
Schowanie notatek w skrytce w podłodze i zarzyganie jej to był dobry pomysł. Pewnie i tak połapią się, iż rzygi były wywołane sztucznie i maskowały skrytkę. I wtedy będą już pewni, że jestem szpiegiem. Kolejne ozdoby w postaci prasy najgorszego sortu, tj. Gazety Wyborczej, Newsweeka, Faktów, pewnie chwilowo uwiarygodniły moją głupotę. Niestety, jak się zorientują, to te moje chwyty mogąc się obrócić przeciwko mnie. Moje zdolności będą docenione. Będą wiedzieli, iż mają do czynienia z bardzo dobrze wyszkolonym agentem. Teraz przede wszystkim muszę się pozbyć wszystkich moich notatek. Najłatwiej byłoby je spalić. Tylko że są zbyt drogocenne. Pięć lat ciężkiej pracy poszłoby z dymem. Faktem jest, iż oprócz dokumentacji wrażliwej (opisałem na przykład posła, który siedział w kałuży i warczał na ludzi) opisałem też, jak krok po kroku nie wpaść w alkoholizm, udając alkoholika (mnie się akurat nie udało, ale może innym te notatki pomogą). Najważniejsze jednak związane jest z kontaktem Zielonego Ludzika (podejrzewam, że to jest nazista) ze znanymi posłami. Na razie, pakuję butelki i makulaturę do wózka i wywiozę je do punktu skupu. To jest nasza główna baza, tam przez nikogo nie niepokojeni, możemy się spotkać. Niestety będę tam ostatni raz. Przy tak wielkiej sprawie, prawdopodobieństwo "spalenia" bazy jest zbyt wielkie. Tylko pośpiech pozwoli mi tam dotrzeć nim Zielony Ludzik lub jego mocodawcy zorientują się i zaczną mnie ścigać. Dla nich kluczowe będą notatki. Nie pogardzą także mną. Ich wymyśle tortury, mogą złamać każdego. Będą one tym gorsze, iż wynikać będą z zemsty. Pewnie Zielony Ludzik będzie wściekły, iż wyprowadził go w pole jakiś Polaczek. Pewnie będzie chciał, aby dla mnie, to się źle skończyło. Wiem jedno, nie mogą się dowiedzieć, iż jestem alkoholikiem. Pewnie teraz wychodzą z założenia, że moje udawanie pijaka, porozrzucane butelki z tanim alkoholem to tylko pic, a tak naprawdę jestem czysty, jak niemowlak. Czyli po pierwsze: punkt skupu butelek i makulatury, po drugie zapadnięcie się pod ziemię.
[...]
Notatki są bezpieczne (nikt mnie nie śledził). Niestety do mieszkania nie mogę wrócić, jest obserwowane (Zielony Ludzik i jeszcze jeden mały człowieczek koloru żółtego - coś chyba mają problem z pigmentem). Dobrze, że w punkcie skupu dostałem parę groszy (zawsze płacą), bo nie miałbym za co się napić. A suszy mnie strasznie.
Rozdział V
Wielka zmiana
Jak, dostałem na urodziny piękną, cudowną, odlotową zieloną czapkę. Tak wiem, że co roku dostaję zieloną czapkę, ale ta jest naprawdę wyjątkowa. O takiej marzyłem całe życie. Wiem, że mam już te osiemdziesiąt lat i co niektórym wydaje się, iż taki stary ramol jak ja, może mieć tylko szare czapki, ale ja akurat lubię zielone czapki i tylko w takich chodzę. Do tego ubieram wściekle pomarańczową kurtkę, żółte spodnie, białe buty i jest dobrze. Niestety, jak tak się ubieram, to mój pies nie ma ochoty na spacer ze mną. Udaje, że jest zmęczony lub śpi, a swoje potrzeby załatwia w kibelku i nawet spłukuje za sobą (tego chyba nauczyła go Pani z opieki społecznej, która przychodzi do mnie sprzątać i robić zastrzyki). Dzisiaj jednak o dziwo wyszedł i nawet wesoło merdał ogonem (jemu założyłem moją starą zieloną czapkę, gdyż zimno jest dzisiaj). No i jesteśmy na dworze. Piję sobie spokojnie piwko na ławeczce. Niestety muszę je trzymać w papierowej torebce, bo nie wolno pić w miejscach publicznych, śnieżek lekko pada, a w oddali dzieci lepią zajączki (już niedługo Wielkanoc, a śnieg wciąż leży). Trochę jest zimno, ale wciąż mam nadzieję, iż zobaczę pawia, który tutaj często przychodził w latach 60 - tych dwudziestego wieku. Niestety dzisiaj go nie widać, za to jakaś mała dziewczynka z warkoczykami pokazuje mnie palcem i mówi do jakiejś Pani, że klaun siedzi na ławce. Ta dziewczynka mi kogoś przypomina. Ten zły błysk jej oczu, to świdrujące spojrzenie. Niestety to chyba jest ona. Mała czarownica z Krowiaka. Tak to ona. Jak byłem całkiem mały, wyczarowała pięknego białego zająca, który odgryzł mi mały palec. Później wyczarowała kota, który mnie dotkliwie podrapał (do dzisiaj mam bliznę na lewym policzku). Następnie wyczarowała krowę, która dawało trujące mleko (wytruła tym mlekiem połowę wioski). Jeszcze później przeklęła mojego psa, który zdechł, ale jak się ze mną żegnała 72 lata temu, to dała mi psa, który miał żyć wiecznie. No i teraz jestem z moim psem (ma już 72 lata), który biegnie właśnie do tej małej dziewczynki-czarownicy. Ja stary u schyłku życia, ona wciąż mała. Ciekawe, czy dalej umie czarować. Ciekawe, po co ona do mnie podchodzi. Dlaczego pocałowała w czoło takiego starca jak ja? Dlaczego mam za dużą kurtkę, za duże spodnie, za duże buty. Czemu tak dobrze się czuję?

Wiadomości
"W parku znaleziono 10-letniego, nietrzeźwego chłopca, ubranego bardzo kolorowo w za duże ubrania. Dziecku towarzyszył pies. Jeżeli ktoś, kiedyś widział chłopca ze zdjęcia, prosimy o kontakt."
…………
-Panie Eustachy, słyszy mnie Pan?
- Tak, oczywiście, gdzie ja jestem ?
- Oczywiście, że na komisariacie. To może podsumujmy, w parku na alei Sosnowej napadło Pana trzech mężczyzn. Ukradli Panu dokumenty, pieniądze i dodatkowo pobili. Zgadza się ?
- Nie bardzo pamiętam.
- Panie Eustachy, przed chwilką Pan tak mówił, więc proszę się zdecydować.
- Tak, chyba tak było, głowa strasznie mnie boli.
- Dobrze, za chwilkę będzie okazanie, może Panu uda się rozpoznać tych bandytów.
- Tak, oczywiście.
- Czy jest Pan gotowy?
- Tak.
Oficer Piotr Prosty, wraz z Eustachym weszli do pokoju okazań. Za szybą, stało już sześciu mężczyzn. Jeden przypominał z twarzy żuka (jeżeli to w ogóle jest możliwe), drugi miał cerę jakby koloru zielonkawego, trzeci był ogolony jedynie do połowy twarzy, czwarty był całkowicie łysy i miał tatuaż na głowie w postaci sowy z żółtymi oczami, piąty był ubrany w strój policjanta, szósty natomiast był ubrany jedynie w majtki w żyrafki (nie miał on żadnych znaków szczególnych).
- Czy rozpoznaje Pan tych bandytów?
- Wydaje mi się, iż to ten z zielonkawą cerą. Reszta raczej nie.
- Doskonale, to jeden z najbardziej natrętnych bandytów na osiedlu. W końcu możemy go wsadzić. Dziękujemy Panu, na dole czeka na Pana Pańska żona.
- Żona?
- Oczywiście, kazał Pan przecież ją powiadomić.
- Tak, tak, oczywiście. To ja już pójdę, do widzenia.
- Do widzenia. Niech pan pamięta, policja polska zawsze skuteczna jest.
Co ja tu robię? Co się stało? Kim ja jestem? Dlaczego im wskazałem tego faceta? Czy ja mam żonę? Dlaczego nic nie pamiętam i dlaczego moje ręce są tak straszenie pokłute? Boże, co oni mi zrobili?
Cholera, jeżeli to jest moja żona, to chyba strzelę sobie w łeb!
- Cześć Kochanie
Boże jakie szczęście, że nie mówiła do mnie. To żona tego policjanta. Biedak.
- Cześć Pączusiu. Zbieraj się szybciutko. Dzieciaka trzeba odebrać. Jak ty dostałeś w łeb, to dzieciaka wzięli, napoili alkoholem i zostawili na ławeczce. Zobacz gazetę.
"W parku znaleziono 10-letniego, nietrzeźwego chłopca, ubranego bardzo kolorowo, w za duże ubrania. Dziecku towarzyszył pies. Jeżeli ktoś, kiedyś widział chłopca ze zdjęcia, prosimy o kontakt."
Jaka zjawiskowa babka. Co za figura, co za nogi. Chodzący ideał, ale co ona mówi? O jakimś dziecku. To ja mam dziecko? Jak nic, będę potakiwał jej we wszystkim. Dla niej mogę wszystko. Chyba się zakochałem.
- Słyszysz mnie? Zbierajmy się. Trzeba naszego chłopaka odebrać z izby dziecka.
- Idź pierwsza.
Jakie cudne nogi, a jak się porusza. Chyba jestem w niebie. Ciekawe czemu nic nie pamiętam? Moje życie musiało być piękne. Z jaką gracją wchodzi do samochodu. A jaką furę mamy! A jak pewnie prowadzi. Niesamowite. Z nią mogę nawet do piekła.
-Dzień dobry. My po nasze dziecko. Jacek Stankiewicz. Przywieziono go wczoraj pijanego. Ktoś go porwał, upił i zostawił na ławce. Powinien też być malutki piesek cziłała. Taki stary dosyć. To co możemy odebrać już nasze dziecko?
- Proszę Państwa. Pijane samotne dziecko, pozostawione na ławce jest dla nas bardzo niepokojącym zjawiskiem. Rozumiem, iż zgłosiła Pani zaginięcie chłopaka.
- Tak, proszę spojrzeć. To potwierdzenie zgłoszenia zaginięcia Jacka i mojego męża Eustachego.
- Tak .... Wszystko się zgadza. Tylko że chłopak mówił, że nazywa się Piotrek.
- E..., tak w szkole go nazywają. Jak tylko nas zobaczy, od razu pozna, że jesteśmy jego rodzicami.
- Proszę chwilkę poczekać. Zaraz przyprowadzę dzieciaka.
- Mamo, Tatko, jesteście w końcu. Weźcie mnie stąd, tu jest okropnie.
Ciekawe co to za ludzie. Skąd wiedzieli, że nie mam rodziców. Ciekawe, czy wiedzą, iż mam już 80 lat. Babka wygląda na bezwzględną i zdecydowaną i do tego cholernie piękna, ale ten facet, jakiś taki zagubiony. On chyba nie wie, co się dzieje. Komedię trzeba grać dalej, bo zostanę na wiele lat zamknięty w domu dziecka.
- Mamuś, ja chcę do domu. Mamuś proszę.
- Dobrze kochanie, tylko jeszcze ten Pan musi nam pozwolić iść.
- Proszę Pana, Proszę Pana, ja chcę do domu. Do mamusi i tatusia. Proszę nas puścić.
- Dobrze, proszę Państwa, proszę jeszcze to podpisać i możecie Państwo iść.
- Dziękujemy serdecznie to do widzenia.
No i koniec tej komedii. Mam Eustachego, staruszka, o przepraszam dziecko (ha, ha ha) i pieska. Teraz trzeba ich jakoś urobić. Eustachy wydaje się być podatny jak ciasto. Z nim zrobię wszystko. Musi mnie doprowadzić do żuka. Staruszek musi wyjawić, gdzie znaleźć czarownicę. Najpierw musi znaleźć Głupiego Maćka. On jest kluczem do wszystkiego. Jak im pokażę chatę, to dopiero im szczęki opadną. Fajnie być piękną i bogatą. Tylko to zadanie…, cholernie trudne. Na razie z nikim kontaktu, znikąd pomocy. Dam radę, muszę dać. Od tego zależy życie wszystkich Klacjan.
………
- Kochanie, ty się teraz połóż, a ja z dzieciakiem zrobię lekcje. Choć Jacek, trzeba odrobić lekcje.
No i zaczyna się, ciekawe czemu jej się tak śpieszy?
- Mamusiu, głodny jestem, czy możemy najpierw zjeść obiad?
- Tak kochanie, zrobię ryżyk z mięskiem, Twoje ulubione.
Cholera, jemu dalej chce się grać tę komedię, a tu nie mamy wiele czasu.
- Kochanie, ja też chętnie zjem.
No dobra, szybciutki obiad, a później rozmowa. Na razie Eustachy nie może się niczego domyślić, a chłopak pewnie coś wie. Michaela zrobiła obiad i z satysfakcją obserwowała, jak jej dwaj goście pałaszują obiad. Jacek dwa razy beknął, Eustachy w międzyczasie skoczył do łazienki za potrzebą. Jednym słowem, zwyczajny, rodzinny obiadek.
- Dobra chłopaki, Ty mężusiu do łóżka, a ty Jacek chodź, zrobimy lekcje.
- Dobrze mamusiu, a obiadek był pyszny.
Wypowiadając te słowa, Jacek beknął zadowolony.
- Będę czekał na Ciebie, moja piękna.
Michaela zaprowadziła chłopca do pokoju, zamknęła drzwi i zaczęła rozmowę.
- Dobra, proszę Pana. Powiem najpierw, co ja wiem, a później spróbujemy się dogadać.
- Ok
Powiedział staruszek, rozsiadł się wygodnie na bujanym fotelu i czekał na dalszy ciąg.
- Słuchaj. Sytuacja na świecie wygląda następująco. Po pierwsze, naziści są bardzo blisko sklonowania 100% Hitlera. Aktualnie próbują go klonować, ale wychodzi im jedynie 90 cm ludzik, o żółtym zabarwieniu, z wąsikiem i fryzurą jak Hitler. Po uśmierceniu tego klona staje się on toksyczny. Tutaj niestety nie wiemy nic więcej. Całą organizacją steruje Angela. Nie znamy jej nazwiska, podobno jest bardzo wpływowa. Po drugie, jest tajna organizacja żuków, a właściwie dwie organizacje, jedna z nich wspiera nazistów, o drugiej właściwie nic nie wiemy. Po trzecie, naziści wyprodukowali pieski cziłała, które atakują nocą i wysysają krew z ludzi. Krew jest magazynowana w ich ogonach. Nie wiemy po co. Po czwarte poszukujemy dziewczynki czarownicy, która jest uciekinierem z planety Klac. Ma ona wielką moc, odziedziczoną po jej niezwykłych przodkach, którzy w programie eugenicznym przez 40 pokoleń byli odpowiednio dobierani, by osiągnąć super Klacjana. Wiemy, że jest na Ziemi. Wiemy też, że czarownica ma do Pana słabość. Ostatnio przywróciła Panu dzieciństwo. Pana zadaniem będzie ją znaleźć.
- Ok. Po pierwsze możesz do mnie mówić Jacek. Fajnie mnie nazwałaś. Po drugie, nie ufam Ci. Po trzecie, chcę chodzić do szkoły, będzie fajnie. Po czwarte idę spać, przecież jestem, małym chłopczykiem. Jasne!?
- Widzisz Jacek..., ja także jestem Klacjanką i mogę dać ci takiego buziaka na dobranoc, iż na powrót będziesz staruszkiem. Zrozumiano!
W tym momencie Michaela chwyciła siedzącego na parapecie młodego gołębia, pocałowała go w czoło, co automatycznie rozpoczęło przemianę gołębia. Gołąb stał się bardzo starym ptakiem.
- I co podobało ci się? Idź spać, przemyśl to, jutro faktycznie pójdziesz do szkoły. To co, chcesz całuska na dobranoc?
Przerażony Jacek skulił się w sobie. Nie chciał tego. Chciał być znowu dzieckiem. Żeby nim być, musiał podjąć współpracę. Już teraz podjął decyzję. Jednak zgodnie z propozycją Michaeli, postanowił iść spać. Ubrał piżamę w żółte słoniki, umył zęby i położył się do łóżka.
- Dobranoc Michaelo. Jutro powiem Ci, jaką decyzję podjąłem.
Rozdział VI
Nieszczęśliwe wypadki
- Cholera!, przejechałem dzieciaka. Szlag jasny. Wysiadaj!, może chłopak żyje!
Policjanci wyskoczyli z wozu policyjnego i pobiegli w kierunku przejechanego dziecka.
- Ty zobacz, to jest chyba jakiś mały chińczyk. Cały żółty. W ogóle on jest zbyt żółty jak na człowieka.
- Zobacz lepiej Piotr, czy on żyje.
- Od razu widać, że nie. Cały zmasakrowany! Pewnikiem, bekniesz za to. Na służbie przejechałeś jakieś żółte dziecko albo i karła. Masakra.
Drugi z policjantów rozgląda się na boki i w oddali widzi staruszkę. To jest jedyna osoba, która widziała wypadek. Trzeba z tego jakoś wybrnąć.
- Piotr słuchaj. Jeździmy w patrolu razem już z 10 lat. Jest tylko jeden ewentualny świadek, ta staruszka. Pewnie i niedowidzi i niedosłyszy. Słuchaj, zróbmy tak. Ja podnoszę to coś, wydaje mi się, iż to nawet nie jest człowiek. Więc go podnoszę i udaję, iż się z nim szamoczę. Ty krzyczysz do niego, że jest aresztowany, za spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym. Ładujemy go do wozu, wieziemy do jakiegoś lasu, zakopujemy i jest ok. Zobacz, pojazd nie ma nawet małej ryski. To co Zenek, robimy to?
- Dajesz 10 tysięcy i robię to.
- Przestań, znowu te twoje długi hazardowe. Dam Ci 8 tysiaków i robimy to!
Piotr podchodzi do przejechanego osobnika, podnosi go i udaje, że się z nim szamocze. W tym czasie Zenek wyciąga kajdanki i zaczyna wrzeszczeć.
- Spokojnie koleś, wtargnąłeś na ulicę, spowodowałeś katastrofę a teraz jeszcze stawiasz opór policjantowi na służbie. Skuję Cię i jedziesz z nami.
Policjanci skuli żółtego człowieczka i wpakowali go do wozu policyjnego. Staruszka patrzyła na to wszystko, jednak nic nie wydało się jej podejrzanego, więc wróciła do domu. W tym czasie, wydarzenie to widział także Zielony Ludzik, który z przerażeniem obserwował całą sytuację. Policjanci wsiedli do wozu i pojechali w kierunku lasu. Zielony Ludzik, pędem dopadł swój mały rowerek i pojechał za policjantami.
- Cholera, jak ten żółty capi. Nie da się wytrzymać.
- Zatrzymaj się, tu go zakopiemy. Nie dojedziemy do lasu. Ten cholerny smród zabije mnie. Yee......
Zenek zaczął wymiotować. Piotr szybko skręcił w polną drogę. Przejechał z 300 metrów, zatrzymał się i wyskoczył z samochodu. Jego kompan Zenek wyglądał koszmarnie. Z jego ust sączyła się jakaś dziwna, żółta cuchnąca maź, z uszu wypłynęła krew, a jego oczy stałe się całe czarne. Widok był iście koszmarny. Piotr nie zastanawiając się wiele, zaczął uciekać. W tym czasie Zenek jakimś cudem wyczołgał się z samochodu i zaczął na czworakach oddalać się od niego. Nie był w stanie stać na nogach. Czuł, że jego płuca rozpuszczają się. Próbując złapać oddech, zachłysnął się żółtą mazią, co automatycznie wywołało u niego spazmatyczny kaszel. Z jego ust zaczęły wypadać zęby, jeden po drugim. Przerażony próbował przyspieszyć, jednak jego lewa ręka złamała się. Próba wstania zakończyła się otwartym złamaniem lewej nogi, jednak z jego nogi nie wypłynęła krew, tylko żółta maź. Zenek przysiadł. Wiedział już, że jego życie się kończy. Do tej pory był jednym z najbardziej samolubnych cwaniaków, jakich znał świat. Teraz, w tym ostatnim momencie życia, postanowił ostrzec świat przed strasznym niebezpieczeństwem. Prawą ręką sięgnął po telefon. Wybrał numer swojej żony i zadzwonił. Niestety z jego ust wydobył się jedynie bliżej niezidentyfikowany bełkot. Wyciągnął kartkę i ostatkiem sił napisał "Wśród nas są żółte ludziki. One są toksyczne. Nie dotykaj...." W tym momencie usunął się i odszedł z tego świata.
Zdyszany Zielony Ludzik, stojąc nad żółtą mazią, zauważył karteczkę i natychmiast ją spalił. Ta wiedza, nigdy nie może dostać się do ludzi. Tak, żółte ludziki są toksyczne. To są klony Hitlera. Są też równie złe. To jest chodzące zło, które jak tylko zostaje unicestwione, to zatruwa wszystko wokół. Dlaczego jednak drugi policjant uciekł? Dlaczego w pobliżu, nie leży jakaś kolejna kupka żółtej mazi? Czy to możliwe, że jego organizm jest odporny na toksyny klona? Trzeba go czym prędzej wyśledzić, ale póki co należy spalić wóz policyjny, zebrać żółtą maź do beczki i odwieźć do bazy. Tak, żółta maź jest także bardzo cenna. To dzięki niej, można żyć praktycznie wiecznie. By jednak tak się stało, należy ją zmieszać z kwaśnym mlekiem i odstawić na miesiąc w chłodne, zacienione miejsce. Wtedy staje się źródłem wiecznej młodości. Zielony ludzik ubrał się w kombinezon, wyciągnął samorozkładającą się beczkę i z mozołem zaczął oczyszczać miejsce.
Rozdział VII
Upadek Głupiego Maćka
No i wypiłem parę piwek i już lepiej. Tylko kasy zero i jeść się chce. Podobno jak się nie ma chaty, nie ma kasy i dodatkowo jest się alkoholikiem, to jest dno. I chyba właśnie to dno osiągnąłem, ale czy agenta to także dotyczy?
- Proszę Pani. Może Szanowna Pani dać dwa złote, chcę chleb kupić.
Głupi Maciek lekko się chwiejąc, próbuje wydębić kasę.
- Spadaj pijaku, takich jak ty powinno się likwidować!
- Ja Panią bronię przed nazistami, a tu takie wyzwiska! Szmata! Ja Cię załatwię! Faszystka jedna!.
Głupi Maciek zatoczył się i walnął głową w mur. Mimo iż z jego głowy zaczęła cieknąć krew, to na jego twarzy pojawił się uśmiech. Przy murku stała w połowie pełna butelka wódki. Nie zastanawiając się, chwycił butelkę i opróżnił jej zawartość. W jednej chwili poczuł się błogo. Świat stał się bardziej przyjazny, nie był już wcale głodny, a w oddali widział wolno poruszające się białe myszki. Uśmiechały się do niego, więc sunął w ich kierunku, czując jednak, iż ktoś złośliwy huśta chodnikiem. Niestety upadł, a ze względu na coraz trudniejsze warunki (chodnik huśtał się przeraźliwie mocno), zaczął na czworakach iść w kierunku białych myszek. Cieknąca krew z jego głowy znaczyła przebytą trasę. Na szczęście białe myszki siedziały już na pobliskiej ławce. Czekały na niego. Doczołgał się do niej, wdrapał, przytulił do myszek i zasnął. Śniło mu się, iż ma do wykonania bardzo ważne zadanie, że jest agentem, że coś niedobrego się stało. To wszystko miało związek z zielonym i żółtym ludzikiem. Czuł, że coś małego i miękkiego weszło mu na głowę i zlizuje jego krew. Czuł rozdzierający ból szyi. Otworzył oczy i jęknął przerażony. Mały piesek wbił mu się w szyję i zaczął pić jego krew. Chwycił jego małą szczękę i oderwał od szyi. Czy ten mamy piesek jest wampirem? Dlaczego on to robi? Dlaczego…, wyjaśniło się niemal natychmiast.
- Witaj Głupi Maćku. Nie ruszaj się, bo dostaniesz kulką w łeb. Ręce do tyłu.
Powiedział Zielony Ludzik, skuł Głupiego Macka, zarzucił mu na głowę worek, wrzucił go do samochodu i pojechał w kierunku tajnej bazy.
…………..
Cholera, gdzie ja jestem? Czemu nie umiem się ruszyć? Dlaczego tu jest tak ciemno? Jak tu śmierdzi, ohyda. Nic nie pamiętam. Chyba wyzywałem jakąś kobietę, ale potem .... Kompletnie nic. Jak na super agenta, to się nie popisałem. Do tej pory udawało mi się kontrolować alkoholizm. Do wczoraj. A teraz, jestem przywiązany do jakiegoś drewnianego fotela. I nic nie widzę. Uprowadzono mnie. Czyli wróg mnie wytropił. Przez moją głupotę. Zalałem się, brak jakiejkolwiek kontroli i mnie znaleźli. Mam nadzieję, że nie był to Zielony Ludzik. Jeżeli to on, to będzie po mnie. Wydusi ze mnie wszystko, a potem w jakiś wymyślny sposób zabije mnie. Mam nadzieję, że nie stosują tortur z palem. Człowiek jest związany i delikatnie nabity na pal. Niestety ciężar człowieka powoduje, iż systematycznie nabija się na niego. Okropność. A teraz dodatkowo, zaczynam się trząść i pocić. Jak nic delirka. Nawet nie będę w stanie rozpoznać, czy to, co będzie się działo, to jest prawda. Znowu widzę. Widzę białe myszki. Widzę też Zielonego Ludzika. W oddali gromada żuków. Na szafie siedzi sowa.
- No to, co Głupi Maćku, a tak naprawdę Macieju Rozalski. Przede mną nie musisz udawać głupka. Wiem, że jesteś agentem i tropisz tak wartościową organizację, jak Der IV Weg. Teraz wiemy o tobie wszystko. Nie wiemy tylko, co wiesz i z kim się swoją wiedzą podzieliłeś. I to nas niepokoi. Zaznaczam chwilowo, bo niedługo będziemy o tobie wiedzieć wszystko. No i widzę, że trzęsiesz się ze strachu. Dodatkowo pocisz. Wiedz, że niedługo. Na dobry początek, utnę ci palucha.
Zielony ludzik podszedł do Maćka i uciął mu palca, którego momentalnie zjadł piesek cziłała. Maciek patrzył na to wszystko z przerażeniem. Nie tak przecież miało być. To on miał zlikwidować tę organizację, a nie oni jego. Dlaczego Zielony Ludzik wyszedł? To takie stosują metody. Białe myszki wciąż biegają, sowa dalej siedzi na szafie, a żuki biegną w jego kierunku. Jeden z nich przewrócił się na plecy i zaczyna machać nogami. On chyba coś chce mi przekazać. Chwila, on używa alfabetu morsa.
- . . –  . – .  . –  –  . . –  – – –  .  – –   – . –    – . – .  . .  . (URATUJEMY CIE)
One mnie uratują. Boże co za szczęście. Tylko czy dam radę wyjść. Wciąż się trzęsę. Mam pieprzoną delirkę! Przegryzają sznur, jest dobrze. One niosą małą buteleczkę wódki! Jaki błogi smak. Znowu mogę działać. Pokazują mi tajne przejście. Otworzyło się! Jestem uratowany !
-Dziękuję żuki, dziękuję!
One mi się pchają do kieszeni. Biorę je! W jakimś bezpiecznym miejscu pogadam z nimi. Teraz trzeba jak najszybciej uciec. Niestety muszę przejść detoks. Teraz nie mogę już mieć nawet chwili słabości. Przez delirkę, nie wiem, czy sowa i białe myszki istnieją naprawdę. A to może być ważne. Cholernie ważne!


Rozdział VIII
Kolejne klonowanie
-Gdzie jest Zielony Ludzik? Przyprowadzić go natychmiast!
- Przesłuchuje Głupiego Maćka, ale już go ściągamy.
Zielony ludzik, po otrzymaniu rozkazu, natychmiast przestał przesłuchiwać Głupiego Maćka. A tak dobrze mu szło. Maciek trząsł się i pocił ze strachu. Po ucięciu palucha, miał zamiar rozpocząć właściwe przesłuchanie. A tu klops. Znowu musi być na jakiejś naradzie. Dwa razy w tygodniu narady. I zawsze coś piekielnie ważnego. Znowu, dostanie ochrzan za niewykonane plany, za opóźnienia i takie tam inne pierdoły. Na tablicy wywieszonej w pokoju narad, może być na czerwonym polu. Gdyby był, choć na żółtym polu, wystarczyłoby, by się poprawił. A tak pełny ochrzan. A mógł być przełom, jeszcze godzinka i wiedziałby wszystko. A tak, znowu będzie trzeba się tłumaczyć. Najpierw o żółtym ludziku. Będą się pytać, jak można było stracić tak wartościowego klona Adolfa. Potem będzie gadka o policjancie, który uciekł i może opowiedzieć o wszystkim, komuś, kto orientuje się w sprawie. Sukcesem było schwytanie Głupiego Maćka. Niestety szefostwo nie podziela poglądów Zielonego Ludzika. Oni uważają, że Głupi Maciek, jest po prostu głupim alkoholikiem, ale on im udowodni! Teraz niestety jeszcze spóźnienie na naradę. Cholera, sama centrala się pojawiła. Jest Angela. W sali panuje pełne napięcie, ale i jakby radosne oczekiwanie. Co jest grane? Znowu czymś mnie zaskoczą. Herr Angela zaczęła przemówienie.
- Witajcie towarzysze. Dzisiaj jest wielki dzień. Oto w tym miejscu powstanie nowy, w pełni odtworzony Hitler. Po ponad 70 latach znowu będziemy mieli naszego wielkiego przywódcę. Niech moc wypłynie z otchłani!
W tym momencie ziemia zaczęła się otwierać, a pod nią pojawiła się otchłań pełna ognia, z której wyłaniały się złe duchy.
- Adachorze, władco złych mocy, oddajemy Ci się w pokorze. Niech stworzony przez nas, nowy klon Hitlera ożyje. Niech poprowadzi nas do wielkiego zwycięstwa Trzeciej Rzeszy. Tchnij w niego ducha Adachorze.
W tym momencie, z otchłani wyłonił się wielki czerwony duch Adachora.
- Stało się, Wasz Hitler żyje!
Piekielne czeluście zamknęły się, a przed wszystkimi pojawił się żółty ludzik, kolejny klon Hitlera.
- Cholera, znowu coś nie wyszło. Hitlerze, czy poprowadzisz nas, ku zwycięstwu?
- Ich weiß nicht.
- Hitlerze, czy wiesz, gdzie jesteś?
- Ich weiß nicht.
- No i znowu, ktoś coś spieprzył. Wygląda na większego, od poprzedniego klona, ale jest znacznie głupszy. Spróbujcie go nauczyć, czego się da. Może się na coś przyda. A Wy, jak nie jesteście pewni efektu, to nie wzywajcie mnie! Teraz w Polsce, moje wizyty nie są już tak miłe, jak jeszcze rok temu.
- Sorry, Sie sehr Angela.
- Do roboty partacze. Nowy klon na powstać w ciągu miesiąca!!
- Tak jest.
Rozdział IX
Ucieczka i detoks.
- Dobra, kopnij go z lewej strony, może zrozumie, gdzie ma biec.
O kurde, żuk mnie kopnął z lewej strony, trzeba skręcić. Znowu z lewej, teraz prawa, teraz z dołu, znowu z dołu, z lewej, z lewej, z prawej, z dołu, z prawej. Cholera, chyba jestem w jakimś kanale. Jasny gwint, oberwałem.
Głupi Maciek osunął się na podłogę i padł nieprzytomny. Żuki szybko związały Maćka i przepchnęły go w kierunku ściany. Po około godzinie, Maciek odzyskał przytomność.
- Cholera, jak boli. Dajcie mi łyczka wódki, proszę.
Żuki patrzyły na Maćka zdegustowane. Z kimś takim mają współpracować. Ideały żuków sięgnęły bruku.
- Wódki, wódki! Dlaczego jestem związany? Wypuście mnie przebrzydłe żuki! Dawać wódki!
Głupi Maciek zaczął się trząść i pocić. Jego ciałem wstrząsnęły gwałtowne skurcze. Z żołądka zaczęła wydobywać się żółć, która niemal natychmiast wypłynęła z jego gardła.
- Wódki, wódki! Ja tu umrę!
Maćkiem wstrząsnęły kolejne skurcze. Ponownie zwymiotował. Cały jego organizm domagał się alkoholu. Tylko on mógł zatrzymać jego spazmatyczne skurcze. Jednak wódka była bardzo odległym marzeniem. Był w jakimś kanale, związany przez żuki. A na jakiejś zardzewiałej rurze, siedziała biała sowa. Tym razem jego ciało nie wytrzymało. Uniosło się w nadnaturalny sposób w górę i momentalnie spadło na ziemię.
Maciek poczuł, iż nie jest już związany. Zaczął poruszać się korytarzem w kierunku światła. Wszędzie walały się butelki po wódce. Jednak w żadnej z nich nie było choćby kropli wódki. Nawet butelki, które posiadały nakrętki, były puste. Maciek z nadzieją szedł w kierunku światła. Doszedł do olbrzymiego pokoju, gdzie za dębowym biurkiem, siedział wielki żuk. Jak tylko go ujrzał, zauważył, iż także on sam, siedzi na fotelu.
- Słuchaj Maćku, bo nie mamy dużo czasu. Otrzymujesz dar rozumienia żuków.
W tym momencie ciałem Maćka wstrząsnął dreszcz.
- Musisz dotrzeć do prezesa, on wszystkim kieruje i wszystko wie. Tylko on może nas uratować.
- Kto to?
W momencie zadawania pytania ciałem Maćka wstrząsnął kolejny dreszcz.
- Było ich dwóch, teraz jest jeden. To było w samolo.....
Ciałem Macka wstrząsnął kolejny dreszcz. Niemal natychmiast Maciek poczuł, iż dalej jest związany, a jego ciało, całe płonie. Czy wyjdzie z tego? Czy jego organizm wytrzyma detoks?
...................
- Szybko, Maciek odpłynął. Jego serce nie bije. Dajcie defibrylator!
- Za ciężki, nie dotachamy go. Za ciężki.
- Dajcie dwa kable i włóżcie do gniazdka. Dobra, przykładam do Macka.
Maćkiem wstrząsnął skurcz, jednak serce nie zaczęło pracy.
- Dobra, próbuję jeszcze raz.
Mackiem ponownie wstrząsnął skurcz, jednak serce wciąż nie biło.
- Próbuję ostatni raz !
Maciek, aż uniósł się w powietrzu, a jego serce zaczęło bić.
- Mamy go! Cholera, mamy go!
- Prezes, Prezes, on jest najważniejszy
Wybełkotał Maciek.
Rozdział X
Co słychać  u Jacka?
No dobra. Nawet jak to, co mówiła Michaela, jest prawdą. To, że ktoś tam jest blisko sklonowania Hitlera. I o tej organizacji żuków i o tych pieskach cziłała, to przecież co mnie to wszystko obchodzi. Jestem teraz dzieciakiem i całe życie przede mną. Po diabła mam komuś, jeszcze do tego kosmicie, pomagać. Niech się walą. Zaraz zdejmę tę durną piżamkę w żółte słoniki, ubiorę coś na siebie i czmycham. No dobra, mam zielone spodnie, zieloną bluzkę i kurtkę, tylko dlaczego cholera czapka jest akurat czerwona. Nawet buty i skarpety zielone, a czapka czerwona. Jak ja będę wyglądał ? No nic..., mam nadzieję, że śpią. Też bym miał ochotę spać w tym łóżku z Michaelą, gdyby mnie tak mocno nie odmłodzili. Takiej kobiety jak ona, nigdy w życiu nie spotkałem. Nigdy też takiej się nie zapomina. A tak klops, mam tylko dziesięć lat. No dobra, drzwi na szczęście są otwarte, schody nie trzeszczą, drzwi wyjściowe też otwarte. No i już mnie nie ma. Fajny ma ogród. Piękny jak tu wszystko. No i jakiś długi, ciekawe, kiedy będzie jakaś brama. O, jaka cudna biała sowa. A jakie żółte ślepia. Troszkę przerażające. No dobra i znowu jakiś dom. Cholera to ten sam dom. Szedłem przecież prosto. Jakim cudem? Drzewa, sowa, dom. No to jeszcze raz, drzewa, sowa, dom. Cholera, drzewa, sowa, dom. Czy stąd nie da się wyjść? No i co, z powrotem do domu, do łóżka? No przecież tak nie miało być. Już piąta rano, a ja nic nie spałem. No to do łóżka i w piżamkę w żółte słoniki… Wygodne to łóżko.
- Jacek wstawaj śpiochu już dziesiąta. Pewnie świetnie się spało, co nie?
Co…, ledwo położyłem się, a ona już mnie budzi.
- Widziałam, że znowu masz problem z lunatykowaniem.
Zniechęcony Jacek popatrzył na Michaelę, która uśmiechała się od ucha do ucha. Ona wszystko wie. Stąd nie da się uciec. Tylko się bawi ze mną. Po co?
- I jak, podjąłeś decyzję?
Jacek, widząc, iż jego upór i tak jest bezcelowy, a ryzyko odmówienia jest zbyt wielkie, potaknął głową.
- Tak Michaelo, pomogę Ci znaleźć czarownicę.
- To świetnie! Patrz, co kupiłam dla ciebie.
Michaela wyciągnęła zieloną czapkę i wręczyła Jackowi.
- To, na osłodę Twojej porażki i na początek dobrej współpracy. Może kiedyś się jeszcze polubimy.
Rozdział XI
Profesor
Niestety z samego rana zauważyłem, że świat się kołysze. Dziura na środku pokoju staje się niebezpieczna. Czy ktoś zauważy u mnie zmianę? Te rogi na czole raczej rzucają się w oczy. Niestety póki co jedynie bekam. Nie jest dobrze, a trzeba jeszcze dzisiaj dostać się do pracy. Auto odpada. Wsiąść może i wsiądę, ale kołyszące się inne pojazdy są zbyt niebezpieczne. Czołgam się wiec do kuchni (na szczęście jest z górki), a mały goblin przygląda mi się z zainteresowaniem. Może mi pomoże. Próbuję zagadać, niestety tylko bekam, to i on do mnie beknął. Nie jest dobrze. Żona wstała, na szczęście zajęta jest swoimi sprawami i nie zauważa niczego. W kuchni założyłem garnek na głowę, może będzie lepiej. I jest, zaczynam bulgotać. Nie jest źle, może zdążę na wykład. Temat dzisiaj może mnie uratować: "dziwactwa współczesnego świata". Może się uda. Odpiłowanie rogów, idzie dosyć szybko, na golenie się niestety nie mam czasu. Postanowiłem..., idę w piżamie i z garnkiem na głowie. Świat wciąż się kołysze, ale jakby mniej. Zaczynam wymawiać pojedyncze słowa. Jest całkiem dobrze. Ludzie w autobusie dziwnie się na mnie patrzą, ale już gadam i to na głos!! Powiedziałem "noga żuka", "tyłek" oraz "agrest". I to wszystko w autobusie. Jest już naprawdę dobrze!! Świat już tylko lekko się rusza i jest koloru niebieskiego. Nudne to, ale łatwiej się idzie. Dobrze, że wziąłem szczoteczkę i pastę, to sobie umyję zęby na wykładzie. Czuję się lekki jak jakiś ptaszek. Właśnie dzięki temu nie spóźniam się na wykład i nawet zaczynam ćwierkać. To chyba będzie dobry dzień. Piszę temat na tablicy "dziwactwa współczesnego świata". Najgorsze jest za mną. Kucam na biurku i rechoczę. Dzisiaj jest dużo studentów. Będzie sukces. Atmosfera jest wspaniała. Kilku studentów łapie atmosferę, rozbierają się, malują się atramentem. Udaje mi się krzyknąć: "fermentacja" "korba", "sanepid". Jest wspaniale, wykład się kończy, a ja doszedłem do siebie. Nic już nie kołysze, nie widzę na niebiesko, myję więc zęby i nawet z gęby mi nie śmierdzi. Co za dzień. Już całkiem zwyczajnie dziękuję studentom i wychodzę w piżamie i garnku. Może dzięki takim wykładom dostanę podwyżkę. Żona byłaby bardzo dumna.
…………….
No, dzisiaj wszystko jest w porządku. Nie ma żadnych sensacji. Słyszę, widzę, mogę chodzić. Jasno myślę. Całe szczęście. Wczoraj koleżanka, która uczy w PSP nr 14, poprosiła mnie, bym jako specjalista, opowiedział dzieciom z IVB, o prawdziwym obliczu II Wojny Światowej. Podobno miał opowiadać jakiś 80-letni staruszek, ale zaginął tydzień temu. Szkoda faceta, ale z drugiej strony poznam współczesnych dziesięciolatków. Dzisiaj, to nawet pojadę samochodem. Dawno tak dobrze się nie czułem. No, prowadzę naprawdę wspaniale. Zaparkowałem wręcz zajebiście dobrze. No i jestem w szkole.
- Cześć Gabryśka. To, do której klasy mam iść?
- Słuchaj Józef, nie ogoliłeś jednego baka.
-Zaraz to załatwię. To powiedz mi, gdzie jest toaleta i ta klasa.
- Klasa jest na pierwszym piętrze, drugie drzwi na lewo. A toaleta jest tutaj, zaraz za rogiem.
- Dzięki.
Profesor, czym prędzej udał się do toalety, wyciągnął czarny flamaster i z ogolonej strony, dorysował sobie baka. By wyglądało bardziej naturalnie, nieogolonego baka pokolorował, by miał ten sam odcień. Zadowolony z siebie udał się do klasy. Wchodząc do klasy, poczuł delikatne ukłucie w kolanie. Nie przejął się zbytnio. I tak świetnie się czuł. Jednak jak siebie usłyszał, wiedział że znowu nie panuje nad sobą.
- Cześć młodzieży. Zanim zacznę temat, niech chłopaki szybko skoczą do sali gimnastycznej po piłki lekarskie i piłki do tenisa ziemnego, a dziewczyny niech idą do stołówki po garnki.
Cholera, co się ze mną dzieje. Jestem w szkole, mam uczyć dziesięciolatków, a wydaję im jakieś debilne rozkazy. Cholera, nie umiem się ruszyć.
- No dobra jesteście już zdechlaki. Do ławek barany. Będzie mowa o II wojnie światowej. Zakładać garnki na te zakute, durne łby.
W tym momencie profesor zaczął się histerycznie śmiać. Wyciągnął komórkę z kieszeni i puścił na cały regulator, odgłosy bombardowań. Przyniesione przez chłopaków piłki do tenisa ziemnego, zaczął rzucać w kierunku dzieci.
- Zabiję Was szmatławe dranie.
Ruszył w kierunku dzieci i zaczął przewracać ławki.
- Za tymi ławkami, hołota ma się chować!
Przerażone dzieci, zaczęły chować się za ławki. Jeden zaś chłopak - Jacek, próbował uciec z klasy. Niestety tuż przy drzwiach, oberwał piłką lekarską.
- Nie macie szans, a tego tu uciekiniera zaraz zarżnę!
Profesor zaczął zbliżać się w kierunku Jacka, któremu jednak udało się odczołgać do najbliższej ławki. Rozwścieczony profesor zaczął w kierunku ławek rzucać piłki lekarskie. Dziewczyny płakały, chłopcy próbowali z ławek uformować barykadę.
- Jak ktoś z Was powie, co się tutaj działo, to go wytropię i zarżnę. Zrozumiano!
I w tym momencie, profesor poczuł, iż nikt nim już nie kieruje. Znowu panował nad całym swoim ciałem. Usiadł przy biurku, oparł głowę o ręce i myślał. Co może zrobić, żeby nie wybuchł skandal. Żeby nie wsadzono go do więzienia. Przegiął. Bardzo mocno przegiął. To przecież były tylko dzieci, ale przecież trzeba jakoś zakończyć tę lekcję. Z ociąganiem wstał, rozejrzał się po klasie i podsumował lekcję.
- Dziękuję Wam droga młodzieży, za wyśmienite odegranie ról. Tak właśnie wyglądała II wojna światowa. Stałe zagrożenie, niepewność, nieszanowanie ludzi, niespodziewane napaści i brak możliwości ucieczki. To właśnie Wam pokazałem. Pamiętajcie zło, jakie rodzi się podczas wojny, przepoczwarza człowieka w potwora. Pokazałem Wam, jak wygląda potwór. Mam nadzieję, iż ta lekcja uczyni z Was lepszych ludzi.
Pierwszy z klasy podniósł się Radek. Zaczął klaskać. Do niego dołączył Przemek, Jacek i reszta Klasy.
- Dziękuję Wam, kochana młodzieży. Teraz posprzątajcie tu, bo inni nauczyciele, gdy to zobaczą, zejdą na zawał.
Co za dzień. Dobrze, że udało mi się tę lekcję, jakoś zręcznie zakończyć. Kto wie, czy po sukcesie tej lekcji, nie będę częściej zapraszany do szkół. Żona byłaby ze mnie dumna.
Rozdział XII
To samo tylko z innej strony
Niestety przesunęli czas, a ja zabalowałem. Nie, nie udało mi się dotrzeć do domu. Najpierw od dziewczyny podwędziłem jakieś tabletki na depresję. Potem była dyskoteka i alkohol. Potem klub nocny i wygrana w postaci darmowego alkoholu przez całą noc. Następnie doktorantka z mojej uczelni (będzie mnie uczyć na trzecim roku) i jakiś pokój. Nie to nie był koniec. Potem moja walka z ubraniem, z otwarciem drzwi. I już jest 7 rano, a ja wciąż nie umiem złapać normalnego chodu. A dzisiaj jeszcze wykład i zaliczenie z tym walniętym profesorem. Koszmar. Póki co udało mi się dojść do uczelni i trzymam się ściany. A tam idzie ten walnięty profesorek w samej piżamie i garnku na głowie. Coś tam dodatkowo bełkocze pod nosem. Oczywiście mówię „dzień dobry”. On chyba nie zauważa mnie, przylgnął jedynie do ściany z drugiej strony. Tak dzisiaj przecież tematem z socjologii jest: "dziwactwa współczesnego świata. Może on się tak przygotował. Trzymając się ściany, docieram na salę wykładową. Profesor jeszcze czeka na korytarzu. W końcu i on wchodzi, pisze temat na tablicy "dziwactwa współczesnego świata". Kuca na biurku i rechocze. Dzisiaj na wykład przyszli wszyscy studenci (będzie zaliczenie). Niestety robi mi się niedobrze, dobiegam do okna i wymiotuję. Zdejmuję koszulę, żeby się wytrzeć i koszula wylatuje mi za okno. Idę z powrotem do ławki, ale w tym momencie rzuca mnie na ścianę. Próbując złapać równowagę, trzymam się ściany i biegnę przy niej. Inni studenci też ściągają koszule i biegają. Kilku krzyczy. Co za debilizm. Profesor krzyczy: "fermentacja" "korba", "sanepid". Wykład się kończy. Profesor myje zęby. Już całkiem zwyczajnie dziękuje studentom i chce wyjść. A zaliczenia, pytają studenci. W końcu daje się namówić i wpisuje wszystkim do indeksu „zal” Z trudem do niego podchodzę, wciąż mam problem z chodem, a śmierdzi ode mnie na kilometr. W końcu jestem ostatni. Daję indeks, a on mi wpisuje „bardzo dobry”, mimo że powinna być tylko „zal”. Dodatkowa wpisuje mi też ‘bardzo dobry z egzaminu i gratuluje mi otwartego umysłu. Mówi, żebym dalej się tak starał. Rodzice będą ze mnie dumni, że jedyny na roku mam piątkę z socjologii. Będą wiedzieć, że studia zrobią ze mnie człowieka.
…………..
No i dzisiaj pierwszy dzień w szkole. Fajnie, tak dawno tam nie byłem. Zresztą, jak miałem chodzić do szkoły, to była wojna. Okropność. A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że dzisiaj w szkole miałem opowiadać o wojnie. I to w klasie, do której mnie zapisała Michaela. Ciekawe, czy celowo to zrobiła. No nic..., zobaczymy, jak będzie. Pani na pierwszej lekcji przedstawiła mnie reszcie klasy. Zapowiedziała, iż na drugiej lekcji będzie zaproszony specjalny gość, który nam opowie o czasach II Wojny Światowej. To ma być jakiś wybitny profesor, niejaki Józef Ziman. Wygląda na to, iż mam w klasie jednego cwaniaczka. Niejaki Radek. Jak nikt nie patrzył, to wbił mi szpilkę w pupę. Potem pokazał mi, że poderżnie mi gardło. Może szkoła to nie był tak dobry pomysł. Na przerwie udało mi się schować przed Radkiem. Tylko czy będę musiał cały czas uciekać? Trzeba będzie coś wymyślić. Teraz czas na drugą lekcję. Tę o wojnie.
- Cześć młodzieży. Zanim zacznę temat, niech chłopaki szybko skoczą do sali gimnastycznej po piłki lekarskie i piłki do tenisa ziemnego, a dziewczyny niech idą do stołówki po garnki.
Cholera, dziwnie zaczyna tę lekcję. Muszę jakoś unikać Radka. Niestety podłożył mi nogę tuż przed schodami i poleciałem na dół. Muszę go jakość załatwić. Przynieśliśmy piłki, a profesor zachowuje się, jakby mu palma odbiła.
- No dobra jesteście już zdechlaki. Do ławek barany. Będzie mowa o II wojnie światowej. Zakładać garnki na te zakute, durne łby.
W tym momencie profesor zaczął się histerycznie śmiać. Wyciągnął komórkę z kieszeni i puścił na cały regulator, odgłosy bombardowań. Przyniesione przez chłopaków piłki do tenisa ziemnego, zaczął rzucać w kierunku dzieci. Czym prędzej założyłem garnek. Zawsze to coś, jak dostanie się piłką lekarską.
- Zabiję Was szmatławe dranie.
On chyba oszalał. Nawieję z tej szkoły i powiem Michaeli, że ze szkołą dam sobie spokój. Tu jest gorzej niż w psychiatryku. Udało mi się nawet dobiec do drzwi, niestety dostałem w plecy piłką lekarską. To jest jakiś cholerny obłęd. A ten profesor wrzeszczy jeszcze, że mnie zarżnie. Boże, dobrze, że udało mi się doczołgać za ławkę. Jedyny pozytyw z tego jest taki, że Radek spojrzał na mnie tak jakoś z podziwem. Czyżbym mu zaimponował tą ucieczką. Uformowaliśmy barykadę. Całe szczęście, bo w naszym kierunku lecą piłki lekarskie. Dziewczyny już na całego ryczą. Dobrze będzie, jak wyjdziemy z tego żywi.
I co nagle spokój. Profesor usiadł przy biurku, oparł głowę o ręce. Co on znów kombinuje, będzie do nas strzelał? No i się podniósł.
- Dziękuję Wam droga młodzieży, za wyśmienite odegranie ról. Tak właśnie wyglądała II wojna światowa. Stałe zagrożenie, niepewność, nieszanowanie ludzi, niespodziewane napaści i brak możliwości ucieczki. To właśnie Wam pokazałem. Pamiętajcie, zło, jakie rodzi się podczas wojny, przepoczwarza człowieka w potwora. Pokazałem Wam, jak wygląda potwór. Mam nadzieję, iż ta lekcja uczyni z Was lepszych ludzi.
Radek zaczął klaskać. Do niego dołączył Przemek. To i ja zacząłem klaskać. Trzeba się jakoś wkupić w tę klasę. Wiem, że w tej klasie nikt nie piśnie nawet słowa o tej lekcji. O to już zadba Radek. Pozostałe lekcje minęły już spokojnie. Radek póki co mnie ignoruje. Zawsze coś. Za to po szkole, kolejna niespodzianka. Spotkałem czarownicę. Tak tę dziewczynkę, Klacjankę, która mnie odmłodziła. No i zaczęliśmy rozmawiać. Pierwszy raz w życiu z nią rozmawiałem.
Rozdział XIII
Zielony Ludzik w opałach
No i z klonowania Hitlera nici. Najważniejsze teraz to przesłuchać Głupiego Maćka i może jakoś sprawy posuną się do przodu. Palec ucięty. Maciek trzęsie się ze strachu, jest naprawdę dobrze.
- Dobra Maciek, to teraz powiedz, dla kogo pracujesz i co wiesz?
Zielony Ludzik zaczął przesłuchanie. Jednocześnie jego oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności.
- Milczysz draniu, ale ja nauczę Cię śpiewać, ty parszywy gnojku.
Zielony ludzik wziął do ręki sekator i trochę po omacku zaczął się zbliżać do krzesła, gdzie miał siedzieć Maciek.
- No to obetniemy drugi palec.
Zielony ludzik zaczął rechotać. Jednak jak był już dostatecznie blisko krzesła, zauważył, iż na nim nikogo nie ma! Głupi Maciek ponownie go wykiwał! Uciekł. A na krześle zostawił "Gazetę Wyborczą", w której na pierwszej stronie był zamieszczony sondaż informujący, iż Polacy najbardziej z wszystkich narodów lubią Niemców. Parszywy drań. Tylko, co on teraz powie szefostwu. Jeżeli powie prawdę, to już jest po nim. Jak to mówią jego zwierzchnicy, głowa jego zostanie wzbogacona o trochę ołowiu w kształcie małej kulki. Co robić? Jak się ratować? Gdzie ten cholerny pies cziłała? Przynajmniej on jest. Zielony ludzik podszedł do niego i natychmiast podciął mu gardło. Następnie rozpruł jego brzuch, z którego wyciągnął niestrawiony jeszcze palec Głupiego Maćka. Może się udać! Jeżeli uda mu się sklonować Maćka, to może być uratowany! Zielony ludzik, czym prędzej udał się do sali, w której jeszcze niecałą godzinę temu, dokonana została nieudana próba sklonowania Hitlera. Zaczął przygotowywać wszystkie niezbędne elementy do klonowania: krew ludzi pozyskana przez pieski w ilości 15 litrów, 1,5 kg żółtej mazi po żółtym ludziku, 2 skrzydła nietoperza, ucho oraz jęzor od świni, trzy narysowane na papierze kredowym swastyki, beczka wody, kilo węgla i drożdże. Wszystkie te elementy zmieszał w wielkiej wannie i zaczął wzywać Adachora
- Adachorze, władco złych mocy, oddaję Ci się w pokorze. Niech stworzony przeze mnie, nowy klon Głupiego Maćka ożyje. Tchnij w niego ducha Adachorze.
Z otchłani wyłonił się wielki czerwony duch Adachora.
- Albo Głupi Maciek, albo Hitler, wybieraj chłopcze!
Zielony ludzik, przerażony stwierdził, iż ważniejsze jest dla niego jego życie, niż jakiegoś Hitlera. Tym samym pierwszy raz nie podjął decyzji zgodnej z wolą organizacji.
- Niech będzie Głupi Maciek.
Piekielne czeluście zamknęły się, a przed Zielonym Ludzikiem pojawił się Głupi Maciek.
Jestem uratowany!
……..
- No to, co Macieju Rozalski. Idziemy na przesłuchanie. Mam nadzieję, że dobrze Cię sklonowano.
- Baczność durny Zielony Ludziku. Wiesz, przed kim stoisz? Przed samym Führerem.
Zielony Ludzik zaśmiał się.
- Oczywiście jełopie.
Z ust Führera sączyła się ślina. Adolf otarł ją swoją ręką i zauważył, iż stoi na golasa. Natychmiast zasłonił swoje mizerne klejnoty i krzyknął.
- Natychmiast przynieś mi tu, mój mundur i prowadź do tutejszego szefostwa.
Zielony Ludzik zaczął się śmiać.
- No, no, no Macieju Rozalski, ładnie to zagrałeś. Wiesz, że próbujemy klonować Adolfa i ty się pod niego podszyłeś, ale nie ze mną te numery.
Zielony Ludzik pałką uderzył Adolfa w pośladek i zaczął go popychać w kierunku pokoju przesłuchań.
- Siadaj gnoju, zacznę jak poprzednio.
Zielony Ludzik związał na krześle Maćka, wyciągnął sekator i przymierzał się do ucięcia palca.
- Udowodnię Ci, że jestem Hitlerem. Daj tylko pędzel i płótno, a namaluję Ci obozy koncentracyjne, jakie stworzyliśmy.
Zielony Ludzik chwycił Maćka za rękę i odciął palec. Tym razem, na wszelki wypadek schował palec do kieszeni. W kieszeni jednak był jeszcze jeden palec. Zielony Ludzik zbladł. Przy tworzeniu klona, zapomniał wrzucić palca Maćka. Tym samym, ten przywiązany do krzesła, raczej nie był Głupim Maćkiem. Wyglądał jak Maciek, ale nie miał żadnego genu Maćka. Miał za to w cholerę genów Hitlera. Więc on nie kłamał. Na krześle siedział sam Adolf Hitler. Właściwie tylko jego mózg. Duch Adachora znowu coś pomylił.
- Jesteś już martwy. I twoja rodzina. I wszystkie zielone ludziki na całym świecie. Zmieciemy was z powierzchni ziemi tak jak Żydów.
Zielony ludzik usiadł na podłodze. Znowu musiał zadziałać przeciw organizacji. Wypuszczenie Hitlera oznaczało zagładę całego jego gatunku. Nie zastanawiając się wiele, podszedł do Hitlera, chwycił go za głowę, otworzył usta i odciął mu język.
- Na dzisiaj koniec przesłuchania.
Przerażony tym, co zrobił, wyszedł na zewnątrz. Musi się przewietrzyć, musi ochłonąć. Usiadł pod wielkim dębem, na którym siedziała biała sowa.
Rozdział XIV
Czy to jest zabawne?
- Witam Cię. Dzięki za odmłodzenie.
- Cześć Jacek. Podobała Ci się lekcja?
- To ty sterowałaś profesorem?
- Oczywiście. Fajna zabawa. W przypadku każdego innego człowieka to, co robię, zakończyłoby się jego totalną kompromitacją, ale on jest jednak cholernie inteligentny. Zawsze czekam, jak wybrnie z sytuacji. Patrz, wychodzi właśnie.
Profesor zamiast zejść po schodach zjechał z gracją po balustradzie. Następnie kucnął i zaczął szczekać.
- No i jak?
- Zostaw go! Po co ty to robisz? Lubisz się znęcać nad ludźmi?
W tym momencie profesor wstał i silnym głosem powiedział.
- Dzieciaki, gdybyście widziały tak dziwne zachowanie dorosłego człowieka, to spokojnie oddalcie się od niego i pilnie dzwońcie na numer 112. Nie próbujcie z takich osób się śmiać, podchodzić do nich, bo mogą być niebezpieczni. Mogą nawet pogryźć.
- No i widzisz, jak fajnie z tego wybrnął. To nie jest znęcanie się Jacku. On jest przygotowywany do bardzo ważnego zadania. Tylko on może Was ludzi uratować!
- Co ty bredzisz. Ty jesteś niebezpieczna dla ludzi. To ty wyczarowałaś krowę, która dawała trujące mleko. Wytrułaś tym mlekiem połowę wioski.
- Musiałam Jacku. Ci, co zginęli, nosili w sobie wirusa Eldecharda. Wirus uaktywnia się po 6 latach od zarażenia. Przekształca ludzi w bestie bez zębów, które plują zabójczym jadem. Wirus po aktywacji roznosi się kropelkowo. Gdybym tego nie zrobiła, na Ziemi nie byłoby już ludzi. Nie oceniaj zbyt pochopnie.
- Kim ty jesteś. Czy ty jesteś Klacjanką?
- Właściwie tak. Jestem eksperymentem wielu pokoleń naukowców. Jestem doskonałością. Jestem Wiedzącą, Wróżbitką, Czarownicą. Tak spotkam się z moją siostrą.
- Michaela jest Twoją siostrą?
- Jest stworzona przez tych samych osobników. Jesteśmy z ostatniego, czterdziestego pokolenia. Jesteśmy trzy. Dwie z nas są na Ziemi. Trzecia ukryła się przed nami. Nie wiemy, gdzie jest, co robi. Złamała swoje geny. Poznała kod, poznała nicość. Jest od nas znacznie silniejsza.
- A do czego ja jestem potrzebny?
- Zaprzyjaźnisz się z Zielonym Ludzikiem. On ma już Hitlera. Musimy go powstrzymać. Jest bardzo odporny na sterowanie. On musi kogoś polubić. Kogoś niewielkiego, inteligentnego, z bardzo dużym doświadczeniem. Ty znasz wojnę. Możesz z nim nawiązać kontakt.
- Ale gdzie?
- U nas w domu. Michaela organizuje przyjęcie z okazji twoich 11-tych urodzin. Na tym przyjęciu będą wszyscy. Do zobaczenia.
Czarownica momentalnie zniknęła. Jacek patrzył jeszcze w miejsce, w którym do tej pory stała Klacjanka. Chyba byłoby dla niego lepiej być staruszkiem.
Rozdział XV
Odrodzenie Głupiego Maćka
Gdzie ja jestem? Co to za miejsce? Cholera, wszystko mnie boli. Dlaczego mam poparzone piersi? Jak tu jest cholernie ciemno. Cały czas jakby coś po mnie chodziło. Dobra..., schwytał mnie Zielony Ludzik i uciął palec. Cholera, boli. Uciekłem. Żuki mi pomogły. Była sowa. Znowu coś po mnie chodzi.
- No dobra, wstawaj Macieju Rozalski.
Kto to gada? Ja to słyszę jedynie w mózgu!
- Słuchaj, Ty nas słyszysz w głowie. Niestety my ciebie nie słyszymy. Musisz do nas mówić głosem. Zrozumiano?
- To wszystko prawda? Wyście mnie uratowały.
- Tak Panie Rozalski. Słuchaj, bo nie ma wiele czasu....
- Czekajcie..., mogę tylko prosić flaszeczkę?
Maciek z nadzieją czekał na odpowiedź.
- Panie Rozalski, zrobiliśmy Ci detoks. Już nigdy nie możesz ruszyć alkoholu. Jesteś superbohaterem, a nie superalkoholikiem. Zrozumiano!
- A pić wody i coś zjeść ?
- Żuki zaprowadziły Maćka, gdzie w stosunkowo jasnej piwnicy, znajdowały się kompoty: jabłkowe, wiśniowe, agrestowe, czereśniowe i gruszkowe.
- Nic więcej nie mamy. Tylko sprawdź, czy jakiś nie jest sfermentowany, bo znowu wpadniesz w ciąg.
Maciek usiadł na podłodze, otworzył kompot czereśniowy, napił się go i z lubością zajadał czereśnie.
- Dzięki, serdeczne dzięki. Tylko jeszcze jedno......, bo mi się chce za potrzebą.
- Znaczy, kupę chcesz? Usiądź w rogu i zrób. Nikt z nas nie będzie patrzył.
- Śmierdzieć będzie.
- Nie więcej niż teraz. Panie Macieju, Pan cały śmierdzisz potem. Kupa wiele nie zmieni.
Zawstydzony Maciek usiadł w kąciku i zrobił..., no wiecie co. I faktycznie śmierdziało mniej niż jego spocona koszulka.
- Dobra Macieju, pamiętasz, co było, jak twoje serce przestało bić.
- To ja byłem w stanie śmieci klinicznej? To dlatego mam poparzone piersi?
- Nie rozczulaj się teraz. Mówiłeś coś o Prezesie, że jest najważniejszy. Pamiętasz, kto to jest?
Maciek zaczął intensywnie myśleć. Faktycznie znalazł się w jakimś innym świecie.
- Tam był jakiś tunel, pełno butelek.... Wielki żuk.... Nie pamiętam... jakieś biurko..... Nie, nic, nie wiem o Prezesie.
- Spotkałeś, naszego wielkiego ducha. On musiał Ci coś przekazać. Przypomnij sobie, to musiało być coś cholernie ważnego!
- Prezes, Prezes, on jest najważniejszy. Chyba było ich dwóch.... nie wiem. Nic więcej nie było.
Wycieńczony Maciek położył się na podłodze i zasnął.
- Jak się obudzi, damy mu zaproszenie na urodziny Jacka. On musi tam iść.
…………………
- Panie Macieju, proszę się już obudzić!
Maciek otworzył oczy i rozejrzał się. Wciąż był w jakiejś ciemnej piwnicy. Jego kondycja fizyczna była za to zdecydowanie lepsza. Wciąż bolała go rana po odciętym palcu oraz głowa po uderzeniu o ścianę. Nie miał już za to skurczów żołądka. Z jego ust nie wyciekała żadna wydzielina, Nie miał też delirki. Uśmiechnął się zadowolony. Żukom udało się przeprowadzić detoks. Jego głowa ponownie zaczęła logicznie pracować. Przyjrzał się swoim wybawcom i niemal natychmiast poczuł wstyd. Jego ostatnie wyczyny nie przynosiły mu chluby. Teraz, widząc swoje kompromitujące zachowanie, postanowił przeprosić i podziękować żukom.
- Szanowni przyjaciele. Serdecznie dziękuję za uratowanie mojego życia. Tylko co byłoby warte moje życie, gdybyście nie przeprowadziły detoksu. I za to dziękuję stukrotne. Teraz będąc ponownie sprawnym agentem, jestem do Waszej dyspozycji.
Wśród żuków, słychać było pomruki zadowolenia. W końcu odzyskali Maćka. Jedyną osobę, która pozwoli zrealizować ich cele.
- Żuki kochane, przed nami stoi bardzo ważne wyzwanie. Walczymy z odradzającym się totalitaryzmem, dlatego każdemu z osobna, przed naszą misją chciałbym serdecznie podziękować. Każdemu z was przypiszę także numer.
Maciek brał każdego żuka i przy okazji podziękowania, sprawdzał, czy żaden z nich nie ma swastyki po wewnętrznej stronie skrzydełka. Niestety z 444 żuków, 3 miały swastyki, jeden z nich miał zamontowaną miniaturową kamerę. Po dokonanych oględzinach Maciek uroczystym głosem powiedział.
- A teraz bardzo proszę o wystąpienie żuka z numerem 13, 216, oraz 431.
Przerażone żuki, niemal natychmiast zaczęły uciekać. Wiedziały już, że zostały zdemaskowane. Droga ucieczki była jednak odcięta. Maciek wziął otoczone żuki, położył na stole, i zgniótł pustym słoikiem po kompocie czereśniowym.
- Taka będzie kara dla zdrajcy! A teraz żuki niech żyje wolność, równość, braterstwo!
W głowie Maćka dał się słyszeć jednolity wrzask "niech żyje!"
- Słuchajcie przyjaciele. Teraz nie ma wśród nas zdrajców. Poznacie więc prawdę o prezesie. Wielki żuk powiedział, że było ich dwóch, mówił o samolocie. Mimo iż nic więcej już nie powiedział, to wiem, kim jest Prezes! Prezes jest nieoficjalnym władcą Polski. Jego symbolem jest "szlachetna kaczka". Jest to mąż stanu, nieprzekupny i prawy. I jest naszą wspólną nadzieją. Pora więc zacząć działać!
Niemal natychmiast dał się słyszeć aplauz żuków. Po kilkuminutowej owacji delegacja żuków podała Maćkowi zaproszenie.
"Michaela Stankiewicz oraz Eustachy Stankiewicz, serdecznie zapraszają Pana Macieja Rozalskiego, na 11-te urodziny naszego syna Jacka, które odbędą się w piątek, dnia 13.03.2016 r. Uroczystość odbędzie się w Rezydencji przy ul. Akacjowej. Uprzejmie proszę o potwierdzenie zaproszenia pod numerem 666 77 13 13"
- No tak, wygląda na to, iż impreza ta może się okazać przełomowa. Wy żuki pójdziecie ze mną.
Rozdział XVI
Co tam w piekle?
- Adachorze !!!!!
W czeluściach piekieł rozniósł się wrzask rozwścieczonej żony szefa.
- Adachorze !!!!!
Przerażony Adachor, momentalnie pojawił się przed matką.
- Słucham mamuś.
Wciąż trzęsąca się z wściekłości Pani piekieł, spojrzała swoimi świecącymi, czerwonymi ślepiami na swojego syna.
- Gdzie jest duch Hitlera? Co ty znowu cholera zrobiłeś? Dlaczego twój ojciec pokarał mnie tak durnym synem!
- Mamuś, tak troszkę mi się pomyliło. Tam na górze, Zielony Ludzik chciał klona Głupiego Maćka, no i coś tam mi się sknociło, ale to też była jego wina! Nie wrzucił palca Maćka.
- Mówiłam Ci, żebyś nie zadał się z nazistami. Wiem, chcesz zaimponować ojcu. Chcesz, żeby jak najwięcej duszyczek wylądowało u nas. Tak, roboty u nas dużo, a robotników mało, ale po cholerę uczestniczysz w tych ich głupich programach klonowania ludzi. Jak ojciec zauważy, że nie ma duszy Hitlera, to będzie krucho z tobą synku.
- Mamuś nie mów mu. On będzie kazał mnie torturować. Będą mnie diabły piekły na rożnie, a potem będą wrzucać do lodowatej wody. I tak w kółko przez 5 lat.
Adachor z nadzieją patrzył na matkę. Może się uda.
- Kretynie, ojciec i tak sam zauważy. Dusza powinna wrócić do końca tygodnia. Przecież wiesz, że Tatko, najbardziej lubi męczyć duszę Hitlera w piątki.
W tym momencie, Echema wpadła na pomysł.
- Słuchaj synu. Jest szansa, by duch Hitlera wrócił do piątku, przed zachodem słońca. Musisz go tylko doprowadzić do samobójstwa. Wtedy pewnikiem będzie u nas. Zobaczmy, co robi Adolf.
Echema, wyciągnęła szklaną kulę, wypowiedziała zaklęcie i czekała.
- Zobacz, jest !
Kula pokazywała jakiś ciemny pokój, na którego środku stało krzesło. Na krześle przywiązany był nagi człowiek, z obciętym palcem i zakneblowanymi ustami. Na ciele człowieka, chodziło pełno żuków. Żuki miały pod skrzydełkami, wytatuowane swastyki. Jeden z żuków wchodził do nosa Hitlera, inne próbowały przegryźć więzy.
- Cholera niedobrze. Biegnij Adachorze po Zielonego Ludzika, bo niedługo nam Adolf ucieknie. Biegnij i każ mu dręczyć Hitlera. Bez ustanku. On musi się zabić. To twoja jedyna szansa. Pamiętaj, każda duszyczka, jak ląduje znowu na ziemi, ma nową szansę. Jak go Zielony Ludzik zabije, to dusza nie wróci do nas. Będzie z tobą wtedy krucho.

Rozdział XVII
Wyróżnienie Profesora
"Michaela Stankiewicz oraz Eustachy Stankiewicz, serdecznie zapraszają Pana Józefa Zimana wraz z małżonką, na 11-te urodziny naszego syna Jacka, które odbędą się w piątek, dnia 13.03.2016 r. Uroczystość odbędzie się w Rezydencji przy ul. Akacjowej. Uprzejmie proszę o potwierdzenie zaproszenia pod numerem 666 77 13 13"
No proszę, będę w końcu w tej słynnej rezydencji. Żony raczej nie wezmę, chociaż w zaproszeniu jest o niej mowa. Byłoby niezbyt fajnie, gdyby mnie skompromitowała na tym przyjęciu. Profesor zamyślił się. Przypomniało mu się pierwsze spotkanie z jego obecną małżonką. Stał z przodu kościoła, wraz z nią. Józefina była ubrana w białe szaty. W pierwszych ławkach siedzieli faceci nienagannie ubrani w czarne garnitury, białe koszule. Jego lewy bok, był nieprzyjemnie kłuty przez kolbę pistoletu kaliber 22. W tej jakże uroczystej chwili zgoda była jedynie formalnością. Przysięgał Józefinie miłość i wierność. Z pierwszego pocałunku zapamiętał jedynie smak papierosów, maskowany przez gumę miętową. Tuż po uroczystości, w niezbyt komfortowych warunkach, z udziałem facetów w czerni, nastąpiła noc poślubna. I tak zaczęło się jego małżeństwo. Nagle z zamyślenia wyrwał go okrzyk radości małżonki.
- Józef, jesteśmy zaproszeni do rezydencji na Akacjowej. Natychmiast potwierdź naszą obecność.
Józef popatrzył przekrwawionymi oczami na małżonkę. Z jego ust wypływała ślina. Niemal natychmiast profesor rozerwał czerwoną koszulkę, w którą był ubrany i z wysiłkiem wymamrotał odpowiedź.
- Krowa .... się ..... o..cieli...ła
Józefina, ze zrozumieniem spojrzała na męża. Czyżby lodówka była pusta. Nie zastanawiając się wiele, otworzyła ją. Lodówka była pełna !! Siedziała w niej mała osa.
- O przemarzłaś biedactwo.
Józefina ostrożnie wyciągnęła osę z lodówki, położyła na zakrętce od słoika, którą położyła na stole. Obok osy położyła kawałek salami. Sama zaś usiadła na kanapie.
W tym samym czasie profesorowi ugięły się nogi i wylądował na podłodze. W akcie desperacji postanowił uspokoić swoją małżonkę i wycharczał.
- Zdechłłłłł kooooooot.
Józefina tymczasem zupełnie straciła zainteresowanie swoim mężem. Wpatrywała się w osę i uśmiechała się do niej. Wycięła kawałek materiału z podartej koszulki Józefa i przykryła nim osę. Obok osy postawiła dodatkowo naparstek, w całości wypełniony miodem. Profesor zaniepokojony doczołgał się do żony i wdrapał się na kanapę. Wystarczyło tylko jedno jego spojrzenie, by poznać prawdę. Tak naprawdę, to nie była osa, to była pszczoła, która miała na sobie maskę. Postawienie w naparstku miodu, zdemaskowało ją! Pszczoła szpieg jest w ich domu! Niemal natychmiast profesor odzyskał siły. Miał szansę na schwytanie pszczoły szpiega. Wstał z kanapy, podszedł do szafki, z której wyciągnął słoik. Kątem oka obserwował, czy pszczoła zauważyła jego zamiary. Wydawało się, że nie. Z lubością zanurzyła swoją głowę w miodzie i obżerała się. Józefina patrzyła na owada rozanielonymi oczami. Taką ją właśnie lubił, uśmiechniętą i szczęśliwą. Teraz jednak najważniejsze dla niego było schwytanie pszczoły. Jak gdyby nigdy nic podszedł do stolika i wyciągnął słoik, by uwięzić w niej pszczołę. Niestety pszczoła uciekła, nie tylko ze stołu, ale i z mieszkania. Okno było otwarte.
Rozdział XVIII
Opętanie Piotra
Boże Święty. Co to u diabła było. Jak ten żółty karzeł śmierdział. A jak szybko zaczął się rozkładać. Cholernie szkoda Zenka. On od tego żółtego ludzika, musiał coś podłapać. Dobrze, że udało mi się zwiać. Tylko gdzie ja jestem i jak długo idę ? Jakaś wioska. Trzeba się spytać, gdzie jestem. O, na zewnątrz jest jakaś staruszka. Zaraz się jej podpytam.
- Przepraszam serdecznie, co to za zadupie?
Staruszka nawet nie słuchała słów Piotra. Wiele widziała i teraz była niemal pewna, że przed nią stoi śmierć.
- Odejdź zarazo, zostaw naszą wioskę w spokoju. Czuć od Ciebie zgnilizną. Jesteś posłańcem śmierci!
Piotr z politowaniem spojrzał na staruszkę. Fakt, nieco zdziwił go wygląd tej kobiety. Miała około 2,2 metry wzrostu, siwe długie włosy oraz te oczy. Wielkie jak u sowy i takie jakieś wyraziste i przenikliwe. Nie dało się na nią zbyt długo patrzeć. Ona go przeszywała na wskroś. Tylko gdzie miał iść. Nie miał pewności, czy nie jest poszukiwany przez inne żółte ludziki. W końcu przejechał jednego z nich. Postanowił się jednak dogadać ze staruszką.
- Słuchaj kobiecino to, że masz zęby przegniłe z powodu braku ich mycia, mam w dupie. Chcę wiedzieć, na jakim jestem zadupiu.
Piotr nie mógł uwierzyć, co właśnie powiedział. Przecież chciał się dogadać, a tu obraża tę dziwną osobę. Próbując naprawić swój błąd, dodał.
- Cholerny u was smród. Śmierdzi jak w chlewie.
Piotr zaniemówił. Coś dziwnego zaczęło się z nim dziać. Patrzył także przerażony na poczynania staruchy.
Staruszka podniosła siekierę i odcięła głowę kury. Trzepoczące i chlustające krwią ciało kury, skierowała w kierunku Piotra.
- Odejdź zmoro nieczysta!
Piotr czując krew, zaczął ją zachłannie zlizywać. Natychmiast rzucił się na ciało kury, wyrzucone przez staruszkę. Zaczął je jeść. Takie surowe i to łącznie z pierzem.
Staruszka tymczasem przyniosła wiadro mleka, którym chlusnęła w Piotra. Ponownie krzyknęła.
- Odejdź zmoro nieczysta!
Oszołomiony Piotr zaczął się miotać. Czuł, że jego brzuch jest rozrywany. Zerwał ubranie i z przerażeniem patrzył, jak w jego brzuchu coś się porusza, próbuje wyrwać. Chciał wezwać pomocy. Zamiast tego, krzyknął.
- Do zachodu słońca, wszystkich, dosłownie wszystkich tutaj wymorduję i zeżrę. Obiecuję to na moją krwawą duszę.
Tymczasem staruszka, postawiła przed Piotrem starą kozuchę i krzyknęła.
- Odejdź zmoro nieczysta! Tu jest twoje ciało.
Ciałem Piotra wstrząsnął dreszcz. Poczuł szarpnięcie i nagle wszystko ustało. Był oczyszczony. Staruszka niemal natychmiast po tym, jak Piotr ukląkł, zarżnęła kozła. Walka ze złym była wygrana. Niestety ofiara z kozła była konieczna. Tylko do niego mógł zostać wygoniony zły duch. Odwieczne prawo kozła ma bowiem obowiązywać, aż do dni ostatecznych.
- Dziękuję, serdecznie dziękuję.
Piotr usunął się na ziemię i zasnął.
Tymczasem staruszka, uskładała wielki stos drewna, na który rzuciła kozę i podpaliła. Tylko tak można było oczyścić to miejsce.
Rozdział XIX
Czy Adachor to partacz?
- Zielony Ludziku, Zielony Ludziku wstawaj natychmiast!
Zielony Ludzik otworzył oczy i zobaczył, iż przed nim otworzyła się otchłań piekielna. A nad nią unosi się duch Adachora. Natychmiast poderwał się na nogi i ukłonił się nisko.
- Witaj Adachorze. Twój uniżony sługa czeka na rozkazy.
Adachor rozejrzał się na boki. Zobaczył, iż na dębie siedzi biała sowa. Niemal natychmiast rzucił w nią piorunem. Pech chciał, iż piorun nie trafił sowy, a w wielki dąb, który od lat 60-tych. dwudziestego wieku, był jednym z najbardziej cennych zabytków przyrody na Opolszczyźnie. Jak się miało okazać w przyszłości, sprawa wandalizmu i zniszczenia pomnika przyrody, miała się ciągnąć latami. Tymczasem sowa uciekła, a na trawie Zielony Ludzik składał pokłony Adachorowi.
- Zielony Ludziku, zdradziłeś twojego Pana Adachora. Wyłudziłeś duszę Hitlera z piekieł i za to spotka Cię kara. Udałeś, iż chciałeś klona Głupiego Maćka, a tak naprawdę unikając wrzucenia palca Maćka, chciałeś wskrzesić Hitlera!
Przerażony Zielony Ludzik, patrzył jak Adachor wyjmuje sekator.
- Zaraz ci obetnę wszystkie palce zdrajco! Masz jednak szansę odkupić swe winy. Wystarczy tylko, iż do piątku, do godziny 19.00 doprowadzisz do samobójstwa Hitlera. Jeżeli Ci się nie powiedzie, czeka cię marny los. Będziemy Cię wiekami przypalać gorącym żelastwem w piekle. Jeżeli Ci się powiedzie, to w nagrodę, Ty będziesz przez wieki, przypalał innych gorącym żelastwem. Czy zrozumiałeś?
- Tak Panie.
Zielony Ludzik cały czas się trzęsąc, patrzył na Adachora.
- Pamiętaj tylko samobójstwo. Jeżeli go zabijesz albo ktokolwiek inny, to wrócę i już nie będę tak miły, jak dzisiaj. Jeżeli do piątku Ci się nie uda, do bierz go na urodziny Jacka. Zgodnie z proroctwami, tam ma się wszystko dopełnić.
Adachor zniknął pod powierzchnią ziemi, równocześnie otchłań piekielna się zamknęła.
Na ziemi leżała biała koperta. Zielony Ludzik otworzył ją i przeczytał.
"Michaela Stankiewicz oraz Eustachy Stankiewicz, serdecznie zapraszają Pana Zielonego ludzika, na 11-te urodziny naszego syna Jacka, które odbędą się w piątek, dnia 13.03.2016 r. Uroczystość odbędzie się w Rezydencji przy ul. Akacjowej. Uprzejmie proszę o potwierdzenie zaproszenia pod numerem 666 77 13 13
PS: jak Hitler będzie jeszcze żył, to przyjdź razem z nim"
………….
-Adachorze chłopcze, choć pogramy w szachy.
- Dobrze ojcze.
Adachor zdawał sobie sprawę, iż nie jest dobrze. Zaproszenie do gry w szachy, zawsze oznaczało coś jeszcze.
- Słuchaj synu, wiesz, co najbardziej lubię robić w piątek wieczorem?
Władca demonów ruszył konikiem i czekał na ruch syna.
- Tak ojcze, najbardziej ze wszystkiego lubisz dręczyć duszę Hitlera.
Adachor ruszył środkowym pionkiem.
- A wiesz, że w ten piątek nie będę miał czasu? Więc jak zakończymy grę, to pójdę podręczyć duszyczkę już dzisiaj.
Władca demonów wykonał kolejny ruch i czekał na ruch syna. Adaochor ruszył królową i z satysfakcją powiedział.
- Szach. Ojcze. A nie możesz mu trochę odpuścić?
Władca demonów przesunął królówkę, odsłaniając gońca, który zaszachował króla Adachora.
- Szach synu. Czasami nie należy atakować bezmyślnie, byle był szach.
Adachor przeczuwał, iż zaraz dowie się, o co ojcu chodzi. Postawił króla na jedynym, wolnym miejscu i czekał. Władca demonów przesunął wieżę i zamatował króla Adachora.
- Szach mat synu. Bardzo krótka była to gra. W piątek jadę do Afryki, wysłać ciut więcej ludzi do Europy. A teraz chodźmy do Hitlera.
Przerażony Adachor próbował, jak tylko mógł, odwlec ten moment.
- Ojcze, a może rewanż. Wiesz tak po jednej, krótkiej grze kończyć, to nie wypada.
Adachor z nadzieją patrzył na ojca, może się zgodzi.
- Widzisz synu, ta Twoja rozmowa z Zielonym Ludzikiem, była całkiem, całkiem. Tylko widzisz, sowa uciekła, i pewnie wszystko wypapla. I uwierz mi, Zielony Ludzik nie ma żadnych szans, na nakłonienie Hitlera do samobójstwa.
Pobladły ze strachu Adachor, wpatrywał się w ojca, nic nierozumiejącymi oczami.
- Dobrze, że mu kazałeś iść na urodziny Jacka. To będzie naprawdę bardzo ciekawa impreza.
Adachor wciąż słuchał ojca i czekał na nieuniknioną karę.
- I jeszcze jedno synu, tak naprawdę, to ja wysłałem duszę Hitlera do ciała Głupiego Maćka. Nie wiedziałem tylko, że ten kretyn Zielony Ludzik, utnie mu język. To troszkę komplikuje sytuację.
Władca demonów wyciągnął szklaną kulę i wywołał obraz pomieszczenia, w którym był więziony Hitler.
- Zobacz synu, jakie konsekwencje wywołały twoje słowa.
Adachor wpatrywał się w szklaną kulę i z paraliżującym strachem obserwował jak Zielony Ludzik, metodycznie, jednego po drugim zabijał żuki.
- Tym sposobem straciliśmy żuki. Wiedz, iż mi się już znudziły. Były mało zabawne i mało inteligentne. A o karze, porozmawiamy później.
Rozdział XX
Pierwsza próba Piotra
- Piotrze obudź się, już czas.
Oszołomiony Piotr zorientował się, iż leży w wielkim łożu. Pamiętał, iż nie panował nad sobą, pamiętał, iż rzucił się na świeżo zabitą kurę. Chciał ją zjeść! Teraz zaś leżał w łóżku, nad nim, na suficie namalowane były wielkie obrazy Aniołów. Wokół łóżka, dosłownie wszędzie, zapalone były świece. Czuł też zapach jakichś kadzideł. Nie miał na sobie żadnej koszuli. Natomiast, na jego piersi widniała świeżo wytatuowana sowa. To, co działo się w tym pomieszczeniu, nie było normalne. Zdał sobie sprawę, iż wciąż brał udział w jakiejś walce. Walce, której nie rozumiał, ale w której był jednym z bohaterów.
- Piotrze nie mamy wiele czasu. Skup się.
Piotr próbował się podnieść, niestety jego ręce i nogi były przywiązane do łóżka. Zaczął się coraz bardziej bać. Ta stara, nienaturalnie wysoka kobieta, nie była normalna. Dlaczego go związała?
- Piotrze, musisz to wypić! Zapadniesz w trans i znajdziesz się w świecie duchów. Będą na ciebie czekały dwie próby. Po nich, jeżeli przejdziesz je pozytywnie, powrócisz do świata żywych. Otarłeś się już o opętanie, widziałeś rzeczy niepojęte. Teraz czas na próbę. Tylko dobro może Ciebie i nas uratować.
Staruszka zbliżyła kubek z niebieską cieczą do ust Piotra i zaczęła mu ją wlewać do gardła. Piotr próbował ruszać głową, pluć tą ohydną, cuchnącą cieczą. Nie miał jednak żadnych szans. Krztusząc się i dławiąc, wypił cały wywar. Ogarnął go dziwny spokój. Przed sobą widział jakąś wysoką szczupłą postać, która cały czas wpatrywała się w niego. Im bardziej wpatrywał się w tę postać, tym bardziej był pewny, że jest to sowa. Tylko, te oczy przyciągały go coraz to bliżej. Krok po kroku zbliżał się do nich. Im bliżej nich był, tym one stawały się większe i większe. To nie były oczy sowy, tylko dwa długie tunele, które otaczała żółta poświata. Wybrał prawy tunel. Zawsze wolał wybierać prawą stronę. Idąc tunelem, zauważył w jednej z mijanych komnat, dużego żuka, siedzącego za biurkiem, który rozmawiał z jakimś człowiekiem. Czy to jest jego próba? Postanowił jednak minąć tę komnatę. Chwilę później żałował swojej decyzji, ściany w szybkim tempie zaczęły się do siebie zbliżać. Było coraz bardziej ciasno. Niestety nie był w stanie się cofnąć. Jakaś siła, nie pozwalała mu na to. Na domiar złego, pojawiły się olbrzymie pająki i oślizgłe węże. Tunel natomiast zrobił się już tak ciasny, iż musiał się czołgać. Każdy jego ruch, to ruch setek pająków i węży.
Pająki wchodziły mu do nosa, ust oraz uszu. Węże natomiast wślizgiwały się pod ubranie. Nie wiedział, jak długo wytrzyma. Do tej pory nie zabił żadnego stworzonka. Wiedział, iż tylko dobro może go ochronić. Teraz leżąc na brzuchu, nie mógł iść do przodu. Przed nim była ściana. Czy jego wybór był zły? Czy tak ma wyglądać jego koniec? Nagle usłyszał.
- Cofnij się Piotrze, już możesz. Twoja próba już się skończyła. Wystarczy tylko, że zabijesz troszkę pająków i węży i będziesz wolny. Byłeś bardzo dzielny.
Piotr już chciał się cofnąć, gdy nagle pomyślał..., a dobro, gdzie ono wtedy będzie?
Powoli, metodycznie, zaczął obmacywać ściany tunelu. Niestety tunel się skończył. Jedyna droga jaka pozostała, to wycofanie się. Czy rzeczywiście próby się skończyły?
- Piotrze to już koniec. Jesteś najlepszy. Wyjdź szybko, bo jeszcze tunel się zawali i zostaniesz tam na wieki. Pospiesz się!
Piotr, bardzo chciał się cofnąć, tym bardziej, iż słyszał jakieś niepokojące pomruki wydawane przez skały. Tunel lekko się chwiał. Czy faktycznie zaraz ma runąć? Tylko właściwie gdzie on był? W wielkiej postaci, w oku sowy, w tunelu? Czy może wchodził, wgłąb siebie? Jeżeli tak, to czy tunel naprawdę istniał?
- Piotrze, natychmiast uciekaj. Tunel zaraz runie i nie będzie ratunku dla ludzkości. Uciekaj!
Teraz był już zupełnie pewny. Najpierw klęknął, następnie podniósł się i rozejrzał na boki. Nie było żadnego tunelu. Znajdował się w pokoju. Z prawej strony, zobaczył na fotelu śpiącą, młodą kobietę. Z lewej strony, w łóżeczku, leżał niemowlak, który ryczał wniebogłosy, na jego buzi były jeszcze ślady wymiocin. Cały był rozpalony. Czuć było także, iż w pieluszce znajduje się kupka. Piotr natychmiast podbiegł do młodej kobiety, by ją obudzić, by zajęła się dzieckiem. Niestety jak podszedł bliżej, zauważył, iż na ziemi leży strzykawka, całe ciało dziewczyny, miało zaś ślady po igłach. Oddech kobiety był bardzo płytki i niespokojny. Piotr ukląkł przed młodą kobietą i zaczął się modlić. Z jego oczu kapały łzy. Znajdował się w swoim pokoju, w kołysce to był właśnie on, na fotelu była jego matka. Jak dorastał, czasami słyszał jakieś niepokojące informacje, o młodości jego matki. Słyszał, iż dostała jakiegoś objawienia i zmieniła się. Nie wiedział jednak, co jego matka naprawdę robiła. Teraz przed nią klęczał i modlił się. Modlił się do Aniołów. Tylko to przyszło mu do głowy. Z jego oczu płynęły łzy. To dlatego czasem ludzie dziwnie się na nich patrzyli. W ich matce widzieli narkomankę. Nigdy natomiast nie poznał swojego ojca. Czy jego ojcem także był jakiś narkoman? Nie wiedząc czemu, podniósł się, położył na głowie swej matki obie dłonie, wciąż się modląc. Z jego ust zaczęły wypływać słowa.
- Droga matko, jestem tu i teraz w dawnych dla mnie czasach. Wzywam Twoją duszę, wzywam Twoje ciało, oczyść się!!. Niech prawdziwy fizyczny ból, obudzi w Tobie miłosierdzie.
Kobieta zaczęła się szamotać. Próbowała oderwać dłonie Piotra. Była jednak zbyt słaba.
- Niech Twoje oczy otworzą się i zobaczą prawdę. Wejdź, wgłąb duszy. Te dzecię to ja. Dzisiaj ono Cię ratuje, ty je natomiast wychowasz na dobrego człowieka.
Kobieta otworzyła oczy, jednak widać było tylko bielmo oczu.
- Teraz pozostawiam się w opiece Aniołów. Pamiętaj, one będą z Tobą zawsze. Nie możesz zejść na złą drogę. Teraz jesteś oczyszczona. Ratuj dziecko, one jest ciężko chore.
Piotr pocałował w czoło swoją matkę i znalazł się przed wejściem do tunelów. Czekała go podróż do tego z lewej strony. Czy podoła? Zmęczony usiał i zaczął rozmyślać, co właściwie przed chwilą się stało. Co w tym wszystkim jest prawdą i kim właściwie jest. Nigdy nie był przesadnie dobry, a wiara jego matki denerwowała go. Czy z tak brudną duszą, można walczyć o dobro?
Rozdział XXI
Kolejne zaproszenie
"Michaela Stankiewicz oraz Eustachy Stankiewicz, serdecznie zapraszają Pana Zygfryda Szopenchauera, na 11-te urodziny naszego syna Jacka, które odbędą się w piątek, dnia 13.03.2016 r. Uroczystość odbędzie się w Rezydencji przy ul. Akacjowej. Uprzejmie proszę o potwierdzenie zaproszenia pod numerem 666 77 13 13"
No i kolejna impreza, a miał nadzieję na wolny dzień. Ciekawe czy moi mocodawcy zgodzą się na tę imprezę. Psychiatra rozejrzał się po swoim gabinecie.
- Pani Eugenio, dlaczego tu wszędzie są sowy i to już od kilku dni. Proszę je usunąć.
Zaskoczona sekretarka rozejrzała się. Fakt, w gabinecie psychiatry nie był może zbytni porządek, ale sów tam na pewno nie było. Uważniej przyjrzała się panu Zygfrydowi. Od kilku dni zachowywał się co najmniej dziwnie. To chyba zaczęło się od wizyty niejakiego Eustachego. Póki co musi jakoś grać.
- Tak, oczywiście sowy zaraz wyłapiemy. Pewnie było otwarte okno i sobie wleciały.
- Tylko Pani Eugenio, tych dwóch z szafy proszę nie usuwać. One teraz wysiadują jajeczka.
Coraz bardziej przerażona Eugenia, obserwowała psychiatrę. Dotychczas wszystko w jej życiu układało się wspaniale. Miała pewną i dobrze płatną pracę, kochającą partnerkę życiową oraz dwójkę dzieci (jedno jej z nieudanego małżeństwa, drugie od jej partnerki poczęte in vitro). Jednak od jakiegoś czasu, jej tak poukładane życie zaczęło się rozsypywać. Najpierw jej syn oświadczył, iż jest heteroseksualny i przyprowadził dziewczynę do jej domu. Twierdził, iż ją kocha! Po prostu zgroza. Na domiar złego, zaczęła podejrzewać, że jej partnerka życiowa ma romans. Podobno widziano ją z jakimś mężczyzną. Trzymali się za ręce. Teraz okazuje się, iż psychiatra zwariował, a to oznaczało, iż wkrótce zostanie bez pracy. Co może złego jeszcze ją spotkać.
- Pani Eugenio, proszę już poprosić tego Pana, już dość się naczekał.
Eugenia niestety nikogo nie widziała w poczekalni, jednak postanowiła w dalszym ciągu grać swoją rolę.
- Tak oczywiście, już proszę pacjenta. A sowy już usunęłam.
Psychiatra rozsiadł się za biurkiem i zaczął sesję z pacjentem.
- Czyli twierdzi Pan, iż widzi Pan białe myszki.
Psychiatra uważnie zaczął przyglądać się pacjentowi.
- Widzę, iż cera Pana jest zniszczona. Jest pan zwyczajnie alkoholikiem. A białe myszki widziane w czasie ciągu alkoholowego lub w czasie odstawienia alkoholu, to normalny objaw. Przepiszę Panu bezpieczne leki psychotropowe i problem powinien zniknąć. Tylko proszę nie spożywać alkoholu. To mogłoby się dla Pana skończyć tragicznie.
Po chwili wymyślony pacjent wyszedł.
- Pani Eugenio, proszę zatrzymać tego Pana. Zapomniał wsiąść receptę.
Eugenia natychmiast wybiegła z gabinetu wraz z receptą. Musiała odetchnąć świeżym powietrzem. Dla niej spokojne dotąd czasy minęły nieubłaganie. Jedyne co przyszło jej do głowy, to wykupić te leki. Może chociaż jej pomogą.
Tymczasem psychiatra odetchnął z ulgą. Sekretarka już pewnie myśli, iż zwariował. Kolejnym krokiem będzie sfingowanie swojej śmierci. Jeszcze tylko list pożegnalny, załatwienie znajomego lekarza, należącego do organizacji "Vierte Weg" i będzie mógł na dobre zająć się przemytem uchodźców islamskich
Rozdział XXII
Państwo Stankiewicz
-Michaelo kochanie, możesz przyjść tu na chwilę.
Eustachy siedział w fotelu i z zainteresowaniem oglądał film o żukach.
- O co chodzi, pączusiu?
- Widzisz te żuki?
Eustachy pokazywał na żuki z filmu przyrodniczego.
- Widzisz, one wyglądają tak inteligentnie. A dzisiaj u nas w domu, był taki jeden żuk i miał jakby kawałek nitki na nóżce. I ten żuk, tak na mnie patrzył, jakby mnie znał.
Eustachy zamyślił się. Coś w tym domu było nie tak. Tylko co? Próbował sobie przypomnieć życie sprzed wypadku. I nic. Nie pamiętał żony Michaeli, nie pamiętał syna Jacka. A teraz te żuki. Czuł, iż coś go łączy z tymi żukami.
- Pączusiu, co ty opowiadasz. To jest jakiś absurd. Żuki, to tylko głupiutkie owady. Lepiej pograłbyś w kosza z Jackiem. Przed wypadkiem, graliście codziennie.
Michaela z niepokojem obserwowała Eustachego. Eliksir zapomnienia przestawał działać. Tylko dlaczego? I co się stanie, gdy Eustachy sobie wszystko przypomni. Czy znowu zostanie wariatem? Trzeba będzie coś z tym zrobić. Jedyne co przyszło jej do głowy, to zrobić romantyczny wieczór. Chwilowa próbowała odciągnąć uwagę Eustachego od żuków.
- Patrz Eustachy, na naszej jabłonce siedzi sowa. Popatrz na nią, czy nie wygląda bardzo inteligentnie?
Eustachy z prawdziwym zainteresowaniem wpatrywał się w sowę. Wydawało mu się, iż sowa czyta w jego myślach. Ona o nim wszystko wie.
- Ona czyta w moich myślach! Ta sowa nas śledzi! Michaelo, co się tutaj dzieje!
Zdesperowana Michaela postanowiła odciągnąć myśli Eustachego od zwierząt. Stanęła przed nim i zaczęła się rozbierać. Patrząc na Eustachego, powoli zaczęła zsuwać bluzkę, następnie zsunęła spódniczkę. Zbliżyła się do Eustachego i zaczęła go całować. Oszołomiony Eustachy początkowo zaczął przyjmować pieszczoty, jednak opanował się i zdecydowanym ruchem odsunął zszokowaną Michaelę.
- Możesz przestać. Trzeba złapać sowę i żuka. Może się czegoś dowiemy.
Eustachy wyszedł z pokoju, ubrał w buty i wyszedł na dwór łapać sowę...
………..
-Michaela! Michaela, przyjdź tu natychmiast!
Jacek wrzeszczał, jakby go coś opętało. Michaela i tak dzisiaj nie miała dobrego dnia, a teraz jeszcze ten wrzask Jacka. Szybko wbiegła na schody i weszła do pokoju Jacka.
- Słuchaj Jacek, w tym domu masz do mnie wołać „mamo". Eustachy już i tak zaczyna z powrotem wariować. Teraz biega po ogrodzie i próbuje łapać sowę. Jak jeszcze zobaczy, że ty nie jesteś naszym synem, to nie wiem, co z nim dalej będzie.
Jacek spojrzał na Michaelę. Była piękna, jak się tak wkurzała. Jednak o sowie powinien jej powiedzieć.
- Michaelo, ale ta sowa jest faktycznie jakaś dziwna, ty się lepiej jej przyjrzyj.
Powoli gniew schodził z Michaleli. Uważniej przyjrzała się Jackowi. Był jakiś blady. Ponadto cały leżał pod kołdrą, mimo iż było gorąco.
- A tak właściwie, to po co mnie wołałeś? Wyglądasz, jakbyś był chory.
Jacek skurczył się w sobie i cichutkim głosem oznajmił.
- Urósł mi ogon.
- Co?
- Ogon mi urósł.
- Ależ Jacku, przecież jesteś facetem. Każdy facet ma z przodu ogonek. Tobie chyba nie odpadł?
- Ale mi urósł ogon, to z przodu to siusiak!
Michaela coraz bardziej zaniepokojona patrzyła na Jacka.
- Dobra, jak Ci urósł ogon, to go pokaż!
Jacek odsunął kołdrę, obrócił się tyłem i pokazał swój nowy nabytek. Z tyłu ciała Jacka, wyrastał 70 centymetrowy różowy ogon, na którego końcu znajdował się jakby pędzelek.
-Cholera, co to ma być!? Od kiedy ty go masz?
- W nocy urósł. Obudziłem się o 3 w nocy, bo musiałem się wysikać, no i go wyczułem. To jest chore. Zlikwiduj go, proszę!
Michaela ze współczuciem popatrzyła na Jacka. Tego akurat nie umie zrobić. Ten ogon będzie trzeba po prostu uciąć. Na razie spróbowała uspokoić Jacka.
- Słuchaj Jacek. Posiedź dzisiaj w swoim pokoju, a ja spróbuję coś wymyślić.
………….
- Eustachy, możesz tutaj szybko przyjść?
Tymczasem Eustachy zadowolony, siedział w salonie. Udało mu się! Złapał sowę i żuka. Nie miał teraz najmniejszego zamiaru na wychodzenie z salonu. Wpatrywał się w sowę, którą umieścił w klatce. To naprawdę był niesamowity sukces. Udało mu się ją podejść i chwycić. Samemu! Dodatkowo jak przyniósł sowę w klatce i postawił na stole, zauważył żuka, który siedział na oparciu kanapy. I także jego złapał!
- Eustachy, gdzie ty jesteś?
Eustachy z niechęcią oderwał się od swoich myśli. Co ta Michaela chce od niego?
- Tutaj jestem..., w salonie.
Michaela natychmiast przybiegła do salonu. Zauważyła na stole klatkę z sową. Spojrzała na Eustachego. Zobaczyła tryumf w jego oczach. Był z siebie dumny. Cholernie dumny.
- Widzisz, złapałem sowę. A wiesz, co jest w tym najdziwniejsze..., sowa nie lubi żuka, a żuk nie lubi sowy. Niesłychane, no nie!
Michaela dopiero teraz zauważyła słoik po musztardzie, gdzie został uwięziony żuk. Faktycznie wyglądało na to, iż się nie lubią. Zarówno sowa, jak i żuk były odwrócone do siebie plecami. A jak Eustachy obracał słoik lub też klatkę, to zwierzątka niemal natychmiast odwracały się. Z jednej strony Michaela ucieszyła się, iż udało mu się złapać żuka. Tylko o co chodzi z tymi sowami. O nich nie miała żadnego pojęcia. A wygląda na to, iż zarówno Eustachy, jak i Jacek, mieli rację. Ta sowa obserwowała ich. Co gorsza, nie bała się. Wyglądało na to, iż była niemal pewna, że ucieknie. Więc dlaczego dała się złapać. Usłyszała tupot nóg i do salonu wbiegł Jacek.
- Mamo, nie będę cała dnie siedział w swoim pokoju. Zrób coś z tym w końcu.
Michaela popatrzyła na Jacka. Tak, to przecież z jego powodu przyszła do Eustachego. Muszą coś zrobić z jego ogonem. Chwyciła Jacka i zdjęła dolną część piżamy. Eustachy popatrzył zaciekawiony. Jego syn miał ogon.
- Jacek, ty masz ogon? Po co ci on?
Eustachy wciąż patrzył zafascynowany na ogon Jacka. Taki duży, różowy, z pędzelkiem na końcu. Ogon całkiem ładny, tylko chyba ludzie, takich ogonów nie mają. Powoli zaczął odczuwać niepokój. Jego dobry nastrój, minął niemal natychmiast. Jeżeli Jacek ma ogon, to nie może być jego synem. Kim więc może być Jacek? Czy on jest diabłem?
- Michaela, czy on jest diabłem?
Michaela z przykrością stwierdziła, iż stabilność emocjonalna Eustachego była nie do utrzymania. Powoli, nieubłaganie zanurzał się w swoim szaleństwie.
- Nie Eustachy, jemu tylko urósł ogon. Musimy z tym jechać do chirurga. Utnie ogon i będzie po sprawie.
- Nie, nie, nie będzie po żadnej sprawie. W naszym domu mieszka syn Szatana. Musimy go zabić!
Wściekły Eustachy stał na środku salonu. Wpatrywał się w syna Szatana i Czarownicę. Tak …, musi skończyć z tym wszystkim. Czuł w powietrzu odór zła. Czuł, że i nim może, ta zła siła zawładnąć. Wybiegł z salonu i skierował swoje kroki do szopy. Tam była siekiera. Wczoraj własnoręcznie ją ostrzył. Nie przypuszczał jednak, że będzie musiał użyć jej przeciw swojej rodzinie. Jeszcze kilka minut temu, wydawało mu się, że jest to jego rodzina. Teraz miał wątpliwości. Tak naprawdę nic ze swojego życia nie pamiętał. Omotali go, diabelskie nasienie! Wrócił do domu i wszedł do salonu. Oprócz sowy i żuka nikogo więcej tam nie było. Oczy sowy były złe. Piekielnie złe. Ona spiskowała razem z nimi! Jedynie żuk wydawał się przyjaźnie nastawiony. Leżał na brzuchu i machał nogami. On coś chciał mu przekazać. Ostrzegał go! Tylko przed czym? Nagle na twarzy poczuł drobiny proszku, o trudnym do sprecyzowania zapachu. Przed nim pojawiła się Michaela, która mamrotała coś pod nosem. Gniew, który go rozsadzał od wewnątrz, powoli ustępował. Dlaczego trzymał siekierę w dłoni? Przypomniał sobie, że Jackowi urósł ogon. Biedny chłopak. Teraz czeka go operacja ucięcia ogona. Chwila....., Michaela coś do mnie mówi.
- No i chirurg zgodził się na operację, już dzisiaj. Trochę to kosztowało, ale najważniejsze, że się zgodził. Postawił jeden taki dziwny warunek. Chce sobie zostawić ogon, ale to chyba ci Eustachy nie przeszkadza?
Eustachy patrzył na Michaelę. Kobietę swojego życia. Najpiękniejszą, najwspanialszą i najmądrzejszą.
- Tak, w ogóle mi to nie przeszkadza. To nawet dobrze. Co byśmy robili z takim ogonem? Byłyby tylko niemiłe wspomnienia.
Eustachy wciąż z miłością wpatrywał się w Michaelę. Ile to już lat byli razem, a ona z dnia na dzień stawała się coraz piękniejsza. Chciał ją natychmiast zaciągnąć do łóżka. Tylko przecież najpierw trzeba uciąć ten ogonek.
- Pączusiu, bardzo dobrze naostrzyłeś tę siekierę. Wspaniała robota. Jak możesz, to odnieś ją do szopy.
Eustachy już chciał wyjść z pokoju, gdy zupełnie dla siebie niespodziewanie, na stole zobaczył sowę w klatce.
- Kochanie, ta sowa jest nasza? Po co nam ona? Może byśmy ją wypuścili? Sowy chyba nie mogą żyć w niewoli.
- Kochanie, z tą sową Jacek jutro idzie do szkoły. Będę, mieli o nich lekcję.
- Tak, prawie zapomniałem. Ta ja już odniosę tę siekierę i jedziemy ucinać ten ogon.
Eustachy sprężystym krokiem poszedł odnieść siekierę. Cały czas jednak myślał o swoim ukochanym synu. Taki młody, a tu taki pech. Urósł mu ogon i trzeba będzie go ucinać. Dobrze, że jest bogaty. Gdyby nie ciężko zarobione pieniądze, to dzieciak kilka lat czekałby na operację.
………
Eustachy i Michaela wraz z Jackiem wsiedli do Czarnego Forda Escorta. Uwielbiali ten samochód. Wygodny, szybki, z szyberdachem na korbkę. Właśnie ten szyberdach najbardziej im się podobał. Tym razem jednak samochód miał ich zawieźć jedynie do szpitala. Wizyta była umówiona na godzinę 17.00, gdyż właśnie o tej godzinie, w szpitalu były wykonywane prywatne usługi. Wychodząc z samochodu, Jacek zauważył, Zielonego Ludzika pchającego taczkę. Ludzik wchodził na zaplecze szpitala.
- Mamo widziałaś? Tam był Zielony Ludzik. On pchał taczkę i wchodził do szpitala.
Michaela popatrzyła na Jacka. On musiał coś rzeczywiście widzieć…, ale Zielonego Ludzika, pchającego taczkę..., to raczej nie. Pomyślałam jednak, iż muszą być ostrożni. Kto wie, może i faktycznie widział Zielonego Ludzika. Teraz jednak spróbowała uspokoić Jacka.
- Jacku, to pewnie ktoś z obsługi wiózł pranie. Musisz wziąć się w garść.
Eustachy wpatrywał się z lubością w Michaelę. Jaki ona ma świetny kontakt z ich synem. Nawet w tak trudnej sytuacji, umie uspokoić Jacka. Chodzący ideał.... Nawet nie zauważył, kiedy znaleźli się w gabinecie. Michaela rozmawiała z lekarzem. Ten lekarz. Chyba go znał, ale skąd?
- Przepraszam, że przerywam, czy ja Pana doktora już nie spotkałem?
Zaniepokojony psychiatra spojrzał na Eustachego. Skąd on się tutaj wziął? Dziwne też, że go nie rozpoznaje. Tak, to prawda, dorabiał, robiąc operacje chirurgiczne. Niestety z psychiatrii nie da się wyżyć. Zgodnie z obiegową opinią, osób potrzebujących psychiatry jest coraz więcej. Niestety ludzie wciąż wstydzą się rozmawiać, o swoich problemach psychicznych. Czasami też, zamiast do psychiatry idą do księdza, bo myślą, iż są opętani. Tym samym, czasami całymi dniami siedział w swoim gabinecie, czekając na pacjenta. A jeszcze przecież musiał płacić Eugenii, swojej sekretarce. Dodatkowo te samobójstwa pacjentów. Psychiatria to ciężki kawał pracy. A taka chirurgia. Nie miał co prawda uprawnień, ale jaki to problem wyciąć wyrostek, ślepą kiszkę czy też wypalić polipa. Dzisiaj sytuacja była jednak dosyć nietypowa. Miał uciąć ogon jakiemuś chłopakowi. Dodatkowo ogon był potrzebny do kolejnej operacji. Kasa z tego była jednak całkiem niezła. Trzydzieści tysięcy złotych za godzinę pracy.
- Panie doktorze, czy ja Pana znam?
Eustachy tym razem w bardziej szorstkim tonie ponowił pytanie, co natychmiast wyrwało lekarza ze swoich myśli.
- Nie oczywiście, że mnie Pan nie zna. A teraz zapraszam Państwa syna na salę operacyjną. Państwo muszą zostać w poczekalni. Niestety mamy tylko godzinę, bo mam kolejny zabieg.
Psychiatra wziął za rękę oszołomionego Jacka i wprowadził go na salę operacyjną. Tam już czekała na niego Pani Eugenia, udająca pielęgniarkę oraz student medycyny, niejaki Maciek (przynajmniej taka osoba miała się pojawić).


Rozdział XXIII
Prawda mnie wyzwoli
Czas w końcu, by mnie poznał Pan Józef Ziman. Profesor jest naprawdę doskonały. Ciekawe co powie po moich rewelacjach. Mała czarownica podeszła do drzwi z napisem Józef Ziman i zapukała. Chwilę potem drzwi się otworzyły i w drzwiach pojawił się profesor. Zaskoczony spojrzał na dziewczynkę i spytał.
- Dzień dobry dziewczynko. Kogo tutaj szukasz?
Ucieszona czarownica promiennie uśmiechnęła się do profesora i stwierdziła, iż jest to doskonały moment do spłatania profesorowi ostatniego psikusa. Wymamrotała zaklęcie i z zainteresowaniem patrzyła na profesora. Profesor tymczasem, z całą mocą beknął i odezwał się zachrypniętym głosem.
- Powiadam Ci mały dziewczęcy wypierdku, wieloryby będą tu dzisiaj.
Mimo usilnych starań profesor nie umiał się powstrzymać przed dalszym, dziwnym zachowaniem. Skoczył w miejscu, wyciągając ręce do góry. Dłońmi dotknął sufitu i wrzasnął zachwycony.
- Doskoczyłem do sufitu! Rewelacja!
Powtórzył swój wyczyn jeszcze trzykrotnie, mamrocząc coś pod nosem.
Powoli już znudzona wyczynami profesora, cofnęła zaklęcie. Profesor spojrzał jeszcze raz na dziewczynkę i stwierdził.
- Jak byłem w twoim wieku, to nieobce były mi takie zachowania. Teraz jestem profesorem i takie zachowanie byłoby źle przyjęte. To, czego właściwie chcesz?
Czarownica spojrzała jeszcze raz na profesora. Czy może mu powiedzieć, iż jego wszystkie dziwne zachowania, były przez nią? Czy zdobyć się na prawdziwą szczerość? Myślała, iż da radę. Teraz nie była już wcale tak pewna tego.
- Panie profesorze musimy porozmawiać.
- Tak, oczywiście, proszę wejść.
Gestem zaprosił dziewczynkę do pokoju. Na stole postawił szklankę z wodą oraz ciasteczka. Tymczasem czarownica usiadła na fotelu, przygotowując się na wyjawienie prawdy.
- Panie Profesorze, wiem, że śledzą Pana pszczoły, które mają na sobie maski os. Pewnie zastanawiał się Pan, dlaczego to robią i kto je na Pana nasyła.
Profesor zdumiony patrzył na dziewczynkę. Skąd ona wie, że pszczoły go śledzą. Takie dziecko i tyle wie. Czarownica kontynuowała.
- Tę osobę nazywają Pan Rzeplicha. Z tego, co wiem, to kiedyś wykładał prawo na Pana uniwersytecie. Teraz jest znacznie wyżej. Stoi na czele......, zresztą wie Pan, o kim mówię.
- Tak, rzeczywiście, znam go całkiem dobrze. Czasami czułem, jakby węszył. Taki zawsze gruby i podejrzliwy. Strasznie antypatyczny. Na spotkaniach zawsze mówił, że broni demokracji.
- I te pszczoły są po to, by zbierać o Panu oraz innych informacje. Informacje potrzebne do szantażu. Pan Rzeplicha ma wiele teczek. Wszystkie powstały, dzięki informacjom dostarczanym przez pszczoły.
Profesor słuchał tych rewelacji i stawał się coraz bardziej przygaszony. To oznaczało, iż wszystkie jego dziwne zachowania były opisane w teczce. A to oznaczało, iż są na niego haki. Zaniepokojony zapytał.
- A czy Rzeplicha, może spowodować dziwne zachowanie człowieka, takie jak ..........., na przykład to dzisiaj?
Czarownica popatrzyła ze współczuciem na profesora. Czy zdobędzie się na powiedzenie prawdy?
- Nie profesorze, tego nie umie robić Pan Rzeplicha, na pewno też o tych zachowaniach nic nie wie. A teraz wybaczy Pan, ale muszę już iść.
Zostawiła oszołomionego profesora i wybiegła z mieszkania Pana Józefa. Nie powiedziała mu. Nie mogła. Może kiedyś, w bardziej sprzyjających okolicznościach.

Rozdział XXIV
Szpital
- Pani Eugenio, proszę przygotować zastrzyk dla naszego miłego pacjenta, a ty Maćku przygotuj go do zabiegu.
Maciek lekko się zataczając, podszedł do chłopca. Wcale nie był studentem medycyny. Niestety, jego imiennik zaniemógł w barze, a on w losowaniu, pechowo wyciągnął najkrótszą zapałkę. To oznaczało, iż musiał pojawić się w szpitalu. Teraz, prawie niezauważalnie przytrzymując się ściany, chwycił Jacka za rękę i ułożył go na stole operacyjnym.
- Bardzo dobrze Maciek. Tylko wydaje mi się, iż czuję od Ciebie alkohol.
Przerażony Maciek spojrzał na lekarza. Nie może przecież pozwolić na to, żeby jego kupel oberwał za niego.
- Panie doktorze, to są takie tabletki o smaku piwa. Dzięki nim nieraz wykręciłem się od picia.
- Ok.
Psychiatrę zadowoliła taka odpowiedź. Nawet jak chłopak jest pijany, to przecież nie wywali go teraz z sali. Tymczasem Eugenia zrobiła w pupę Jacka, zastrzyk znieczulający.
- Panie doktorze, można już operować. Pacjent jest już znieczulony.
- Poproszę skalpel.
Maciek podał skalpel lekarzowi. Równocześnie zobaczył, że szafka z tabletkami jest otwarta. Nie zastanawiając się, łyknął dwie tabletki o bardzo ciekawej nazwie „Chlorpromazyna”. W tym samym czasie psychiatra w sposób fachowy wycinał ogon chłopca. Poszło bardzo szybko i bez komplikacji. Wycięty ogon został włożony do wcześniej przygotowanej miski z lodem. Zadowolony z siebie psychiatra odetchnął. Myślał, iż może być większy problem. Bał się krwotoku. Szczęśliwie ogon, nie był zbyt mocno ukrwiony.
- Pani Eugenio, proszę zaszyć ranę. Jako że jest to pupa, to proszę nie zaszywać całej.
Całkowicie już odprężony psychiatra, zaśmiał się. Również Maciek poczuł, że jest idealny czas na zabawę. Wyciągnął ogon z miski z lodem i zaczął pędzelkiem smyrać twarz Eugenii. Zaskoczona Eugenia podskoczyła, niechcący z całą mocą wbijając igłę w pupę Jacka. Jedynie znieczulenie uratowało ich przed katastrofą. Jacek niczego nie poczuł. Eugenia wyciągnęła igłę i już bez większych problemów zaszyła resztę rany. Maciek natomiast dostał kopniaka od psychiatry i tym sposobem wyleciał z sali operacyjnej. Ogon został z powrotem umieszczony w misce z lodem. Po założeniu opatrunku Jacek został wywieziony na korytarz, gdzie czekali na niego Eustachy i Michaela. Psychiatra w krótkich i szczerych słowach poinformował rodziców Jacka, iż operacja się udała. Jednocześnie zapewnił, iż nie będzie nawrotu choroby. Teraz czekała go druga, trudniejsza operacja. Na zlecenie Zielonego Ludzika, miał przyszyć ogon jakiemuś facetowi.
……..
Głupi Maciek postanowił działać. Wraz z żukami zdecydowali, iż na dobry początek pójdą do nory lisa, gdzie Maciek po raz pierwszy zobaczył Zielonego Ludzika. Jakież było ich ogromne zaskoczenie, jak przed norą lisa, zobaczyli postawioną taczkę. Niedługo później, pojawił się Zielony Ludzik, który niósł dużo większy od siebie pakunek, który wylądował w taczce. Zielony Ludzik usiadł na ściółce leśnej, wyciągnął Oettingera i wychłeptał je w całości. Zadowolony z siebie, chwycił taczkę i zaczął ją pchać. Głupi Maciek wraz z żukami, postanowili go śledzić. Tymczasem Zielony Ludzik, z prawdziwą lekkością pchał taczkę. Jednak, gdy w oddali widział jakiegokolwiek człowieka, momentalnie chował się. Tym sposobem dopchał taczkę do szpitala. Głupi Maciek obserwował to zaniepokojony. Wiedział, że do szpitala nie może wziąć swoich kolegów. W szpitalu nie może być żadnych insektów! Po kilku dniach spędzonych z żukami wydawało mu się, iż nie da rady kontynuować zadania bez nich. To one go uratowały, przeprowadziły jego detoks. Teraz jednak musiał działać sam. Wszedł głównymi drzwiami do szpitala. Musiał zdobyć fartuch lekarski. Miał szczęście, w szpitalu trwał już od kilku dni strajk, zarówno lekarzy, jak i pielęgniarek. Tym samym, wejście do gabinetu lekarskiego i zdobycia fartucha było proste. Teraz musiał jeszcze znaleźć Zielonego Ludzika. Tutaj sytuacja nie była już taka łatwa. Głupi Maciek, systematycznie, pokój po pokoju sprawdzał, czy gdzieś nie ukrywa się Zielony Ludzik. Niestety nie znalazł go na pediatrii, nie było go na onkologii, kardiologii, neurologii, urologii, ratownictwa medycznego, okulistyce oraz dermatologii. Czuł, coraz to większe zniechęcenie. Wszedł na chirurgię ogólną. Tam przynajmniej ktoś był. W poczekalni stały dwie osoby. Podszedł bliżej i zaniemówił. Stała tam jego bardzo dawna przyjaciółka, w której się podkochiwał. Piękna Michaela oraz ........, tam był Eustachy! Jego sąsiad! Podszedł do nich i przywitał się elegancko, całując w rękę Michaelę.
- Witam moich przyjaciół. Jak się masz Michaelo, jak się masz Eustachy.
Eustachy spojrzał na przybyłego mężczyznę. Znał go! Tylko skąd?. Wpatrywał się w jego czerwoną, napuchniętą twarz, w jego uśmiech, który ukazywał braki w uzębieniu. To jest lekarz? Przecież to zwykły pijak. Tylko skąd on mnie zna? Czy ja o czymś zapomniałem?
- Kim Pan jest?
Eustachy ostro zadał pytanie.
- To ty mnie nie pamiętasz drogi sąsiedzie? Kiedyś nawet dałeś mi dwa złote na piwo, pamiętasz?
Eustachy intensywnie myślał. To jest jego sąsiad? Przecież on mieszka w rezydencji. I to od lat. Co to za dziwny facet?
Michaela, widząc, co się dzieje postanowiła zainterweniować. Chwyciła za ramię zaskoczonego Głupiego Maćka, odciągnęła go na bok i powiedziała.
- Zawsze się w tobie podkochiwałam Maćku. Byłeś zawsze taki elegancki, elokwentny. A teraz...., nigdy nie widziałam większego przystojniaka. Jak ja chciałam, żebyś mnie kiedyś zaprosił, do kina, na kawę. A ty nic. Ignorowałeś mnie.
Zaskoczony Maciek, niemal natychmiast zapomniał o Eustachym. Michaela się w nim podkochiwała, a on był zbyt nieśmiały, żeby ją gdzieś zaprosić. On ją kochał. Przypomniał sobie, jak pierwszy raz ją zobaczył. Grał akurat z kuplami w pokera. Wygrywał całkiem dużą kasę. I weszła ona. Taka piękna, pachnąca, niedostępna. Miała na sobie, króciutką, zieloną bluzeczkę (zawsze się zastanawiał, czy pod spodem był stanik), czerwoną mini, i ogromne szpilki. Właśnie przez te szpilki zachwiała się i wyrżnęła głową w szafę. Ona straciła przytomność, a on się zakochał. Teraz znów przed nim stała. Chciał coś powiedzieć. Niestety znowu nie zdążył.
- Lekarz idzie, muszę iść.
I Michaela zostawiła oszołomionego, Głupiego Maćka.
Tymczasem Eustachy pomyślał, Polacy muszą wygrać z Irlandią.
…….
Jeszcze oszołomiony spotkaniem, Głupi Maciek obserwował jak lekarz rozmawia z Michaelą. Ten lekarz był jakiś dziwny. Gdyby choć jeden żuk był z nim, mógłby skonsultować dalsze działanie, ale nie..., w szpitalu nie może być żadnych insektów. Kto to wymyślił? Niestety musiał sobie radzić sam. Wkrótce po tym, jak lekarz wszedł do sali operacyjnej, Michaela wraz z rodziną oraz Panią Eugenią opuścili poczekalnię. Teraz mógł sprawdzić, co ukrywa lekarz. Było to o tyle łatwe, że sala przylegająca do sali operacyjnej, wyposażona była w lustro weneckie. Głupi Maciek mógł spokojnie obserwować, co dzieje się w sąsiedniej sali. Jednak jak tylko spojrzał, zbladł. W sali operacyjnej był Zielony Ludzik, który odsłonił zawartość worka. Tam był drugi on! Nie wierząc własnym oczom, uszczypnął się w policzek. Tak, tam był drugi Głupi Maciek. Lekarz wraz z Zielonym Ludzikiem położyli go na stole operacyjnym. Następnie Zielony Ludzik, wyjął z miski długi, różowy ogon i podszedł do stołu operacyjnego. Najpierw przytknął go do pupy. Niezadowolony pokręcił głową.
- Przyszyć go do dupy, to takie banalne. Może by tak na środku placów?
Zielony ludzik przytknął ogon do pleców, następnie do lewej nogi, do głowy. Cały czas kręcił niezadowolony głową. Przecież takie banalne przyszycie, nie spowoduje samobójstwa Hitlera. Obserwujący to psychiatra, wziął od Zielonego Ludzika ogon i przytkał go do lewego ucha.
- I co ty na to? Ogon przyszyjemy w miejsce ucha, a ucho wszyje się zamiast języka.
- Doskonale, doskonale, tylko róbmy to bez znieczulenia. I może jeszcze utniemy mu wszystkie palce i wszyjemy na kręgosłupie. Będzie miał śmieszny grzebień. Ciekawe jak będzie obcinał paznokcie.
Mówiąc to, Zielony Ludzik zarechotał zadowolony. Takie przekształcenie Hitlera, niemal dawało gwarancję, iż popełni on samobójstwo.
Widząc i słysząc, co się dzieje w sali operacyjnej, Głupi Maciek postanowił zareagować. Chwycił krzesło i rzucił je w kierunku weneckiego lustra. Lustro momentalnie się rozbiło, Głupi Maciek wskoczył do sali operacyjnej, chwycił bezwładne ciało drugiego Głupiego Maćka, wrzucił je do taczki i zaczął uciekać. Oszołomiony psychiatra i Zielony Ludzik, obserwowali niepojętą dla nich scenę. Nie ruszyli się, jak Głupi Maciek wskoczył do sali operacyjnej, nie ruszyli się, jak chwycił ciało i wrzucił do taczki, dalej stali oszołomieni jak Głupi Maciek wybiegł z pomieszczenia, pchając przed sobą taczkę. Dopiero, jak odgłosy pchanej taczki oddaliły się, Zielony Ludzik wrzasnął.
- Gonić go! Musimy go dogonić! Nie mogą nam uciec!
Psychiatra i Zielony Ludzik rzucili się w pościg.
………..
Głupi Maciek pędził korytarzem, pchając przed sobą taczkę. Zatrzymał się przy windzie towarowej. Był w końcu na trzecim piętrze, a zjeżdżanie taczką po schodach, mając w niej ciało człowieka, nie jest łatwym zadaniem. Taczka zaś była produktem luksusowym, wykonanym w Szwajcarii. Była koloru błękitnego, wyposażona w gumowe koło, na którym widać było jeszcze bieżniki. Rączki taczki zaś były mięciutkie, przystosowane do jej długiego używania. Teraz jednak Głupi Maciek, zupełnie nie zwracał uwagi na walory taczki. Przerażony patrzył, jak otwierają się drzwi na końcu korytarza i w jego kierunku biegnie lekarz oraz Zielony Ludzik. Na szczęście winda, na którą czekał, otworzyła się. Wszedł do środka i nacisnął przypalony papierosem, pożółkły przycisk z cyfrą zero. Winda, nie czekając, aż drzwi się zamkną, ruszyła w dół. I te nietypowe, w normalnych warunkach, niebezpieczne zachowanie windy, uratowało go. Psychiatra i Zielony Ludzik nie zdążyli do niej wsiąść. Biegiem pobiegli w kierunku schodów. Głupi Maciek zaś znalazł się na parterze i natychmiast ruszył przed siebie. Biegł w kierunku głównego wyjścia. Nie był to dobry kierunek, niestety droga powrotu była zamknięta. Zdyszany Psychiatra i Zielony Ludzik, byli już bardzo blisko. Dzieliło ich jedynie około 20 metrów, a dystans wciąż się pomniejszał. Zdesperowany Maciek dobiegł do drzwi wyjściowych. Kolejny raz miał jednak pecha. Przed gmachem budynku trwał strajk personelu medycznego, a na domiar złego, nie było zjazdu przystosowanego dla osób niepełnosprawnych, tylko zwykłe, na oko dwudziestostopniowe schody. Zwolnił, otworzył drzwi i stopień po stopniu, ostrożnie zjeżdżał po schodach. Lekarze i pielęgniarki z zaciekawieniem patrzyli na niego. Natomiast dziennikarze, natychmiast jak zjechał ze schodów, otoczyli go niczym hieny. Jedna z młodszych dziennikarek, ze stacji "TeVaueN " pierwsza dopadła Głupiego Maćka.
- Dzień Dobry. Czy Pan także pracuje w szpitalu.
Głupi Maciek popatrzył, zdziwiony na dziennikarkę. Coś musi jej odpowiedzieć. Nie mogąc znaleźć żadnego, wiarygodnego wytłumaczenia, potwierdził.
- Dzień Dobry. Tak, oczywiście, iż jestem lekarzem w tym szpitalu.
- Dlaczego Pan wozi pacjentów w taczce.
Padło kolejne pytanie. Tym razem jednak Głupi Maciek był już w pełni opanowany i przygotowany do dalszego wywiadu.
- Widzi Pani, w naszym szpitalu brak jest łóżek z kółkami oraz wózków. Tym samym mając na uwadze, iż przewóz pacjentów, musi mieć miejsce, dokonujemy go taczkami. Ten cały personel medyczny, nie strajkuje proszę Pani, dla kaprysu. Oni strajkują, bo wykonują tutaj ciężką pracę, za śmiesznie niskie wynagrodzenie. Oni to robią dla społeczeństwa.
- Czy widzi Pan możliwość wyjścia z sytuacji, jaka ma miejsce w tym szpitalu.
-Proszę pani, mimo iż trwa strajk, to musimy wykonywać podstawowe czynności medyczne, dlatego uprzejmie proszę Państwa o rozstąpienie się i przepuszczenie mnie do karetki.
Głupi Maciek, dostojnie maszerował w kierunku karetki, pchając przed sobą taczkę. W oddali usłyszał jedynie.
- Mówiła spod szpitala w Opolu, Joanna Kłamczucha.
Głupi Maciek zapakował swojego klona do karetki i ruszył w dalszą ucieczkę. Na szczęście, w pobliżu nie było ani lekarza, ani Zielonego Ludzika.
Rozdział XXV
Druga próba Piotra
Piotr siedział przed tunelem. Teraz powinien wejść do tego z lewej strony. Wciąż jednak siedział, gdyż czuł coraz to większy ból głowy. Również w ustach czuł jakiś dyskomfort. Otworzył usta i palcem zaczął obmacywać ich środek. Z przerażeniem stwierdził, iż jego zęby zaczęły się ruszać. A co gorsza jeden z nich wypadł. Zamknął usta. Poczuł jednak, że usta, zaczęły wypełniać się zębami. W nosie też coś zaczęło go drażnić. Kichnął więc, wypluwając kilkanaście zębów na ziemię. Z nosa puściła się krew, a z jego uszu zaczęła wypływać żółto - czerwona maź. Na domiar złego, czuł coraz to większe swędzenie pod koszulką. Zdjął ją i spojrzał na swoje ciało. Na swoim brzuchu oraz piersiach, miał wbitych kilkaset kleszczy. Nabrzmiałe od krwi, zwisały jak grube czarne kuleczki. Próba wyciągnięcia jednego z nich zakończyła się utratą paznokci z kciuka i palca wskazującego. Oderwały się one od palców, pozostawiając jedynie ropne ślady. Piotr siłą woli wstał i poszedł w kierunku lewego tunelu. To jest przecież jego druga próba.
Wejście do tunelu było wilgotne. Z jego środka natomiast, dochodziły jakieś niepokojące dźwięki, przypominające jęki torturowanych ludzi. Oczyma wyobraźni widział takich jak on, tylko o wiele bardziej zdeformowanych. Widział na ich ciałach stado wielkich kleszczy, których setki, napęczniałych od krwi, leżały także pod ludźmi, w kałuży żółto-czerwonej mazi, która powstała z wypływających płynów, z ran tych nagich, udręczonych ciał ludzkich. Szedł jednak w kierunku tych jęków, potykając się wielokrotnie. Ciemność panująca w tunelu, dodatkowo wzmagała jego strach. Czasami, wydawało mu się, iż migały mu przed oczami jakieś krwawe, okrągłe oczy. Ich spojrzenie, było pełne nienawiści. On zaś poczuł, co znaczy być na samym dnie. Jego spodnie mokre były od jego własnego moczu, z jego ciała spływały stróżki krwi, a w ustach nie miał już żadnego zęba. Szedł jednak dalej. Strach, który wcześniej czuł, powoli odchodził w niebyt. Ból, który pierwotnie go obezwładniał, pozostał gdzieś za nim. Jęki, które początkowo były ledwo słyszalne, stawały się z każdym jego krokiem bliższe. Mimo iż czuł niesamowity smród dochodzący z głębi tunelu, prawdopodobnie związany z jękami, nie poddawał się, szedł dalej i dalej. Błyski złych czerwonych oczu stawały się coraz częstsze. Słyszał szyderczy śmiech i czuł, jak coś ociera się o jego nogi, ramiona, policzki. Czuł w powietrzu czyste zło. Teraz już wiedział, jak można opisać piekło. On właśnie się w nim znalazł i to w dosłownym sensie. Zobaczył tych, którzy wydawali jęki. Wszystkie ich twarze były zwrócone do góry. Oni bełkotali coś o przebaczeniu! Przepraszali Boga! Zwrócił także swój wzrok do góry. Piękno, które zobaczył, obezwładniło go. Tam na górze, niemal można było dotknąć dobra. Ci ludzie próbowali także je poczuć. Część z nich stała, część klęczała i prawie wszyscy modlili się! Oni modlili się o zbawienie! W tym ponurym miejscu poznali prawdę, która mieli nadzieję, uratuje ich udręczone dusze. Ich ciała były powyginane w najprzeróżniejszy, przerażający sposób. Wszyscy oni poznali już uczucie bólu, bezradności i pełnego poddania. Wśród tych ludzi, nie było już ani grama pychy, chciwości, gniewu, wywyższania się. To byli najbardziej pokorni ludzie, jakich kiedykolwiek spotkał. Zrozumiał, oni cierpieli za swoje grzechy, a to miejsce było, jedynie czyśćcem. Nie chciał wiedzieć, jak wygląda piekło. Stanął wśród tych wszystkich ludzi, trzymając głowę podniesioną wysoko w górę i modlił się, tylko to mu pozostało. A jego imię to czterdzieści i cztery.

Rozdział XXVI
Biznes
Głupi Maciek zaparkował karetkę pogotowia na ulicy Donalda Destruktora. Wyciągnął z niej swojego klona i przytrzymując go, udał się do punktu skupu butelek i makulatury. Tutaj postanowił odsapnąć. Wiedział, że punkt kontaktowy został zlikwidowany, a wszystkie tajne informacje zostały przeniesione w inne miejsce. Wiedział też, że pod punktem skupu, znajduje się bunkier z pełnym wyposażeniem, potrzebnym do przeżycia, w przypadku ataku nuklearnego. By jednak tam się dostać, musiał znać szyfr, a niestety nikt mu go nie przekazał. Na razie, położył swojego klona na podłodze. Otworzył drzwi i okna lokalu, gdyż w środku panował straszny zaduch. Sprzątając lokal, usłyszał głos dziecka.
- Dzień Dobry, Halo, czy ktoś tu jest?
Głupi Maciek zdezorientowały, wyjrzał przez okno. Zadowolony dzieciak, natychmiast go zauważył i wykrzyknął.
- Proszę Pana, przyniosłem kilka butelek do sprzedaży. Proszę spojrzeć.
Głupi Maciek podszedł do chłopca i zaczął oglądać butelki.
- Tej nie mogę przyjąć, po tutaj szyjka jest lekko utrząśnięta. Ta jest zielona, a zielonych butelek nie skupujemy. Ta znowu, na denku ma ślady pleśni, a brudnych butelek też nie przyjmujemy. Mogę przyjąć ewentualnie te siedem. Dam za nie 80 groszy i to nie teraz, ale za jakiś tydzień.
W oczach chłopca pojawiły się łzy. Nie tego się spodziewał. Dziesięć butelek i tylko 80 groszy i to nie dzisiaj. Już chciał się zgodzić na taki układ, gdy usłyszał zachrypnięty głos starszego pana.
- Proszę Pana, to jest rozbój w biały dzień. Pan ma czelność za te butelki, oferować jedynie 80 groszy. Proszę Pana, te butelki są warte co najmniej 1,60 zł. Proszę mu zapłacić. Widzi przecież Pan, że mu zależy.
- Dobrze, już dobrze. Proszę chwilę poczekać, skoczę po pieniądze.
Głupi Maciek podszedł do schowka, gdzie na czarną godzinę były chowane pieniądze. Na szczęście były! Ponad 116 złotych. Wyciągając pieniądze, zamyślił się. Ta butelka z otrząśniętą szyjką była jego. To on, otwierając trzęsącymi się w delirce rękoma, uszkodził szyjkę. Przypomniał sobie, jak alkohol rozlał się po jego ciele, niczym nektar bogów. Jak wróciły mu siły. Teraz jednak nie miał czasu na dalsze przemyślenia. Chwycił pieniądze i wrócił do chłopaka. To, co zobaczył, prawie zwaliło go z nóg. W kolejce do skupu ustawiła się kolejka około 20 osób.
Głupi Maciek w pocie czoła pracował, przyjmując od ludzi makulaturę i butelki. A kolejka, zamiast topnieć, wciąż była coraz dłuższa. Mając w kieszeni jedynie 41 zł, ogłosił, iż obniża cenę skupu makulatury do 1 gr za kg, natomiast butelki będzie kupował po 3 grosze. Nie zniechęciło to kolejkowiczów. Ci na początku kolejki, nerwowo wyczekiwali, Ci na końcu zaczęli się bić, bo bali się, iż dla nich zabraknie pieniędzy. Mieli przy sobie, jedną lub dwie butelki, makulatury też nie mieli dużo. Mimo wszystko, każdy chciał zarobić. Kolejny kolejkowicz postawił na blacie jedną butelkę i starego Playboya. Wyszczerzył się w bezzębnym uśmiechu i wybełkotał.
- Szyfr na ósmej stronie.
Tak, właśnie takiej informacji oczekiwał Głupi Maciek. Teraz należało tylko jakoś odesłać resztę. Tylko jak? Ludzie stawali się coraz bardziej nerwowi, a ich zachowanie było dalekie od normalnego. Nerwowa atmosfera w kolejce została niespodziewanie przerwana przez trzech policjantów i parę osobników ubranych w białe fartuchy. Najwyższy z policjantów donośnym głosem oznajmił.
- Szanowni Państwo, czas wolny już się skończył. Teraz jeszcze musimy zwiedzić Wieżę Piastowską, co dla niektórych z Państwa z pewnością będzie nie lada wyzwaniem. Proszę o niedokonywanie prób lotu.
Ludzie potulnie poszli za policjantami, natomiast najmniejszy z nich podszedł do Głupiego Maćka, tłumacząc mu zaistniałą sytuację.
- Dzień Dobry Panu.
- Dzień Dobry.
- Widzi Pan, w pobliskim ośrodku dla psychicznie chorych, wprowadzono nowy program ze środków UE, przeciwdziałający wykluczeniu społecznemu. Tutaj u Pana sprawdzaliśmy, jak ci ludzie, często wiele lat zamknięci w ośrodku, poradzą sobie z prostą czynnością sprzedaży butelki i makulatury. I wszystko szło naprawdę w dobrym kierunku, do czasu jak Pan ogłosił obniżkę cen. Tutaj musieliśmy interweniować. Sytuacja jak Pan widział, powoli wymykała się spod kontroli.
Głupi Maciek patrzył na policjanta i powoli do niego docierało, iż nie ma nic do niego, a jedynie wyjaśnia sytuację. Z ulgą przyjął wyjaśnienia Policjanta i postanowił pogawędzić z Policjantem.
- To mówi Pan, że ten mniejszy, co gryzł tego grubego to też wariat.
- Proszę Pana, to nie są wariaci, tylko ludzie o innym sposobie bycia, nieakceptowanym przez resztę społeczeństwa. A teraz muszę Pana przeprosić, bo przed nami kolejne zadanie na Wieży Piastowskiej. Musimy przypilnować, by żaden z nich nie poczuł się ptakiem. Do widzenia panu.
- Do Widzenia.
Głupi Maciek wziął Playboja i bez zbędnej zwłoki zamknął drzwi punku skupu butelek. Teraz wystarczyło tylko otworzyć schron i spokojnie przeczekać nockę. Niestety wchodząc, potknął się o swojego klona, który leżał w kałuży krwi. Klon podciął sobie żyły! Maciek momentalnie do niego doskoczył, sprawdził puls (był ledwo wyczuwalny), obwiązał własną koszulą nadgarstki klona i zadzwonił pod numer 998.
Rozdział XXVII
Akcja ratunkowa
-Halo, przyjeżdżajcie natychmiast. Wszędzie czerwono!
- Czy dym też jest?
- Nie, nie ma dymu! Potrzebujemy pomocy. Jesteśmy na ulicy Durnej, w punkcie skupu butelek i makulatury.
- Już wysyłamy ludzi. Czy osoba, z którą Pan jest, jest przytomna?
- Nie, leży na podłodze.
- Jeżeli może Pan ją wynieść z pomieszczenia, to proszę to szybko zrobić, zanim dym się pojawi.
Głupi Maciek chwycił swojego klona, wyprowadził z lokalu i położył na trawie. Nie mógł za bardzo pojąć, dlaczego ma go wynosić. I te dyspozycje pogotowia, też były nietypowe. I czemu cały czas nawijali o jakimś dymie. Z ulgą usłyszał sygnał karetki pogotowia. Jednak jak sygnał był całkiem blisko, zobaczył, że w kierunku punktu skupu, jadą trzy jednostki strażackie. Po cholerą Ci strażacy. Strażacy zatrzymali się przed punktem skupu, zobaczyli Głupiego Maćka i podeszli do niego.
-Dzień Dobry. To Pan do nas dzwonił, że jest pożar?
- Proszę Państwa, dzwoniłem na pogotowie. Ten tu człowiek, leżący na trawie, podciął sobie żyły. Trzeba mu pomóc.
- Proszę pana, Pan nas poinformował o pożarze. Teraz jednak nie czas na takie rozmowy. Bierzemy go do szpitala. Jak Pan chce, to może jechać z nami.
Strażacy ostrożnie przenieśli klona do wozu strażackiego i wraz z Maćkiem ruszyli na syrenie w kierunku szpitala.
Głupi Maciek wraz ze swoim klonem oraz strażakami dotarli do szpitala. Klon natychmiast został przewieziony na salę operacyjną. Głupi Maciek natomiast zajął się wypełnianiem dokumentów. Tutaj jednak nie miał łatwego zadania. Nie znał swojego klona. Właściwie nie wiedział, kim on jest. Ostatecznie musiał jednak coś w kwitach wpisać. Imię i nazwisko. Wpisał Adolf Rozalski, Narodowość Syryjczyk/Polak. Ubezpieczenie - brak, Osoba do Kontaktu - brat Maciek Rozalski. Oddał uzupełnioną kartę szpitalną pielęgniarce i z niepokojem czekał na informację o stanie zdrowia Klona. Sama operacja trwała natomiast bardzo długo, ze względu na zły stan zdrowia pacjenta. Potrzebne było przetaczanie krwi, usunięcie krwiaka mózgu, założenie szwów na nadgarstkach oraz na miejscu po uciętym palcu. Jednocześnie lekarze zdecydowali się na przyszycie pacjentowi sztucznego języka, co było pierwszą tego typu operacją w Europie. Po 9 godzinach walki o życie pacjenta operacja została zakończona. Zmęczeni lekarze i pielęgniarki, umyli swoje ręce i udali się na zasłużony odpoczynek. Nikt natomiast nie poinformował Maćka o stanie zdrowia operowanego pacjenta. W szpitalu natomiast pojawiła się policja, poinformowana przez służby szpitalne, o przypadku znęcania się i torturowania człowieka. Ten niekorzystny obrót sprawy, spowodował, iż Maciek wyszedł ze szpitala i udał się na poszukiwanie żuków. To akurat było łatwe. Jak tylko opuścił próg szpitala, żuki stanęły przed nim i zaczęły telepatycznie wypytywać się o ostatnie zdarzenia. Ostatecznie ustalono, iż Maciek wróci do szpitala, wraz ze starannie ukrytym jednym żukiem i spróbuje nawiązać kontakt z Klonem. Wszyscy zgromadzeni zdawali sobie sprawę, iż czeka ich także rozmowa z policją, ale z tym powinni sobie poradzić. Tym samym Maciek ponownie pojawił się w szpitalu, co nie umknęło uwadze policji, którzy w grzeczny sposób, poprosili go o rozmowę.
- Dzień dobry Panie Macieju Rozalski
- Dzień dobry Panom. Bardzo dobrze, że jesteście. Chciałem właśnie poinformować Policję, iż mój brat, cudem umknął z Syrii. Niestety jak Panowie już wiedzą, stan jego jest okropny. Dodatkowo próbował popełnić samobójstwo.
B. gruby, okrągły na twarzy policjant, ze starannie przyciętym wąsikiem, oraz mniej starannie wypranym mundurem (miał plamy po oleju), przerwał wywód Maćka.
- Proszę Pana. Takie zawiadomienia składa się natychmiast!
- Tak Panie władzo, ale tu było zagrożenie życia. Musiałem działać.
- I dlatego wezwał Pan do wykrwawiającego się brata, straż pożarną?
- To nerwy, Panie władzo, Nerwy. A jak właściwie czuje się mój brat?
- Z tego, co mówił lekarz, Pana brat się wybudził, jest jednak bardzo słaby. Dodatkowo ma amnezję. Natomiast jeżeli chodzi o Pana, to proszę stawić się na komendę, w celu złożenia wyjaśnień i oczywiście proszę o nieopuszczanie miasta, do czasu wyjaśnienia sprawy. Do widzenia Panu.
Policjanci zakończyli rozmowę i udali się w kierunku sali pooperacyjnej, gdzie przebywał Adolf Rozalski.
Rozdział XXVIII
Barman
- Jeszcze Piwko?
- Dawaj Pan. To zaczęło się od tej katastrofy w Bremie w 1958 r. Rozwaliliśmy nasz statek i tyle. Pewnie, że próbowaliśmy naprawiać. Tylko co z tego. Ledwo godzinę od katastrofy, otoczyli nas ludzie ubrani w zielone mundury. Lądowali helikopterami, nawieźli czołgów. Byliśmy bez szans. No to poddaliśmy się.
- No i co dalej?
- Chcieli, nas skuć kajdankami, ale były za duże. Powiązali nas, jak jakieś bydło i wywieźli do jakichś schronów podziemnych. Trzymali nas tam, każdego z osobna i brali na jakiś badania. Kłuli nas, pobierali płyny. Koszmar jakiś! Potem, jak już zaznajomili się z naszymi ciałami, to pokazywali jakieś istoty, kształty i kazali nazywać. I tak przez cały rok. Potem było szkolenie tego cholernego języka. W 1961 r. już szprechaliśmy jak rasowi Niemcy. Nauczyli nas jeszcze, paru innych języków. Mnie nauczyli polskiego. Cały czas dopytywali się o naszą technologię. Ten nasz złom, co się rozbił, dla nich był niedoścignionym, supernowoczesnym statkiem kosmicznym. Coś tam ich nauczyliśmy.
Zielony ludzik beknął, zrobił kolejny łyk piwa i kontynuował.
- No i Niemcy, mają teraz supernowoczesny przemysł, oczywiście, jak na wasze warunki. No i medycyna. Też na wyższym poziomie niż w innych krajach. Przy okazji odkryli niestety, że jesteśmy Klonami. I zaczęło się. Oni mają obsesję dotyczącą sklonowania małego człowieczka z wąsikiem. Nazywają go Hitlerem. Zaczęli nas naciskać, szantażować. W końcu mnie wywieźli do bunkra w Polsce i tam kazali działać. Codziennie powtarzali: "jak nie będziesz współpracował, to kolejno zabijemy twoich towarzyszy" No to pomagałem. A oni..., cholerne świnie! Jak tylko coś im się nie podobało, to ucinali mi palce u ręki i ponownie przyszywali. Uwielbiali się znęcać. Potem, co gorsza, okazało się, iż udało im się wywołać jakiegoś ducha ciemności, Adachora. To tworzyłem klony. Zawsze nieudane. Tworzyłem jakieś żółte ludziki i tyle. Adachor dawał im dusze. Też coś pieprzył za każdym razem.
Zielony ludzik wstał i udał się do ubikacji. Był za mały, by sikać do pisuaru, więc jak zwykle sikał do sedesu, swoimi niebieskimi siuśkami. W tym czasie barman uprzątnął ostatnie stoliki. Dziwny był dla niego ten dzień. Zielony Ludzik pojawił się cały zakrwawiony, tuż przed zamknięciem. Nie było już nikogo w barze, więc Zielony Ludzik, udał się do ubikacji, umył się i rozsiadł przy barze. Pił piwo za piwem i opowiadał. A barman, jak to miał w zwyczaju słuchał. Zielony Ludzik wrócił za bar i kontynuował.
- A wiesz, że nikt, nigdy nie spytał się, jak się nazywam! Wszyscy mnie nazywają Zielonym Ludzikiem. A ja jestem Ucherrak. I co? I nic.
- A czemu byłeś czerwony Ucherraku?
- Dzięki, że mnie tak nazwałeś. Ta krew to krew psychiatry, który z nimi współpracuje. Jak nam uciekł Głupi Maciek z klonem Hitlera, to ten debil, zaczął się wydzierać. Wrzeszczał, wrzeszczał .........
Zielony Ludzik zachwiał się i spadł z krzesła. Nie podniósł się. Słychać było jedynie jego głośne chrapanie.
……….
Zielony Ludzik obudził się w łóżku. Do tej pory zawsze spał na podłodze, dzięki czemu jego ciało wyczuwało najmniejsze drganie, co momentalnie go budziło i pozwalało na zmierzenie się z niebezpieczeństwem. Teraz zaś leżał w obcym łóżku, całkowicie bezbronny. Na domiar złego, w fotelu obok łóżka, drzemał zakrwawiony barman. Zielony ludzik, cichutko podniósł się z łóżka i poszedł do łazienki. Jednak tutaj czekała na niego kolejna niespodzianka. W białej wannie w kształcie muszli leżał zakrwawiony psychiatra. Zielony Ludzik mimo wszystko usiadł na zielono-żółtej muszli klozetowej i zrobił błękitne kupki. Tradycyjnie nie skorzystał z papieru toaletowego, podciągnął spodnie i wrócił do sypialni. Na fotelu wciąż siedział zakrwawiony barman. Nie miał ochoty na sprawdzanie, czy barman żyje. Tym samym poszedł do kuchni, w celu ugaszenia pragnienia. Kac gigant, od momentu pobudki, wciąż dawał się we znaki. W kuchni czekała go kolejna niespodzianka. Wokół stołu posadzono sześć trupów. Wszyscy byli wytaplani w krwi. Ponadto każdy z nich miał coś innego, wbite w ciało. Blondynka w średnim wieku, w głowie miała wbitą siekierę, siedzący obok niej łysy mężczyzna, pozbawiony był uszu. Druga kobieta miała wbity miecz z białą rękojeścią w brzuch, trzecia natomiast miała miecz z czerwoną rękojeścią, wbity w plecy. Dwa następne trupy, to mężczyźni ubrani w białe koszule, którzy mieli jednak wiele ran ciętych na plecach oraz powbijane w ciało noże i widelce. Cała szóstka była martwa!
Zielony Ludzik poczuł mocny niepokój. Coś z barmanem nie było w porządku. Mocno nie w porządku! Postanowił natychmiast opuścić mieszkanie. Niestety drzwi wyjściowe, okazały się zrobione ze stali. Na domiar złego, zabezpieczone były dziesiątkami zamków. Zobaczył jednak drzwi do kolejnego pomieszczenia. Miał nadzieję, że może uda mu się uciec przez okno. Z przerażeniem stwierdził, iż mieszkanie barmana nie ma żadnego okna!. Natomiast w ostatnim pokoju, na łóżku leżały kolejne dwa trupy. Zszokowany ludzik postanowił bronić się do upadłego. Wyciągnął miecz z jednej z ofiar i udał się do sypialni. Niestety fotel, w którym siedział barman, był pusty ! Zaczęła się walka na śmierć i życie z psychopatą. Zielony Ludzik poszedł w kierunku łazienki, otwarł drzwi i zamarł. W wannie nie było ciała psychiatry! Skołowany, cichutko poszedł w kierunku kuchni, gdzie tym razem przy stole siedziało osiem osób. Dodatkowo przy stole jedno krzesło było wolne. Zniechęcony usiadł na nim i jeszcze raz przyjrzał się ofiarom. Jedną z nich był psychiatra. Niestety przy stole siedział także uśmiechnięty Barman, który z lubością przeglądał wycinki z gazet. Ten barman, który wczoraj wydawał się najsympatyczniejszym człowiekiem na świecie, dzisiaj jawił się jako niezwykle groźny psychopata. I to z nim, będzie musiał stoczyć walkę.

Rozdział XXIX
Jacek i czarownica
Jacek po pozbyciu się ogona poczuł się zdecydowanie lepiej. Rana po operacji, momentalnie zagoiła się po zastosowaniu maści Michaeli. Jako że w domu było nudno, postanowił pójść do szkoły. Nie dane mu było jednak do niej dojść, gdyż tuż przed bramą szkoły, spotkał swoją znajomą czarownicę.
- Cześć, co tam u Ciebie słychać?
Czarownica widząc przed sobą Jacka, autentycznie się ucieszyła. Podbiegła do niego i ucałowała go. Zaskoczony reakcją czarownicy, Jacek momentalnie zaczął obmacywać swoją twarz, spojrzał na swoje dłonie i odetchnął z ulgą.
- Cześć Jacku. Nie obawiaj się. Ten pocałunek nic ci nie zrobi.
- A jak ty się właściwie nazywasz?
- Muszala, ale możesz do mnie mówić Muszka. A teraz jak wiesz już, jak się nazywam, to zapraszam cię do zabawy.
Czarownica chwyciła Jacka za rękę i pobiegła z nim w kierunku supermarketu.
- Patrz i podziwiaj!
Kobieta o zbyt dużych gabarytach, ubrana w suknię w zielone kwiatki, zaczęła pakować batoniki Mars do swojej torby. Chudy, starszy pan w kanciastych okularach, zaczął wrzeszczeć, wskazując przygrubą kobietę.
- Ten małpiszon kradnie batony. Ona je wszystkie zeżre!
Nie czekając na innych, pobiegł w kierunku kobiety i wyrwał jej torbę z batonami i zaczął uciekać. Rozeźlona kobieta zaczęła rzucać puszkami z kukurydzą w kierunku uciekającego mężczyzny. Nieszczęśliwie jedna z puszek uderzyła w nogę 6-letnie dziecko, które momentalnie zaczęło płakać. Wściekła matka, rzuciła się na kobietę, przewróciła ją na podłogę i zaczęła ją okładać swoimi rękami. Na to wszystko, do tej pory spokojny ochroniarz, wszedł na blat stołu i zaczął swoją przemowę.
- Koniec świata jest coraz bliżej. To miało się zacząć, właśnie tutaj. To tu, miały właśnie zacząć się pierwsze zmiany. Tutaj objawić się ma Lucyfer!
Ochroniarz chwilowo przerwał swoją przemowę, gryząc z lubością ogórka szklarniowego.
- Ten tu wrzeszczący chłopiec, to Lucyfer w czystej postaci. To chodzące zło! Spójrzcie na niego!
Chłopiec, nienawistnym wzrokiem, spojrzał na ochroniarza i wyciągnął palec. Stół, na którym stał ochroniarz, momentalnie się zapalił, a chłopiec złowieszczo się zaśmiał oraz wrzasnął zachrypniętym głosem.
- Ogień piekielny was wszystkich pochłonie, Wy ludzie małej wiary.
Chłopiec siłą woli zaczął przewracać pułki z produktami, które spadając, przewracały ludzi. Tym samym chaos stał się jeszcze większy.
Czarownica powiedziała do Jacka.
- Patrz na zakończenie
W tym momencie ksiądz, który był w markecie, klęknął, wzniósł ręce w kierunku nieba i poprosił Boga o pomoc.
- Boże, wskaż tym ludziom właściwą drogę. Niech spłynie na nich łaska Boża, niech wnikną wewnątrz swej duszy i niech dostrzegą prawdę. Boże, zlituj się nad nami.
Momentalnie w markecie wszystko ustało. Ludzie, zdezorientowani patrzyli na siebie, czasami wpadali sobie w ramiona i przepraszali. Czarownica ponownie chwyciła Jacka za rękę i wyprowadziła go z marketu.
- Możesz wierzyć lub nie, ale Ci wszyscy ludzie poznali największą tajemnicę istnienia. Ich życie od tego momentu, będzie lepsze. Dużo lepsze.
……
- Choć Jacku, musimy pomóc Zielonemu Ludzikowi.
Muszala, ponownie chwyciła za rękę Jacka i razem pobiegli w kierunku ulicy Dobrobytu, gdzie znajdowały się dawno nieremontowane przedwojenne kamienice. Czarownica szybko znalazła kamienicę nr 13 i weszła wraz z Jackiem na trzecie piętro. Tam zatrzymała się przed drzwiami nr 13, pokazała Jackowi, by się nie odzywał i kazała mu usiąść pod drzwiami.
- Słuchaj Jacku, tam w środku jest Zielony Ludzik wraz z barmanem psychopatą. On nie miał się pojawić w naszej historii, niestety Zielony Ludzik nie wytrzymał nerwowo i zabił psychiatrę, tajnego współpracownika nazistów. Tym samym zmienił swoje przeznaczenie i otworzyła się przed nim nowa ścieżka. Dla nas to niestety kłopot. Zielony Ludzik musi przeżyć, a bez nas nie ma żadnych szans. Teraz będę trzymała Cię za rękę, byś mógł zobaczyć, co się dzieje, a ja spróbuję zmienić los Zielonego Ludzika.
Jacek zdziwiony zobaczył, iż nie widzi przed sobą ściany, tylko kuchnię, w której znajdował się stół, przy którym siedziało osiem osób, plus jakiś dziwny Zielony Ludzik. Wyglądało na to, iż większość osób nie żyje. Tymczasem w kuchni sytuacja powoli zaczęła się zmieniać. Zielony Ludzik wstał z krzesła, wskoczył na stół i zachrypniętym głosem zapytał.
- Czy te wszystkie trupy tutaj, to twoja robota.
Barman odłożył wycinki z gazet, uśmiechnął się i rozbawiony stwierdził.
- No prawie, ten jeden to przecież twoja robota. Zielony, nieźle go załatwiłeś.
Barman wskazał lewą rękę psychiatry, gdzie pozostał jedynie palec wskazujący. Następnie głowę psychiatry, która była przebita strzałą. Zielony Ludzik niezrażony postawą barmana zacharczał.
- Ten akurat na to zasłużył. A tamci, to zwykli, niewinni ludzie. Dlatego też spotka cię kara, okrutna kara.
Tym razem Zielony Ludzik uśmiechnął się, pokazując swoją kolekcję ostrych jak brzytwa zębów. Coraz bardziej rozbawiony Barman, także wstał z krzesła i podnieconym głosem zaczął mówić.
- Zielony tylko Ty i Ja. Codziennie kogoś zabijemy. Pobawimy się trupami. Będzie wspaniale. Dołącz do mnie. Będziemy postrachem całej okolicy. Co ja mówię całego kraju! Całego świata!.
Zielony Ludzik, pogardliwie zaśmiał się i niemal szeptem powiedział.
- Teraz poczujesz, coś więcej niż twoje ofiary. A twój koniec będzie straszny.
Barman ponownie zaczął się śmiać. Ten mały zielony, mu grozi. Niedoczekanie..., zaraz także i jego zabije! Nim jednak zdecydował czym zabić ludzika, zauważył, iż kobieta z siekierą w głowie ruszyła się.
- Ona się ruszyła!
Barman zbladł, a Zielony Ludzik uśmiechnął się szeroko.
Kobieta natomiast wyciągnęła siekierę ze swojej głowy i rzuciła w kierunku Barmana. Siekiera wbiła się w ramię barmana, który natychmiast kucnął i zawył z bólu. Tymczasem kobieta w białej szacie, wyciągnęła miecz ze swojego brzucha, wstała, skierowała się w kierunku Barmana i wycharczała.
- Ta siekiera pewnie Ci przeszkadza, zaraz się jej pozbędziemy.
Kobieta wzięła duży zamach i mieczem odcięła Barmanowi bark, wraz ze wbitą w niego siekierę. Z Barmana zaczęła chlustać krew. Sam Barman natomiast wybełkotał.
-Przecież oni nie żyją.
Trupy nie przejęły się jednak stwierdzeniem barmana. Wszystkie wstały od stołu, podeszły do barmana. Następnie zaczęły wyciągać ze swoich ciał pozostające w nich narzędzia i wbijały je w barmana. Coraz mniej świadomy Barman próbował się bronić. Niestety utrata krwi oraz ręki uniemożliwiała mu jakąkolwiek obronę.
W tym momencie Muszala powiedziała.
- Jacek zapukaj w drzwi.
Jacek niczym niczego nieświadoma kukła wstał i zapukał w drzwi. Jednocześnie Zielony Ludzik wrzasnął.
- Słyszysz to pukanie, to piekło się otwiera. Twoja dusza znajdzie się tam na wieki.
W podłodze kuchni pojawiła się duża dziura, z której zionęła otchłań piekła. Z czeluści wyszedł Adachor, chwycił wyrywającą się duszę Barmana i wciągnął ją do piekieł.
Tak właśnie zakończyła się psychopatyczna działalność Barmana i tak zaczął się nowy etap życia Zielonego Ludzika.

Rozdział XXX
Prezes i Antoni
- Panie Prezesie, mam bardzo ciekawe nagranie.
Prezes podniósł się z fotela i niespokojnie zaczął przechadzać się po pokoju. Wczoraj zniknęła jego kotka. Czy to było samowolne oddalenie się jej, czy też została uprowadzona. Jak sobie poradzi, jak jego ukochana Fiona, została zhańbiona. Co będzie, jeżeli przez to zdarzenie, będzie miała potomstwo. Potomstwo z domieszką złej krwi. Kota bezdomnego, szlajającego się po ulicach. Czy Fionie, w jego domu czegokolwiek brakowało?
- Panie Prezesie, czy mogę chwilę zająć? Sprawa wagi państwowej.
Myśli prezesa wciąż były przy Fionie. Całą noc nie zmrużył oczu. Teraz zaś Antoni, przychodzi z jakąś ważną sprawą. Może znaleziono martwą Fionę! Z listem z pogróżkami? Na samą myśl o tym pobladł i niemal natychmiast zadał pytanie.
- Czy znaleziono mojego kota, moją kochaną Fionę?
Zmieszany Antoni zaprzeczył. Fiona wciąż jest poszukiwana. Postanowił jednak, że nagranie Prezes musi koniecznie zobaczyć. Może odciągnie go to od złych myśli.
- Panie Prezesie, musi Pan zobaczyć to nagranie. To jest to, czego się domyślałem.
Nie czekał na zgodę Prezesa, podszedł to DVD, włożył płytę i włączył telewizor.
- Antoni! Czyś ty zwariował? Sprawdziłeś, czy pod moją nieobecność nie podłożono podsłuchów. Czy teren jest czysty. Jeżeli to jest tak ważne, to najpierw podejdź do roboty, tak jak należy.
- Panie Prezesie, trochę zaufania, teren sprawdzony. Znaleźliśmy jednego szpiega. Sprawdzamy, czy jest zamieszany w uprowadzenie Fiony. Ta sprawa nie może czekać! Proszę zobaczyć nagranie.
Prezes usadowił się wygodnie w fotelu, na drugim zaś siadł Antoni, trzymając w ręku pilota. Kliknął pilota i film zaczął się odtwarzać. Była późna godzina nocna, jak na filmie było widać, jak jakiś wysoki, postawny mężczyzna, niesie na ramieniu zielonego ludzika.
- To jest Zielony Ludzik! Ucherrak! Udało się go namierzyć?
Antoni uśmiechnął się pod nosem i powiedział.
- Prezesie z komentarzami to może na koniec. To jest, jakby to rzec, dopiero początek.
Prezes momentalnie zapomniał o kotce i wlepił swoje oczy, w 60 calowy telewizor. Antoni natomiast przesunął kadry filmu, na dalsze interesujące momenty. I tak zanotowano wyjście barmana i powrót z jakimś zakrwawionym człowiekiem. Następnie widać było jak ten barczysty człowiek, sadza przy stole kolejnych nieboszczyków. Każdy z nich miał narzędzie zbrodni w bite w ciało.
- Jest jakiś dźwięk?
- Niestety nie ma. Mamy natomiast filmy z innych pomieszczeń, ale ten jest najciekawszy.
Później widać było, jak Zielony Ludzik wchodzi do kuchni i natychmiast z niej wychodzi. Następnie ponownie pojawia się w kuchni i wyciąga miecz z jednego z trupów i wychodzi. Jak ten barczysty człowiek wnosi kolejnego trupa do kuchni i sadza na krzesło. Sam także siada przy stole. Jak Zielony ludzik znowu wraca do kuchni. Tym razem też siada przy stole.
- Panie Prezesie teraz najdziwniejsze.
Zielony Ludzik wskakuje na stół i coś mówi. Kobieta z siekierą w głowie wyciąga ją z głowy i rzuca w kierunku barczystego człowieka. Trafia go w ramię. Kobieta w białej koszuli wyciąga ze swojego brzucha miecz i odcina tamtemu ramię wraz z wbitą siekierą.
- Antoni, czy to są prawdziwe Zombi?
- Tego jeszcze nie wiemy. Nasza ekipa to sprawdza. Na razie, te wszystkie trupy, jak nasi przybyli, leżały spokojnie, jak nieboszczyki.
Na filmie było widać, jak wszystkie trupy zbliżały się do tamtego barczystego mężczyzny. Potem w środku kuchni, pojawiła się ogromna dziura, z której wyszedł czerwony, płonący duch. Duch ten porwał duszę tamtego człowieka.
- Cholera, to Adachor!
- Tak Panie Prezesie. W całej okazałości. I to jeszcze nie koniec!
Zadowolony Antoni spoglądał z satysfakcją na Prezesa. Ten film był niezbitym dowodem, na to, iż jego domysły, szły w dobrym kierunku.
Film zaś dobiegał końca. Dziura w kuchni zniknęła. Do kuchni zaś weszła dziewczynka wraz z chłopcem. Dziewczynka wzięła telefon i wykonała telefon. Następnie w trójkę wyszli. Film się zakończył.
- Ta dziewczynka, to czarownica. Kiedyś Antoni ją mieliśmy, ale zbiegła. Musimy ustalić, kim jest ten chłopak. W TV, w wiadomościach, na pierwszym miejscu niech pojawi się informacja o likwidacji niebezpiecznego, seryjnego psychopaty. Przy okazji wytypujcie kogoś lojalnego do medalu i jemu przypiszcie sukces.
- Panie Prezesie, co mamy dalej robić.
- Wytropcie czarownicę, chłopca i zielonego. Antoni to był kawał dobrej roboty! Cholernie dobrej roboty! A teraz idź szukać mojej Fiony!

Rozdział XXXI
Przygody szpitalne Maćka
Ten człowiek ma amnezję. Kim on jest? Dlaczego on jest tak cholernie podobny do mnie? Gdybym, chociaż mógł skontaktować się z przełożonymi, ale nie..., jestem od nich odcięty. Nie mogę się z nimi kontaktować! Mam działać na własną rękę. Dobrze, że chociaż żuki są ze mną. Nagle usłyszał w głowie głos, to żuk do niego mówił.
- Maćku wiemy, kim jest tamten człowiek. To twój klon z duszą Hitlera. Teraz niestety nie wiemy co robić. Nie wiemy, co się dzieje z duszą ludzką, jak je spotyka amnezja. Koniecznie musimy przywrócić mu pamięć!
Maciek popatrzył przed siebie, gdzie zawieszone było lustro. Jego komórki, jego ciało przechowuje Hitlera! Tego największego zbrodniarza i on tego kogoś uratował. Skąd cholera dusza Hitlera w klonie, w jego klonie. I skąd u diabła klon człowieka.
- Maćku, od kilku lat naziści, a właściwie ich potomkowie, robią klony. Zielony Ludzik to zrobił. On z nimi współpracuje. Nie wiemy jeszcze, kim on jest.
Zdenerwowany Maciek biegł. Chciał jak najszybciej uciec, ale dokąd ? Biegł więc szpitalnym korytarzem, nie widząc nikogo i niczego. Chciał uciec od swych myśli, od okropnej prawdy, jaką wyjawił mu żuk. Czy żuki faktycznie są jego przyjaciółmi, czy tylko realizują swój własny plan? Czy on, jeden z najlepszych agentów, doprowadzi sprawę do szczęśliwego końca?
- Maćku, uważaj!!
Było jednak za późno. Maciek z impetem wpadł na łóżko, na którym był przewożony jakiś pacjent, odbił się od niego i z całą mocą walnął głową w ścianę. Stracił przytomność. Na korytarzu, momentalnie pojawili się lekarze i pielęgniarki. Położyli Maćka na łóżko szpitalne i odwieźli go na salę operacyjną. Głowa Maćka wyglądała jedynie na mocno stłuczoną. Niestety prześwietlenie wykryło krwiaka mózgu. Lekarze nie namyślając się wiele, podjęli decyzję o operacji głowy. To była jedyna możliwość, by uratować życie Maćka. Po trwającej wiele godzin operacji Maciek został odwieziony do sali pooperacyjnej, gdzie leżał jego Klon. Żuk tymczasem przez nikogo niezauważony trzymał się blisko Maćka. Wiedział, że będzie teraz mu bardzo potrzebny. Po kilku godzinach Maciek wybudził się. Leżał w jakimś białym pokoju. Co to za pokój? Gdzie ja jestem? Kim ja jestem? Przerażony odkrył, iż stracił pamięć.
Rozdział XXXII
Zdrada
-Die Abbildung auf der grünen verraten (Zielony Ludzik nas zdradził). Er tötete alle Käfer (Zabił wszystkie żuki)
Generalleutnant podrapał się po łysej głowie, na której widniała okazała swastyka. Tego się nie spodziewał. Ten oddany osobnik ich zdradził! To było niepojęte.
Niestety kolejne informacje, także były niekorzystne.
- Die Figur begrünte gelang Hitler zu schaffen. Er schnitt seine Zunge ab.
(Zielonemu Ludzikowi udało się stworzyć Hitlera. On mu odciął język.
Generalleutnant pobladł z oburzenia. Kolejne informacje wprost demolowały jego mniemanie o swoim narodzie. Przecież Niemcy są najbardziej solidni, najmądrzejsi, najbardziej przebiegli. Po prostu najlepsi. A tutaj klops. Nikt nie zauważył zmiany w poczynaniu Zielonego Ludzika. Nikt nie powstrzymał go, przed niecnymi czynami.
- Wer ist dafür verantwortlich!?
(Kto za to odpowiada?)
Ryknął Generalleutnant
- Gefreiter Hans.
- Bringen Sie es sofort! (Przyprowadzić go natychmiast!)
- Es ist unmöglich , er bekam eine Kugel in den Kopf. (To niemożliwe, dostał kulkę w łeb)
- Gut, sehr gut . Wer war sein Vorgesetzter ?
(Dobrze, bardzo dobrze. Kto był jego przełożonym?)
- Oberleutnant Jurgen.
- Bringen Sie es sofort!
(Przyprowadzić go natychmiast!)
- Es ist unmöglich , er bekam eine Kugel in den Kopf.
(To niemożliwe, dostał kulkę w łeb)
Generalleutnant zaczął się zastawiać. Czy szantaż nie wystarczył? Przecież mieli pozostałych Zielonych. Jeżeli ten jeden zdradził, to i oni mogą zdradzić. Trzeba ich jak najszybciej zlikwidować. Tym samym Generalleutnant ponownie ryknął.
- Geben Sie mir den Angela!
(Połączcie mnie z Angelą!)
- Schon sprachen wir mit ihr. Es ist sehr schlecht.
Grünen geflohen. (Już z nią rozmawialiśmy. Jest bardzo źle, zieloni uciekli.)
Generalleutnantaż przysiadł. Tyle lat pracy, planowania. A dzisiaj wszystko szlag trafia. Pozostały im jedynie psy cziłała. Tylko co one mogą? Służyły jedynie do wysysania krwi. Mieli ich około dwudziestu. Czy taka broń, na coś się przyda? Ponownie podrapał się po głowie. Tak, mają jeszcze szansę. Psy cziłała zostaną dostarczone w paczkach do domu Państwa Stankiewicz na piątkowy wieczór. I wtedy zaatakują uczestników urodzin Jacka. Jak dobrze pójdzie, to będzie i Prezes. Może go załatwią i parę innych osób. To jest ich jedyna szansa na sukces.
-Bereiten Sie Chihuahua Hunde.
Bereiten Sie ein großes Paket . Wir werden die Hunde auf Ihre Stankiewicz senden. Hunde müssen hungern! (Przygotować psy cziłala. Przygotować duże paczki. Wyślemy psy do Państwa Stankiewicz. Psy muszą być wygłodzone!)
Rozdział XXXIII
Co dalej z Maćkiem i Adolfem?
- Widzę, iż się Pan wybudził.
Lekarz z zainteresowaniem przyglądał się pacjentowi. Tak, to była cholernie trudna operacja. Krwiak, który pojawił się w głowie Głupiego Maćka, rozrastał się w błyskawicznym tempie. Istniało bardzo duże ryzyko, iż operacja nie powiedzie się, tym samym pacjentowi mogła grozić ślepota, paraliż, głuchota, zaburzenia w równowadze, zaburzenia w mowie, myśleniu itp. Tym samym lekarz ostrożnie postanowił przebadać swojego pacjenta.
- Niech Pan powie, czy mnie słyszy?
Maciek ochrypniętym, bardzo jeszcze cichym głosem odpowiedział.
- Tak.
Zadowolony lekarz kiwnął głową. Jest dobrze. Słuch i głos jest.
- Proszę powoli poruszać swoimi kończynami.
Maciek podniósł lewą nogę, przypadkiem strącając postawiony przez lekarza kufel z piwem, następnie poruszył prawą nogą, lewą i prawą ręką. Mimo utraty kufla z piwem lekarz wydał się zadowolony. Sprawy motoryczne działały bez zarzutu. Już nieco bardziej pewny siebie, zaczął zadawać kolejne pytania.
- Jak się Pan nazywa?
Maciek bezradnie spojrzał na lekarza i wymamrotał.
- Nie wiem.
- Czy coś pan pamięta?
- Nic.
Jak tylko Maciek wypowiedział te słowa, usłyszał w głowie jakiś głos. Głos mówił mu, iż w łóżku obok leży Hitler. A Hitler, to największy zbrodniarz świata. Maciek nie zastanawiając się wiele, powtórzył usłyszane słowa.
- Na łóżku obok leży Hitler. To największy zbrodniarz świata.
Zaniepokojony lekarz spojrzał na Maćka i posmutniał. Operacja nie powiodła się i wyglądało na to, iż pacjent postradał zmysły. Mimo wszystko postanowił kontynuować wywód.
- Proszę Pana, nazywa się Pan Maciej Rozalski, a pacjent obok to pana brat Adolf.
W swojej głowie Maciek ponownie usłyszał głos i odpowiedział lekarzowi.
- Proszę Pana, ja jestem tajnym agentem, a ten tu obok to Hitler. Proszę nie robić ze mnie idioty!
Lekarz dyskretnie obrócił się w kierunku okna, wyciągnął piersiówkę i pociągnął spory łyk wódki. Sprawy wyglądały nie najlepiej. Jego pacjent oszalał. Nie poddawał się jednak. Taki pacjent dla lekarza to jednak spore wyzwanie. Postanowił kontynuować rozmowę.
- A skąd Pan to wszystko wie?
Maciek wsłuchał się w wewnętrzny głos i odpowiedział.
- To żuk mi powiedział. On wszystko wie i to dzięki niemu uda mi się przywrócić pamięć. Wiem już, że Hitler ma amnezję. Będę wiedział też wiele innych rzeczy, tylko muszę poczekać, aż żuk mi wszystko wyjaśni.
Bezradny lekarz pokiwał tylko głową i czym prędzej wyszedł z sali. Wyglądało na to, iż Pan Maciej Rozalski będzie musiał dostać jakieś leki uspakajające. Będzie też niezbędna konsultacja z psychiatrą. Maciek natomiast uważnie słuchał żuka. Wiedział, iż tylko jemu może zaufać.
……..
- Dobra Maćku, to jak już wszystko wiesz, to realizujemy nasz plan.
- A co robimy z Adolfem?
Żuk zastanawiał się. Adolf był dla nich dużym problemem. Dla wszystkich ludzi to była już historia. Koszmarna, ale jednak historia. Powrót Hitlera w tak niestabilnych czasach, mogły doprowadzić do kolejnej wojny. Zabicie go jednak w momencie, kiedy nic nie pamięta, byłoby zniżeniem się do jego poziomu. Żuk jednak umiał znaleźć wyjście z sytuacji. Tym razem także tak było.
- Wywieziemy go na jakąś wyspę na Oceanie Indyjskim. Niech tam sobie dożyje swoich dni.
To rozwiązanie podobało się także Maćkowi. Nie zastanawiał się już dłużej, gdyż do pokoju wszedł chirurg wraz z psychiatrą.
- Dzień Dobry Panie Macieju. Jak Pan dzisiaj się czuje.
Maciek skulił się w sobie i ze strachem patrzył na lekarza. Jęknął jedynie.
- Proszę mnie nie bić. Ja nic złego nie zrobiłem.
Psychiatra widząc zachowanie pacjenta, zareagował niemal jak automat. Wyuczone na uczelni zachowanie, wymusiło standardowe zachowanie psychiatry. Zwrócił się do lekarza i poprosił go o wyjście z pomieszczenia. Lekarz, choć niechętnie wyszedł. Maciek natychmiast po wyjściu chirurga wyprostował się i podziękował psychiatrze.
- Dziękuję, naprawdę dziękuję. Nie wiem, co by się ze mną stało, bez Pana interwencji. Ten chirurg jest jakimś psychopatycznym szaleńcem.
Psychiatra popatrzył na Maćka. Już na pierwszy rzut oka widać było, iż nie ma on żadnych problemów psychicznych, ale widać też było, iż chirurga bał się niemal panicznie. Postanowił delikatnie wybadać problem.
- A czemu Pan tak myśli?
- On wmawiał mi jakieś brednie. Mówił, że ze mną w pokoju jest Hitler. A to jedynie mój brat, który ma amnezję. To, że ma na imię Adolf, nie świadczy wcale, iż jest Hitlerem.
- I co jeszcze mówił lub robił chirurg?
- Pił niemal cały czas, podczas naszej rozmowy. Chociaż to wyglądało bardziej na jakieś przesłuchanie. Wmawiał mi, iż utraciłem pamięć. Mówił mi, że jestem jakimś tajnym agentem. Straszył mnie, iż zamknie mnie u czubków, na całe moje zasrane życie.
- Czy coś jeszcze mówił?
- Prosiłem go, o możliwość wyjścia ze szpitala w piątek, gdyż mam zaproszenie na urodziny. A on zaczął się śmiać i powiedział, że mnie wypuści, jak zabiję Hitlera. Proszę Pana, czy mogę się wypisać ze szpitala za dwa dni. Te urodziny to naprawdę ważne wydarzenie.
Psychiatra pokiwał ze zrozumieniem głową. Ten pacjent przeszedł istny koszmar w tym szpitalu. A jeżeli chodzi o chirurga, to wydaje się, iż zwolnienie dyscyplinarne będzie dla niego minimalną karą.
- Proszę Pana. Jeżeli chodzi o mnie, to może Pan spokojnie wyjść ze swoim bratem ze szpitala. A co do chirurga, to obiecuję, iż w tym szpitalu nie popracuje ani minuty dłużej. Jeżeli będzie Pan chciał się procesować z chirurgiem w zakresie wypłaty odszkodowania, to ja mogę być Pana świadkiem. Takiego draństwa nie będzie w naszym szpitalu.
- Dziękuję, bardzo dziękuję. Już zrobił Pan dla mnie, niesamowicie dużo. Dzięki Panu mój siostrzeniec Jacek będzie miał naprawdę fajne urodziny.
- Do widzenia i miłego dnia
Psychiatra ukłonił się i wyszedł z pokoju.
………..
Do sali pooperacyjnej weszła pielęgniarka z widocznym wąsem pod nosem. Wyraz jej twarzy wskazywał na to, iż nigdy nie była zadowolona. Kąciki jej ust, z biegiem lat, coraz bardziej przypominały odwróconą podkówkę. Maciek Rozalski nigdy wcześniej nie widział tak antypatycznej, wiecznie niezadowolonej osoby.
- Panie Macieju Rozalski, proszę natychmiast podejść do ordynatora.
Powiedziała, co miała do powiedzenia i wyszła. Maciek patrzył w stronę oddalającej się pielęgniarki. Powoli, z trudem wstał z łóżka i poczłapał do pokoju ordynatora. Stanął przed drzwiami i zapukał.
- Proszę wejść!
Maciek nacisnął klamkę i wszedł do pokoju. Przed olbrzymim biurkiem, siedział równie olbrzymi lekarz z łysiną na głowie.
-Proszę zamknąć drzwi na klucz.
Maciek wykonał zadanie. Ordynator wskazał mu malutkie krzesło w kącie pokoju. Maciek posłusznie na nim usiadł.
- Widzi Pan, zaprosiłem tutaj Pana na rozmowę, gdyż z Panem są same problemy. A problemy należy rozwiązywać! Zgadza się Pan?
- Oczywiście Panie Ordynatorze.
- Tutaj przede mną leżą wypisy dla niejakiego Macieja Rozalskiego i niejakiego Adolfa Rozalskiego. Czy zna Pan te osoby?
Zdumiony Maciek popatrzył na lekarza. O co tu chodzi?
- Przecież to jestem ja i mój brat.
Lekarz uśmiechnął się szeroko.
- Panie Macieju, proszę teraz mnie uważnie słuchać. Mam w szpitalu dwóch chirurgów. Aktualnie, z powodu Pana widzimisię, powinienem zwolnić jednego z nich. Wtedy będę musiał zamknąć w moim szpitalu oddział chirurgii. To w oczywisty sposób odbije się na finansach szpitala, ale także na pacjentach. Wiem też Panie Macieju, iż mój chirurg pije. Zresztą drugi też pije. Dlatego też prowadzę im karty i mierzę im poziom stężenia alkoholu we krwi. W ciągu ostatnich pięciu lat nie zdarzyło się, by mieli więcej niż 0,9 promila alkoholu we krwi. A to moim zdaniem jest poziom bezpieczny. Jak Pan widzi, jestem z Panem całkowicie szczery. Czy ma Pan jakieś pytania?
- Nie, żadnych.
- Bardzo dobrze Panie Macieju. Tutaj dochodzimy do Pana, że tak powiem ekscesów. Robi Pan z mojego chirurga wariata i alkoholika. I miesza Pan w głowie psychiatrze. Nie wiem, czy Pan wie, ale ten psychiatra, jest dosyć stanowczy w swoich działaniach i chce doprowadzić do zwolnienia Pana Jacka. A bez niego, jak mówiłem wcześniej, oddział chirurgii będzie zamknięty. Pana rola jest w tym, żeby przekonać psychiatrę, że to były tylko Pana zgrywy.
- Panie ordynatorze, ale ja tak nie mogę.
- Widzi Pan, tutaj się Pan trochę myli. Może Pan i z chęcią Pan to zrobi. Przy okazji operacji, sprawdziłem odciski palców Pana i rzekomego brata. No i wyszło, że macie te same odciski palców. Także badanie DNA wykazało 100% zgodność. Wyszło więc na to, iż jeden z was jest klonem. Mając na uwadze, iż tamten nie miał języka, nie miał także dowodu osobistego, wynika, iż on jest klonem i na nim, pewnie przy Pana udziale były prowadzone jakieś eksperymenty.
- Panie ordynatorze, tak nie można.
- Panie Macieju, to jest rozmowa w cztery oczy. Nie będę wnikał, skąd posiadacie technikę klonowania, nie będę wnikał, iż jest to niezgodne z prawem. Ba.... nawet będę miał dla Pana prezent, w postaci dowodu osobistego i paszportu dla Adolfa Rozaskiego. Tylko do jasnej cholery, ma Pan natychmiast iść do psychiatry i jakoś to wyjaśnić. Chyba nie muszę tłumaczyć Panu, iż jest to dla nas wszystkich najlepsze rozwiązanie. Rozumiemy się Agencie Macieju Rozalski!
Tymi słowami, Maciek był totalnie zaskoczony. Ordynator wiedział dużo. Niewykluczone, iż jego wiedza była jeszcze większa. Ciekawe, czy wiedział także o żuku. Tym samym, pozostało mu tylko jakoś odkręcić sprawę z chirurgiem.
- Panie ordynatorze, wszystko będzie załatwione.
- I bardzo dobrze. Jak to Pan odkręci, to proszę do mnie przyjść, po wszystkie dokumenty. Może Pan już iść.
Maciek wstał z krzesła, otworzył drzwi i wyszedł.
Rozdział XXXIV
Fiona
Antoni z kotem na rękach wszedł do pokoju Prezesa. Uśmiechał się od ucha do ucha i nucił pod nosem jakąś piosenkę. Tymczasem Prezes siedział przed telewizorem i wciąż oglądał przyniesione przez Antoniego filmy. Coś mu tam nie grało. Wciąż przesuwał do tyłu fragment filmu z Adachorem. I zawsze, za każdym razem widział to samo. Rozstępowała się podłoga w kuchni, wychodził z otchłani płonący Adachor, porywał duszę Barmana i wracał do piekieł. Podłoga oczywiście była przywracana, do pierwotnego wyglądu. Po raz setny przesuwał film do tyłu. Zauważył kątem oka Antoniego, który cierpliwie czekał, aż Prezes nie będzie zajęty. Zauważył oczywiście swoją ukochaną Fionę, na rękach Antoniego. Jak ten kot pięknie wyglądał. Prezes wstał z fotela, podbiegł do Antoniego, niemal wyrywając swoją ukochaną Fionę. Udało się ją odzyskać! Teraz będzie trzeba jeszcze poznać imię bohatera, który ją znalazł i odznaczyć.
- Antoni, kto znalazł Fionę?
Szczęśliwy Antoni, tajemniczo się uśmiechnął. Wiedział, że prezes będzie zaskoczony. I wiedział także, iż w tym przypadku nie będzie żadnego odznaczenia.
- Panie Prezesie, proszę usiąść wygodnie na fotelu.
Antoni poczekał, aż prezes usadowi się w fotelu i powiedział.
- Grigori go przyniósł. Podobno jeden z jego grupy, przyniósł go do nich. Grigori jednak stwierdził, iż jeszcze nie upadł tak nisko, żeby kraść koty i oddał Fionę.
Prezes zasępił się. Jego kot był w rękach wrogów. Czy aby otrzymał jedzenie? Czy dobrze go traktowali? Czy jego kot, był na marszu KOD-u? Szybko jednak doszła do głosu, jego pragmatyczna natura.
-Sprawdzono, czy na Fionie nie było podsłuchów.
- Były panie Prezesie. Fiona miała nową obrożę, gdzie wszyto podsłuch. Aktualnie jest czysta.
- Dobra Antoni, siadaj tu obok mnie i oglądaj.
Prezes ponownie puścił niepokojący go kawałek filmu. Antoni przyglądał się i analizował. Wiedział, iż tylko on posiada na tyle analityczny umysł i na tyle wiele wyobraźni, by rozwikłać zagadkę. I tak piąta z kolei powtórka, pozwoliła Antoniemu ją rozwiązać.
- Panie Prezesie, sprawa faktycznie jest dziwna. Mam jednak 100% pewności. Proszę zatrzymać kadr na Adachorze z porwaną duszą.
Prezes posłusznie wykonał zalecenie Antoniego. Wciąż wpatrywał się w kadr i dalej nic nie widział.
- I co Panie prezesie, nic?
Antoni podszedł do telewizora i pokazał duszę.
- To nie jest dusza Barmana.
Wskazał leżące ciało Barmana, z którego, w tym właśnie momencie uciekała dusza.
- Ta dusza, którą bierze Adachor, to według mnie dusza psychiatry. I wtedy panie Prezesie wszystko zaczyna się układać. Barman przecież nie był brany przez nas pod uwagę. To jest jakiś przypadkowy zbieg okoliczności, że się nim zajmujemy. Za to psychiatrę śledzimy od lat. I wiemy, że miał on dziwne powiązania z nazistami. I Adachorowi mogło zależeć na jego duszy.
- Dobra Antoni, a po co Adachorowi dusza psychiatry?
- Tego Prezesie nie wiem, ale mamy teczkę Adachora i tego psychiatry. Usiądę nad nimi i może coś uda mi się wyjaśnić.
- Dobra Antoni, jeszcze jedno. Przygotuj nas, na wyjazd na urodziny Jacka. Czuję, iż tam wszystko się wyjaśni.
- Tak jest Panie Prezesie.
Antoni w pośpiechu wyszedł z pokoju Prezesa. Czekało na niego wiele pracy. Dostał także sygnał, iż na urodzinach Jacka, planowany jest zamach. Nie wiedział natomiast, jaką może on przybrać formę. W tym momencie żałował, iż nie ma swojego Klona. Dwa tak bystre umysły, z pewnością wszystko perfekcyjnie by przygotowały. A tak musiał polegać na swoich ludziach. Nie miał do nich zaufania. Do nikogo nie miał zaufania.
Rozdział XXXV
Poważna rozmowa
-Adachorze, choć tu do mnie. Porozmawiamy sobie.
Adachor zwiesił głowę i poszedł za Ojcem. Tak, z pewnością może mówić o pechu, że urodził się jako syn Pana Piekieł i Otchłani. Te wygórowane oczekiwania, w stosunku do niego. Nie każdy mógł podołać tym wyznaniom. Pamiętał, iż miał starszego brata. On jednak nie spełniał oczekiwań ojca i pewnej nocy zniknął. Teraz zaś czekała go trudna rozmowa w ojcem.
- Adachorze usiądź tu na ławeczce.
Tym sposobem Adachor wraz z Ojcem siedzieli na ławce. Na ławce, która zdaniem ojca przedstawiała najpiękniejszy widok w całym wszechświecie. Przed nimi była ściana, na której wisiał obrócony do góry nogami, zbuntowany demon. Ciałem demona żywiły się średniej wielkości robaki, pozbawione oczu, za to z dużymi otworami gębowymi, wyposażonymi w trzy rzędy ostrych jak brzytwa zębów. W planach Pana Piekieł i Otchłani (w skrócie PPiO), było sprowadzenie tego robactwa na ziemię. Po lewej stronie trzymali byli wszelkiej maści psychopaci, którzy nie byli świadomi, iż już nie żyją. Natomiast po prawej stronie była powieszona czarna kotara. To właśnie tam, znikał PPiO. Nikt z całych piekieł nie wiedział, co się tam znajduje. I właśnie w tym miejscu, Adachor miał rozmawiać z ojcem.
- Ojcze, czy coś się stało?
PPiO uśmiechnął się do syna.
- Adachorze, jestem z Ciebie naprawdę dumny.
Adachor z prawdziwym zdziwieniem spojrzał na ojca. Takie słowa usłyszał od niego po raz pierwszy.
- Tak Adachorze. Jestem z Ciebie dumny. Przechwycenie duszy psychiatry, to była piękna i brawurowa akcja. Wiesz, że cię obserwowałem?
- Nie ojcze.
- Powiem Ci, dlaczego jestem z Ciebie dumny. Obawiałem się, iż jesteś w tamtym mieszkaniu, by skraść duszę tamtego Barmana. Ręce mi wręcz opadły. Pomyślałem sobie, że tę nieszczęsną duszę sprowadzisz do piekieł i będzie tylko kłopot. A ty byłeś tam, by porwać duszę psychiatry. To było wspaniałe. Ta przebiegłość i wyczucie, iż dusza psychiatry się tam pojawi. Ta twoja piękna ognista postać. To było wspaniałe!
Adachor wciąż słuchał ojca. To on nie porwał duszy Barmana? To była dusza psychiatry! Niesamowite. Przez kolejne swoje partactwo, zasłużył na podziw Ojca.
- Tak Ojcze, chciałem Ci w końcu zaimponować.
- Widzisz Adachorze. Mamy teraz kłopot z duszą Hitlera. Wypuściłem ją dla zabawy z piekła i wrzuciłem ją do klona Głupiego Maćka. I niestety, u tego durnego klona, nastąpiła amnezja. Czy wiesz co się wtedy dzieje z duszą?
Adachor nie wiedział. Chciał jednak ponownie zaimponować swemu Ojcu. Chciał wymyślić coś błyskotliwego.
- Dusza się rozpuszcza.
PPiO popatrzył z uznaniem na swego syna. Jeszcze do niedawna myślał, iż ma syna kretyna. A tu taki zwrot sytuacji. Jego syn jest sprytny, przebiegły, błyskotliwy i inteligentny.
- Dobrze prawisz synu. Dusza taka się rozpływa i po roku trwania w amnezji jest całkowicie unicestwiona. A tak złej duszy, nigdy nie było na świecie. Twoim zadaniem będzie przywrócić pamięć klonowi. Jest to bardzo ważne. Taka duszyczka, w przyszłości może sprowadzić, bardzo dużo zła na Ziemię. Czy mogę liczyć na Ciebie Adachorze?
- Oczywiście Ojcze. Jestem dumny, iż właśnie mnie wybrałeś to tego zadania. Dziękuję.
- Teraz idź synu i działaj!
PPiO wstał z ławki i udał się za czarną kotarę. Adachor zaś wpatrywał się w dręczonego, zbuntowanego demona. Przypominał on swoim wyglądem, dawno niewidzianego Brata.
Rozdział XXXVI
Plan
Prezes jak zwykle w środę wieczorem siedział w swoim fotelu, trzymając na kolanach Fionę. Oglądał jeden ze swoich ulubionych filmów: "Barton Fink". Drzwi do jego pokoju, leciutko otworzyły się i w szparze pojawiła się głowa Antoniego.
- Prezesie, sprawa pilna.
Prezes spojrzał z niechęcią na Antoniego. Myślał, iż chociaż w środę wieczorem będzie miał spokój. A tu klops. Pojawił się Antoni z czymś ważnym. Nie jest to z pewnością sprawa z Trybunałem. To nigdy nie była jakaś pilna sprawa. A więc co?
- Mów Antoni, a jak sprawa nie będzie ważna, to Cię ubiję tym pilotem.
- Może bym chociaż wszedł?
- Jak zaczniesz mówić z sensem, to wejdziesz. Na razie, stój w drzwiach i gadaj!
Zaskoczony pozostał przy drzwiach, trzymając w ręku jakieś pudło.
- Prezesie, dostaliśmy w końcu przesyłkę od Macieja Rozalskiego. Podejrzewaliśmy, iż ktoś mógł ją przejąć. Prawda była jednak dla nas bardziej łaskawa. Paczka zgubiła się na poczcie.
- Dobra Antoni, jest tam coś ważnego?
- Prezesie, ze względu na bezpieczeństwo, żądam wpuszczenia mnie do pokoju. Tylko ten pokój jest bezpieczny.
Prezes spojrzał na Antoniego. Czemu jest on tak cholernie podejrzliwy? Zniechęcony zachowaniem swojego najbliższego doradcy, kiwnął na niego głową.
- Dziękuję Prezesie. Powiem tak, jest tam bardzo dużo wartościowego materiału. Jest jednak jedna, bardzo ważna informacja.
Antoni położył na stoliku mapę sporządzoną przez Głupiego Maćka. Na mapie był narysowany czerwony krzyżyk. Poniżej zaś opis miejsca zaznaczonego krzyżykiem.
"Tutaj jest nora lisa, gdzie wszedł Zielony Ludzik. Zgodnie z przeprowadzonym przeze mnie śledztwem, jest tam wejście do tajnej kwatery nazistów"
- Antoni, to jest genialna wiadomość! Szukaliśmy tej siedziby od kilkunastu lat. Słuchaj, zrobimy tak.
Prezes zaczął gorączkowo drapać się po głowie.
- Tak Antoni, tak właśnie zrobimy. Więc tak..., trzeba natychmiast wybudzić, tego policjanta Piotra. Jak przyjdzie na swój posterunek policji, to ma dostać tajne wytyczne i natychmiast wyruszyć z jakimś nowicjuszem na patrol. Wszystko,póki co jasne?
- Tak Panie Prezesie.
- Wspaniale! Musisz szybko skontaktować się z Maciejem Rozalskim, by przebrał się za bezdomnego. Dajecie mu wózek do przewozu butelek i makulatury i wyposażacie go w niewypał. Ma iść, pchając wózek z niewypałem, na osiedlu patrolowanym przez Piotra. Piotr ma ustalić skąd ten niewypał. Wskazuje nam miejsce zaznaczone na mapie. Wysyłamy tam natychmiast wojsko, otaczamy teren. Tam wojsko najpierw skanuje teren, dokonuje odwierty, wrzuca dynamit i rozwalamy ich siedzibę. A ludziom podajemy komunikat, iż niestety na miejscu było więcej niewypałów i doszło do niekontrolowanego wybuchu. Na szczęście nikt nie ucierpiał, że teren jest już bezpieczny i takie tam. Dobra Antoni, organizujesz akcję na jutro. W końcu ich wykończymy!
- Prezesie, ale ten termin! To nierealne. Samo wybudzenie Piotra będzie cholernie trudne. Prezes wie, że nasz telepata potrzebuje czasu.
- Antoni, macie czas do piątku do godziny 12.00. Pamiętajcie też, że idziemy na urodziny Jacka. Pójdziemy tam w glorii i chwale. A teraz do roboty.
Prezes machnął na Antoniego i kontynuował oglądanie filmu.
……..
Głupi Maciek postanowił rozmowę z psychiatrą przełożyć na czwartkowy poranek. Po omówieniu z żukiem aktualnego położenia, spokojnie położył się spać. Kolejnego dnia, z samego rana udał się do gabinetu psychiatry. Zapukał do drzwi i czekał na pozwolenie wejścia.
- Proszę wejść.
Głupi Maciek wszedł do gabinetu i ze zdziwieniem stwierdził, iż psychiatra nie jest sam. Tego się nie spodziewał.
- Dzień Dobry Doktorze.
- Dzień Dobry Macieju Rozalski. Czy coś się stało? Może Pan spokojnie mówić. To jest mój wieloletni przyjaciel po fachu.
Głupi Maciek, niemal natychmiast pożałował, iż nie ma przy nim żuka. Musiał radzić sobie sam.
- Panie doktorze, chciałem wyjaśnić moje ostatnie zachowanie.
- Panie Macieju, ja Pana zachowanie doskonale rozumiem. Dobrze, że dzięki Panu w porę zdemaskowaliśmy chirurga.
- Ale ja właśnie w tej sprawie. To był wygłup.
- Ale jak ......?
- Zwyczajnie, te głupie rzeczy o Hitlerze, Agencie, żuku, to ja sobie tak plotłem. Byłem szczęśliwy po operacji. Powiem więcej, byłem w prawdziwej euforii, że żyję. No i padło na mojego dobroczyńcę. Jest mi niezmiernie wstyd i za to przepraszam. Wszystko to, co powiedziałem o chirurgu, to kłamstwa.
- Czy ktoś Pana szantażuje? Czy był Pan u Ordynatora i on kazał tak Panu mówić?
- W żadnym razie. O tej porze, Ordynator chyba jeszcze nie przyjmuje.
Psychiatra zaczął się zastanawiać. To, co mówił Pan Rozalski, trzymało się kupy. A on, jak zwykle rozdmuchał sprawę, zanim poznał wszystkie fakty.
- Panie Macieju, postawił Pan mnie w bardzo kłopotliwej sytuacji, ale stawię temu czoła i sprawa zostanie odkręcona. Jako że teraz wzbudza Pan we mnie cholerną, powiedziałbym astronomiczną niechęć, to niech Pan czym prędzej wyjdzie z mojego gabinetu.
Głupi Maciek wybąkał jedynie "Do widzenia" i już go nie było.
Tymczasem psychiatra, zwrócił się do nieznajomego.
- Tak jak Pan chciał. Był Pan przy rozmowie z Panem Maciejem. Czy mogę jeszcze w czymś pomóc?
- Nie dziękuję.
Antoni wstał z krzesła i wyszedł gabinetu. Wyszło na to, iż Maciek Rozalski, faktycznie ma amnezję. Nie rozpoznał go. Widać było natomiast, iż był przez kogoś dokładnie poinstruowany. Czyżby żuki?
………..
Piotr po siedmiu dniach modlitwy otworzył oczy. Zobaczył nad nim pochyloną twarz wielkiej czarownicy, dziewczynki, chłopca oraz Zielonego Ludzika. Zdawał sobie sprawę, iż jego modlitwy nie zostały wysłuchane. Stał wśród innych ludzi i się modlił. Po pewnym czasie zdał sobie sprawę, iż musiałby tam spędzić lata, by być zbawiony. Naprawdę tego chciał. Niestety od kilku godzin zaczął słyszeć natarczywy głos. Głos ten kazał mu, obudzić się natychmiast. Próbował go zignorować, zagłuszyć modlitwą. Niestety bez skutku. Teraz leżał na łóżku z otwartymi oczami i patrzył.
- Widzę, że wybudziłeś się Piotrze. Czy obie próby przeszedłeś pomyślnie?
Odezwała się czarownica i patrzyła na Piotra, niemal przeszywając go swoim wzrokiem. Piotr zignorował pytanie wielkiej czarownicy, wstał z łóżka, poszedł do lodówki i zaczął wyżerać całą jej zawartość.
- Piotrze co się działo w twoim śnie?
Piotr popatrzył na wszystkich z niechęcią. Zielony Ludzik wręcz budził w nim odrazę.
- Słuchajcie, musiałem coś zjeść. Tydzień nie jadłem. A teraz was przepraszam. Muszę natychmiast jechać na posterunek policji.
Nie czekał nawet na reakcję pozostałych. Wiedział, iż nie miał dużo czasu. A musiał pilnie być na komisariacie. Na podwórku zobaczył motor. Nie zastanawiając się wiele, wsiadł na niego i pojechał na komisariat. Tam, szybko poszedł się zameldować do przełożonego. Ten popatrzył na Piotra z przestrachem i mocno ukrywaną niechęcią.
- Piotrze, tutaj masz instrukcje. Na dole spotkasz się ze swoim partnerem Danielem. To jest nasz nowy policjant. Poznasz go po łysinie oraz wielkim wąsie.
Piotr otworzył kopertę, przeczytał i wiedział już, co ma robić. Faktycznie na dole czekał na niego nowy partner. Kazał mu wsiadać do radiowozu i pojechali na ulicę Burego Misia.
- Dobra Daniel. Zaparkuj tutaj wóz, zrobimy obchód tej uliczki.
- Szefie, nie szybciej przejechać wozem i pojechać dalej. To jest strata czasu?
- Słuchaj nowy. Jesteś tutaj nowy, a ja nie jestem nowy. Nowy musi słuchać, nie nowego. Nowy nie ma doświadczenia, a nie nowy, już je ma. Zrozumiano?
Daniel kiwnął tylko głową i posłusznie poszedł na Piotrem. Wyglądało na to, iż ma szurniętego partnera, a to nie wróżyło najlepiej. Tymczasem Piotr, wskazał jakiegoś bezdomnego pchającego wózek i powiedział.
- Idziemy do tamtego. Wygląda dosyć niebezpiecznie.
Daniel potulnie kiwnął głową.
Szybko znaleźli się przy bezdomnym, który w swoim wózku miał dużej wielkości niewypał. Piotr spojrzał na wózek i krzyknął.
- Cholera! On ma niewypał! Panie szybko odejdź od tego wózka.
Piotr chwycił bezdomnego i odciągnął od wózka ze złomem. Szybko też chwycił telefon i zadzwonił.
- Halo, tu Piotr Bystry, na ulicy Burego Misia spotkaliśmy złomiarza z niewypałem. Przyjedźcie natychmiast.
Piotr rozłączył się i postanowił przesłuchać złomiarza.
- Panie skąd masz ten pocisk?
Bezdomny podrapał się głowie i spojrzał na Piotra. Na jednego z lepszych policjantów w Polsce.
- Znalazłem go w parku, kilometr stąd.
W tym momencie do rozmowy wtrącił się Daniel.
- On wygląda jak ten minister z rządu. Cholera, on jest całkiem jak on!
Tak, Piotr też zauważył, iż ma przed sobą Pana Antoniego. Coś w planach musiało nie wypalić. Na miejscu miał być niejaki Maciej Rozalski, który ma duże doświadczenie w przebierance. Mieli go aresztować i tyle. A teraz sprawa jest trudniejsza. Antoni musi jakoś zbiec. Zbyt wiele osób mogłoby skojarzyć fakty. Również po minie Antoniego widać było, iż oczekuje, jakiegoś Planu B. Tym samym, Piotr zarządził.
- Daniel, my powoli podejdziemy do wózka, żeby sprawdzić, czy to jest rzeczywiście niewybuch. A ten złomiarz, może tu na nas poczekać.
Policjanci powoli zbliżali się do wózka. Daniel odwrócił się, by sprawdzić, czy złomiarz czeka.
- Cholera, ten złomiarz zniknął.
Piotr obrócił się i stwierdził, iż faktycznie go nie ma.
- Daniel, musimy go znaleźć.
Tym sposobem policjanci szukali złomiarza, do czasu przyjazdu wojska. Po przyjeździe wojska zaczęła się standardowa procedura, zabezpieczenia niewybuchu. Następnie standardowa procedura zabezpieczenia miejsca, gdzie prawdopodobnie został znaleziony niewybuch.
Rozdział XXXVII
Co tam u Rzeplichy?
Rzeplicha siedział w ogrodzie i obserwował pracę pszczół. W tym fachu sprawdzały się bez zarzutu. Ich wydajność była wysoka, a i dzięki nim plony w pobliskich gospodarstwach rolnych były satysfakcjonujące. Niestety szpiegowska działalność pszczół, wciąż pozostawiała wiele do życzenia. Dodatkowo wciąż specjaliści mieli problemy, z porozumieniem się z pszczołami. Maski os, jakie zamówił w Chińskiej Republice Demokratycznej, nie były najlepszej jakości. Występowały przypadki gubienia masek os przez pszczoły, co ostatecznie demaskowało ich szpiegowską działalność. Już ponad rok pracował nad zmianą strategii. Nad zastąpieniem pszczół, czymś innym. Myślał o delfinach. Niestety wymagały one wody, co całkowicie wykluczało ich działalność szpiegowską na lądzie. Także brał pod uwagę, by jednak ludzie zajęli się działalnością szpiegowską. Niestety działalność Antoniego, zdecydowanie utrudniała wprowadzenie szpiegów do instytucji publicznych. Również inwigilowanie osób strategicznych, z punktu widzenia interesów Państwa było utrudnione, gdyż byli oni dyskretnie obserwowali przez ludzi Antoniego. Tym samym wciąż opierał się na pszczołach. W ostatnim czasie pszczoły doniosły, iż pojawił się nowy gracz. Wszędzie były białe sowy. Niestety pszczoły nie ustaliły, dla kogo pracują. Istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, iż pracowały dla Prezesa. Każdego dnia czuł, iż jego porażka jest coraz bliżej. Podróż, jaką odbył rok temu do Chin, mająca na celu poszukiwanie nowych dróg umacniania demokracji, nie była w pełni udana. Niektóre populistyczne media, wręcz wyśmiały tę wizytę, choć z jego punku widzenia wizyta była bardzo pouczająca. Chińczycy w jasny i oczywisty sposób pokazali, iż tworzenie demokracji może iść odgórnie. Sukces demokracji polega na bardzo dobrym działaniu mediów publicznych, zarządzanych przez demokratów oraz na blokowaniu populistycznych stron internetowych. Równie istotne jest także liczenie głosów, by demokracja była zawsze górą. Ostatni prawdziwy sukces demokracji w Polsce, był w listopadzie 2014 r. Wybory samorządowe, mimo trudności, zakończyły się sukcesem demokracji. Niestety kolejne sukcesy demokracji, zostały zaprzepaszczone przez populistyczno-nacjonalistyczny Ruch Kontroli Wyborów. Przejęcie telewizji przez Prezesa, dodatkowo utrudniło propagowanie demokracji, jak i nowoczesnych i jakże pożądanych zachowań. Czuł się w potrzasku. Każdy kolejny dzień, odbierał mu nadzieję. Nadzieję na lepsze jutro, na bardzo dobre stosunki z naszym zachodnim krajem. Krajem, który jak żaden inny, rozumie czym jest demokracja, o czym nieraz przekonywał w swojej historii. Po czynach ich poznacie". Tak te słowa mówiły wszystko. Teraz jednak, czuł, iż przyszedł czas na ostateczną rozgrywkę. Otrzymał zaproszenie na urodziny Jacka Stankiewicza. Zaproszenie przyszło dopiero dzisiaj, a urodziny są jutro. Wiedział, iż jest to kolejny gest, który ma sprawić, iż podda się. Wiedział jednak, iż jako przyzwoity człowiek, z całego serca popierający ustrój demokratyczny, musi być na tych urodzinach. I tam może uda mu się wygrać i ocalić Polskę.
Rozdział XXXVIII
Sny
Angela usiadła na łóżku. Znowu te same sny. Czy one coś znaczą? Pamiętała, że jako mała dziewczynka, chodziła do szkółki niedzielnej, gdzie rozmawiano o Biblii. W tej księdze była historia niejakiego Józefa, który umiał tłumaczyć sny. Czy w jej wspaniałym kraju, znajdzie się ktoś, kto może jej je wytłumaczyć? Zdawała sobie sprawę, iż wokół, są same dupowłazy. Przyklasną każdemu działaniu, jakie podejmie. Początkowo czuła się wspaniale, wszyscy się jej kłaniali, pochwalali jej działania. Również w innych krajach czuła się rewelacyjnie. Jej kraj, bez żadnych wojskowych działań, podporządkował sobie połowę Europy. A przydupasy klaskały, aż ich ręce bolały. Sama wiedziała, iż nie jest nieomylna, ale jak mogła rządzić, jak wszystko, co powiedziała, dla innych było jak prawda objawiona. No i stała się duża wtopa. Do kraju, zresztą na jej zaproszenie przyjechali „wybuchowi” goście. Nie wiedziała co dalej robić. Miała jednak prorocze sny. Powtórzyły się trzykrotnie. To coś znaczyło. Wiedziała, iż nie ma innego wyjścia, jak zadzwonić, do pewnego katolickiego księdza. W swoim najbliższym otoczeniu znany był ze swojej bezkompromisowości. Zawsze mówił, to co myślał. Dlatego też postanowiła natychmiast wykonać telefon. Sięgnęła po swoją wypasioną komórkę, gdy nagle usłyszała pukanie do drzwi. O trzeciej w nocy…, ktoś śmie ją budzić!
- Kto u diabła ma czelność mi przeszkadzać!
Do pokoju wszedł przerażony ochroniarz, za którym człapał mały człowieczek w sutannie. Skąd u diabła wziął się tutaj ksiądz?
- Witam Angelo. Każ natychmiast opuścić twój pokój ochroniarzowi!
Wystarczyło, iż Angela machnęła ręką, by ochroniarz zniknął z pola widzenia.
- Właśnie miałam do księdza dzwonić. Mam sny, dziwne sny.
- Każdy ma sny Angelo, nie mniej dziwne niż ty.
- Ale moje sny się powtarzają!
- Każdy ma sny, które się powtarzają. To nic wielkiego.
Zniecierpliwiona Angela patrzyła z irytacją na księdza. Dlaczego on zawsze musi się wymądrzać.
- Opowiem Ci je.
Ksiądz uśmiechnął się wspaniałomyślnie i powiedział.
- Jeżeli musisz to mów.
- Pierwszy sen dzieje się na jakiejś łące. Wychodzę pięknie ubrana i przechadzam się po polu. Im dłużej idę, tym więcej ubrań mi znika. Na końcu jestem cała naga i przede mną stoi jakiś facet z maczetą w ręce.
- Księdzu opowiadasz o goliźnie? Nie wstyd Ci Angelo?
Angela zaczerwieniła się zmieszana.
- Ja tak tego snu nie odebrałam, ale przepraszam serdecznie księdza. Opowiem drugi sen. Jestem na przyjęciu urodzinowym, u jakiejś wielkiej rodziny. Jest tam pełno szczęśliwych par z dziećmi. Wspaniale się bawią, ale im dłużej tam jestem, to pojawia się mniej dzieci, za to dziwnym trafem w jednych parach stoją mężczyźni, w drugich natomiast kobiety. Widać, iż się kochają, ale zauważam, iż wszyscy wokół się zestarzeli, nie ma nikogo młodego. Za oknem natomiast widzę wielu młodych ludzi.
- No to proszę jeszcze trzeci sen.
- Siedzę na tronie, w wielkiej sali. Nagle przede mną pojawia się błazen, z taką czapeczką, która ma wiele małych bąbelków. Podchodzi do mnie, pochyla się i szepcze mi do ucha „Miałaś, chamie, złoty róg, miałaś, chamie, czapkę z piór: czapkę wicher niesie, róg huka po lesie, ostał ci się ino sznur, ostał ci się ino sznur”
- Widzisz Angelo, wszystkie te sny znaczą to samo. Pierwszy pokazuje, iż świetność twoja i twojego kraju, jest iluzoryczna. Drugi wskazuje, iż twój naród, poszedł drogą samozniszczenia. W trzecim śnie, widać natomiast, iż tak naprawdę, wasze narodowe bogactwo wyparowało. Strzeż się Angelo. W pierwszym śnie zapowiedziany jest twój koniec. Strzeż się. Tylko Prezes może Ci pomóc.
- Jaki Prezes?
- Serce twoje już wie. Jedź do Prezesa czym prędzej. Przeproś go i pytaj o radę.
Ksiądz wyszedł z pokoju Angeli, pozostawiając oszołomioną Angelę. Oddaliwszy się na bezpieczną odległość, wyciągnął telefon i zadzwonił.
- Prezesie, zadanie zostało wykonane.
Rozdział XXXIX
Przygotowania
Już jutro Profesor miał iść na urodziny Jacka, a w portfelu nie miał ani grosza. Niestety nie miał także karty płatniczej, tym samym zmuszony był iść do Banku. Wiedział, iż nie jest ulubionym klientem. Nigdy nie chciał żadnych produktów bankowych, nie posiadał karty. Jednym słowem był Klientem niechcianym i obsługiwanym z wyraźną niechęcią. Profesorowi, to jednak nigdy nie przeszkadzało. Wręcz bawiła go postawa pracowników. Tym razem postanowił splatać psikusa w Banku. Ostatnie zmiany w placówkach bankowych, denerwowały go. Nie było już kasy, w której spokojnie można było wyciągnąć pieniądze. Teraz były wielofunkcyjne stanowiska, gdzie można było załatwić dosłanie wszystko. Brakowało jedynie fast foodu. Wyciągnął własnoręcznie zrobione kiszone ogórki i zaczął je z wyraźną przyjemnością zjadać. Tak, to powinno mu pomóc. Założył na siebie elegancji garnitur, krawat, spodnie i lakierki. Do nesesera wrzucił litrową butelkę coca-coli oraz sznur. Tak..., był przygotowany wręcz doskonale. Teraz wystarczyło tylko udać się do pobliskiego Banku, wyciągnąć kasę i tyle. Zamknął za sobą drzwi i wyruszył.
Pewnym krokiem wszedł do Banku i ze zdziwieniem stwierdził, iż nie ma kolejki. Uśmiechnięta pracownika Banku, zaprosiła profesora, by zajął miejsce na krześle. Profesor także z uśmiechem podziękował i usiadł.
- Dzień Dobry Panu, w czym mogę pomóc.
Profesor delikatnie pierdnął w krzesło, podniósł pupę, by zapach mógł rozejść się po całym pomieszczeniu. Jednocześnie wyciągnął coca-colę, pociągnął spory łyk i dwa razy głośno beknął.
- Przepraszam, ale pierdnąłem i beknąłem. Chciałem wyciągnąć 500 zł.
Zmieszana pracownica Banku musiała niestety coś klientowi zaproponować.
- Może by Pan wyrobił sobie kartę płatniczą, nie będzie Pan musiał stać w kolejkach.
Tym razem profesor pierdnął głośno i bardziej donośnie.
- Nie dziękuję serdecznie, karty nie potrzebuję, a jak widać i w kolejce nie musiałem czekać.
Pracownica wyraźnie poczuła smród. Niestety, jak to się mówi: „Klient nasz Pan".
- To może ma Pan jakieś dodatkowe potrzeby. Aktualnie mamy w promocji Kredyt do 10 tys. zł, bez zaświadczeń o zarobkach.
Profesor tym razem wypuścił ze swojego tyłka całą kanonadę odgłosów.
- Nie dziękuję serdecznie. Czy mógłbym już wypłacić 500 zł.
Nagle, do Banku, wpadł zamaskowany osobnik.
- Cholera, co tutaj tak śmierdzi..., znaczy się, dawać pieniądze!
Dla zrobienia większego wrażenia wyciągnął pistolet i strzelił w powietrze, co zgrało się z równie głośnym pierdnięciem Profesora.
- Kto strzelał!?
Wydarł się bandyta i czujnie rozejrzał się wokół. Oprócz pracowników Banku był jedynie jeden Klient, ubrany w elegancji garnitur. Tymczasem Profesor, widząc, iż ma do czynienia z groźnym bandytą, zaczął puszczać ciche bąki, które były jednak wiele bardziej śmierdzące.
- Cholera, co tu tak śmierdzi. To gryzie mnie w oczy.
Faktycznie oczy bandyty zaczęły łzawić, a sam zaczął się zataczać. Również pracownice Banku, miały dość. To nie bandyta był dla nich prawdziwym zagrożeniem, a profesor, który już bez żadnej przerwy pierdział i pierdział. Bandyta coraz bardziej chwiał się na nogach, a z oczu tryskały łzy.
- Kasę, ładujcie kasę.
To były jego ostatnie słowa. Osunął się na podłogę i zaległ.
- Proszę wyciągnąć te 500 zł, zadzwonić na policję, a ja w tym czasie zwiążę bandytę.
Profesor ponownie pierdnął, wyciągnął z nesesera sznur i w fachowy sposób związał nieszczęśnika. Tymczasem pracownica, wyciągnęła z dyspensera 500 zł, wydrukowała pokwitowanie i czekała na profesora, aż ponownie podejdzie do jej stanowiska.
- Proszę pokwitować. Wydaje mi się, iż zdrowiej byłoby dla nas wszystkich, gdyby Pan jednak wyrobił sobie kartę.
- A mi się wydaje droga Pani, iż dzięki mnie nic Pani nie jest, a bandyta został schwytany. Do widzenia Pani.
Profesor wyszedł z Banku, nie zauważając, iż był jedyną osobą, która trzymała się na nogach. Dosłownie wszyscy pracownicy Banku, leżeli na podłodze. Sam zaś pomyślał, iż gdyby była tutaj jego żona, to z pewnością byłaby z niego dumna.
Rozdział XL
Kolejna akcja Adachora i wielka wojna
Głupi Maciek otrzymał wypisy ze szpitala wraz z nowymi dokumentami. Ordynator nie zaprosił go nawet do gabinetu, tylko komplet dokumentów przekazał przez pielęgniarkę. W tym szpitalu był już spalony. Jako że nie pozostało mu już nic innego, poszedł wraz z „bratem” do swojego mieszkania. Po drodze minęli kilka sklepów: Aldik, Lidl, Real. Klon zaciekawiony spoglądał na te sklepy. W końcu doszli do bloku, w którym mieszkał Głupi Maciek. Przed blokiem, na stojaku z rowerami, było przypięte przednie koło jakiegoś roweru. Sam blok, nie prezentował się najlepiej. Ściany na klatce schodowej, wymalowane były jakimiś koślawymi napisami. Ozdobione były także jakimiś malunkami. Klon patrzył na to wszystko z niesmakiem. Czuł, iż lubi porządek. A tutaj był totalny syf. Niestety mieszkanie Maćka było w opłakanym stanie. Wyglądało jak typowa melina. Porozrzucane butelki oraz gazety. W kącie pokoju dodatkowo były ślady po wymiotach. Zdziwiło go jedynie, iż ściany i podłogi były w dobrym stanie. Wyglądało na to, iż ten bałagan był zrobiony celowo. Tylko po co? Sprzątając wraz z Maćkiem pokój, włączył telewizor, w którym akurat leciał jakiś film o drugiej wojnie światowej. Nie miał ochoty go oglądać, niestety nie mógł znaleźć pilota. Tymczasem w filmie występował jakiś mały człowiek z wąsikiem, który z całą swoją mocą wydzierał się do wiwatującego tłumu. Na chwilę przymknął oczy i czuł, jakby to on przemawiał. Nie znał jednak tego języka. Był to język mało sympatyczny, twardy. Wszędzie wokół wydzierającego się faceta, były flagi wraz z namalowanym jakby złamanym krzyżem. Porządkując gazety, zwrócił uwagę, iż na jednej z nich jest jakaś kobieta. Wydawało mu się, iż ją zna. Tylko skąd?
Zniecierpliwiony Adachor obserwował Klona. Czy nie może on w końcu załapać, iż jest Hitlerem? Czy nie dał mu wystarczająco dużo wskazówek? Nie mając już żadnych dodatkowych pomysłów, pojawił się na środku pokoju.
- To ja Adachor, Wasz Pan i Władca. A ty jesteś Hitlerem.
Adachor wskazał na Klona. Tymczasem Klon popatrzył na wielką ognistą postać i zaniemówił. Przed nim stał jakiś upiorny duch i wmawiał mu, że jest Hitlerem. Kim jest ten Hitler?
- Wejrzyj wgłąb siebie. Zobacz, kim naprawdę jesteś!
Klon ponownie zamknął oczy i zobaczył jakiś koszmar. Palonych żywcem ludzi, rozstrzeliwane dzieci. Mordowane kobiety w ciąży. To było dla niego zbyt wiele, poczuł, iż traci świadomość i osuwa się na podłogę. Adachor tymczasem zobaczył, iż obrzydliwie czarna dusza Hitlera unosi się tuż nad sufitem. Nie zastanawiając się wiele, porwał ją i zabrał do piekieł. Jedno wydawało mu się w tym dziwne. Dlaczego ta dusza nie broniła się. Dusza zawsze się broni!
………..
PPiO poczuł przejmujące zło. Do piekła trafiła kolejna dusza. Brudna i czarna. Dusza ta jednak nie była przerażona. Czuł, że ta dusza się cieszy, iż w końcu dostała się do Piekła. Ta dusza miała plan. Szalony i okrutny. Ona chciała przejąć władzę nad piekłem. PPiO spróbował odtworzyć, to co się przed chwilą stało. Zobaczył swojego syna Adachora, porywającego duszę Barmana. Tę duszę, która nigdy nie miała trafić do piekła. Ta dusza miała zostać unicestwiona. Spojrzał jeszcze głębiej w siebie i zobaczył, iż jego starszy syn został uwolniony! Tym samym to dzisiaj miała zacząć się walka o władzę. Nie namyślając się wiele, wezwał do siebie swoich 13 najbliższych współpracowników: Ataka, Bahaza, Cerda, Dovraka, Etana, Finella, Gwara, Hunka, Irraka, Jarra, Kalisse, Mechina, Nepota. Dodatkowo kazał do siebie ściągnąć swoją małżonkę oraz syna Adachora. Chwilę później rozpoczęła się narada, którą oczywiście rozpoczął PPiO.
- Panowie, przed nami ostateczna rozgrywka. Niestety mój nieszczęsny syn Adachor, ściągnął do Piekła duszę psychopatycznego Barmana.
- Ojcze, to nie tak. To była dusza Hitlera.
PPiO aż stęknął rozeźlony. Tyle lat nauki, a jego syn wciąż jest idiotą.
- Synu, to była dusza Barmana. A teraz do rzeczy. Mój drugi buntowniczy syn, Vares został już uwolniony. Poznałem też ich plan. Oni nie tylko chcą przejąć Piekło i Otchłań, ale dodatkowo chcą tu ściągać dusze dobrych ludzi. Oni chcą zawładnąć całym światem.
W tym momencie odezwał się najstarszy Dovrak.
- Panie, nasi ludzie nas słuchają. Nie jest możliwe, żeby wszyscy podnieśli bunt.
- Dovraku, faktycznie twoi ludzie pójdą za tobą. Niestety u innych jest gorzej. Większość z nich obróci się przeciwko nam. Musimy walczyć do upadłego.
Chór głosów niemal jednocześnie krzyknął.
- Tak jest PPiO!
- Teraz, póki mamy jeszcze czas, weźcie mego syna Adachora i uwięźcie jego ciało tam, gdzie był jego brat. Nie może oczywiście zabraknąć robaków.
- Ojcze, wybacz. To było nieświadomie!
- Adachorze, za głupotę musisz niestety zapłacić. Zaufaj mi i poddaj się karze. To jest niestety jedyne wyjście.
PPiO zamyślił się. Nie było dobrze. Niestety wszystkie te kroki, były niezbędne, by ocalić to miejsce. Wiedział też, że w skrajnym przypadku, będzie musiał wziąć swoich zaufanych za czarną kotarę. A to oznaczało, iż poznają prawdę. Prawdę, która nigdy nie powinna wyjść poza granicę Piekieł. Ona była ścisłe tajna. Znały ją jedynie dwie dusze jego i .............
- Panowie, jeszcze jedno. Jeżeli nie będzie żadnych szans na zwycięstwo, to pozostawiacie wszystkie wasze dusze. Dosłownie wszystkie i udajecie się za czarną kotarę. Tam zastanowimy się co dalej.
Wśród przybyłych pojawił się szmer zdziwienia i niedowierzania. Do tej pory, przez cały długi czas, za czarną kotarę, mógł wejść jedynie PPiO.
- Panie, nie jesteśmy tego godni.
- Tutaj musicie mi ponownie zaufać. Jesteście godni i tam wejdziecie. Albo każdy z osobna, albo wszyscy razem. Tam rozegra się ostateczna walka. Tam Panowie wygramy ! A teraz weźcie tego nieszczęśnika Adachora. Dla niego przyszedł czas cierpienia. A dla nas wszystkich czas wielkiej zmiany. To, co zakryte zostanie odkryte.
…….
W piekle rozpętało się prawdziwe piekło. Vares bardzo szybko dogadał się z Barmanem, który przybrał nowe imię, Henryk. Ten duet był bezwzględny dla swoich przeciwników. Niedługo potem, okazało się, iż większość dusz, nie była lojalna względem PPiO i przeszły na stronę Varesa. Pozostałe dusze ambitnie walczyły w imieniu PPiO. Niestety, przeciwnicy byli bardziej brutalni i bezwzględni, tym sam rebelianci byli coraz to bliżej zwycięstwa. Szeregi wojsk PPiO topniały z minuty na minutę. Buntownicy przejmowali coraz to nowe rejony piekła. Najbliżsi współpracownicy dotychczasowego władcy, widząc, iż walka jest już przegrana, wycofywali się w kierunku czarnej kotary. Próba Henryka, by odciąć ich od czarnej kotary, nie powiodła się. Tym samym 13 najbliższych współpracowników, upuściło pozostałe wojska i zdezerterowali, chowając się za czarną kotarę. Pozostałe duchy już bez swoich przywódców, wkrótce się poddały. Piekło było teraz w rękach Varesa i Henryka. Po uwiezieniu nieprzychylnych im dusz, udali się do miejsca gdzie był przetrzymywany Adachor. Vares natychmiast uwolnił swojego brata, rzucił mu się w ramiona i wycałował. Sam przez wiele lat wisząc na urwisku skalnym, zżeranym przez robaki, wiedział, co czuł jego brat. Teraz postanowił przekonać brata, do wspólnego rządzenia piekłem. Trzech przywódców, każdy na swój sposób przebiegły i groźny.
- Adachorze bracie, lata czekałem na moje uwolnienie. Dzięki temu, że przemyciłeś do piekła duszę Barmana, mogę nie tylko cieszyć się wolnością, ale i pełnią władzy. I za to Ci serdecznie dziękuję.
Adachor wpatrywał się w swojego brata. Było w nim coś odpychającego. Czuć było zło, jakie z niego wypływa. Mimo podziękowań czuł jakby go brat, chłostał stalowym prętem. To nie była rozmowa podobna do rozmów z ojcem. Ojca się bał i czuł przed nim respekt. Vares natomiast budził w nim wręcz paniczne odczucia. Dodatkowo ten Barman. Zło, jakie czuł, wręcz dusiło go.
- Varesie mój bracie. Czy nie wystarczy Ci, iż jesteś wolny? Czy nie lepiej dla wszystkich, byś opuścił piekło i znalazł dla siebie inne miejsce?
Vares popatrzył na Adachora swymi czerwonymi oczami, uśmiechnął się, w całości pokazując ostre jak brzytwa zęby.
- Adachorze, to, że piekło jest już moje, to przyjmij do wiadomości. Masz do wyboru przyłączenie się do mnie lub też umieszczę cię z powrotem na urwisku wśród robali. By nie było Ci tak nudno, jak mnie, to dodam także kruki, które będą żywiły się twoimi oczami. Oczywiście wybór należy do ciebie.
Adachor zamyślił się. Przecież jest synem PPiO, więc powinien być zły. Przecież jest zły. Pomagał nazistom w ich niecnych planach. Męczył dusze, które miały w sobie wiele zła. Dlaczego więc teraz, oferta jego brata, nie cieszyła go. Dlaczego nie miałby być jednym z trzech przywódców. Postanowił jednak, iż nie przyłączy się. Zaufał swemu ojcu. Ojcu, który skazał go na niewyobrażalne dla śmiertelników tortury, wiedząc, iż tortury Varesa, będą stokroć gorsze.
- Varesie, nie przyłączę się do Ciebie. Pozwól mi odejść.
Adachor usłyszał śmiech Varesa i Henryka. Następnie poczuł jak stado duchów, ciągnie go w kierunku urwiska. Tam właśnie miał być uwięziony na wieki, bez szans na ratunek. Vares natomiast postanowił, wykończyć swego ojca wraz z jego trzynastoma współpracownikami. By to zrobić, musiał dowiedzieć się, gdzie jest otchłań. Tę wiedzę miał jedynie jego ojciec schowany za czarną kotarą. Wybrał więc najbardziej brutalne i zdegenerowane jednostki i wraz z Henrykiem stanęli na ich czele. Teraz wystarczyło udać się na tajemniczą czarną kotarę i odnieść ostateczne zwycięstwo. W piekle zasiadłby nowy Pan Piekieł i Otchłani, który z ziemi ściągałby wszystkie dusze. Dusze ludzi dobrych, dusze ludzi złych. Już niedługo piekło zmieni swoje oblicze, a dobroć nie uchroni już nikogo przed piekłem.
………
Vares wyruszył na czele najbardziej brutalnych i zdegenerowanych jednostek w kierunku czarnej kotary. Jego plan był bardzo prosty. Wystarczyło zerwać kotarę, wkroczyć za nią i pojmać ojca wraz z jego sługusami. Niebawem jego wojska zaczęły realizować plan. Zerwali czarną kotarę i zobaczyli średniej wielkości grotę, gdzie stał PPiO wraz ze swoimi 13 stronnikami, uzbrojonymi w miecze i gotowi do walki. Widać było, iż jego przeciwnicy są już pogodzeni z porażką. Vares dał sygnał do walki i bojownicy z krzykiem na ustach zaatakowali PPiO. W ich dłoniach pojawiły się miecze i tak rozpoczęła się ostateczna walka o panowanie w piekle. Vares ze zdziwieniem zauważył, iż w tym pomieszczeniu rany nie goiły się. Wszyscy tak byli śmiertelni!! I to była dla niego kolejna miła niespodzianka. Dodatkowo dziwiło go to, iż jego ludzie tak szybko wybijają stronników PPiO. Ostatecznie zaś odcięli głowę jego ojcu. Jego serce i umysł wypełniła fala nieopisanej radości. Tym sposobem, stał się nowym Panem Piekieł i Otchłani. Tymczasem jego ludzie, rozwijali czerwony dywan, by mógł po nim iść w kierunku przygotowanego tronu. Henryk natomiast czekał na niego, trzymając w ręku piękną złotą koronę, ozdobioną kamieniami szlachetnymi. Ta właśnie korona miała zostać umieszczona na jego głowie i symbolizować jego wieczne panowanie. W myślach układał sobie plan na przyszłość. Chciał porywać do piekła wszystkie dusze. Dusze ludzi dobrych i ludzi złych. W ten sposób chciał doprowadzić do chaosu na ziemi. Ludzie pozbawieni motywacji w postaci nieba, z pewnością się zdegenerują. Tym samym zło zapanuje nad całym światem. Wtedy też uderzy w Boga. Opanuje niebo i będzie władcą, o której mocy nie znał cały świat. Stal wciąż przed grotą i uśmiechał się do siebie.
Z prawdziwym zdziwieniem obserwowały zachowanie Varesa duchy, które nie brały udziału w natarciu. Widziały jak PPiO wraz z 13 bojownikami, wyżynają w pień rebeliantów, a ich przywódca Vares uśmiecha się. Widziały jak głowa Henryka, została obcięta, a Vares cieszy się jak dziecko. Widziały jak Vares wchodzi do groty i zostaje przeszyty na wylot mieczem i ginie.
Veres natomiast przekroczył próg groty i poczuł przeszywający ból. Czuł ból w każdej komórce swojego ciała, czół ból w każdym atomie swojej duszy. Ból przeszywający, ból jakiego nigdy wcześniej nie czuł. Ból wwiercający się do każdego zakamarka jego jestestwa. Ból ostateczny, unicestwiający. Ból, który rzucił go na kolana. I właśnie w tej pozycji uniósł po raz ostatni swoją głowę, po to tylko by zobaczyć smutne oczy swego ojca. Usłyszał też ostatnie słowa w swoim długim i niegodziwym żywocie.
- To jest otchłań synu.
Po tych słowach poczuł jak komórki jego ciała, jak atomy jego duszy rozrywają się. I tak oto skończył żywot Vares. Najbardziej niegodziwy z duchów. Taki sam los spotkał, także wszystkie duchy biorące udział w tej walce, łącznie z duszą Henryka.
Rozdział XLI
Oj ten Maciek
-Szybko, budź Adolfa.
Głupi Maciek słyszał w swojej głowie ponaglenia żuka.
- Szybko, nim będzie za późno.
Głupi Maciek poszedł do łazienki, napełnił wiadro z wodą i chlusnął na Adolfa. Adolf powoli otworzył oczy, rozejrzał się i jęknął.
- Stary, ty chyba żyjesz. Wiesz, jaka jazda była. Podłoga się otworzyła, wyskoczył jakiś płonący duch.
Adolf popatrzył na Maćka. Jego oczy nie umiały przyzwyczaić się do światła. Gałki oczne uciekały na bok, tym samym widać było tylko białko jego oczu.
- Zaczęło się, k...wa, zaczęło się. Maciek musisz znaleźć osikowy kołek i młotek. Adolf zmienia się w wampira.
Maciek pobiegł do kuchni i zawiesił sobie na szyi wianuszek czosnku. Wrócił do pokoju, dzięki czemu mógł obserwować przemianę Adolfa. A Adolf kiedyś Hitler, teraz zaś istota w trakcie głębokiej zmiany. Na dobry początek zaczął się mocno ślinić, co było spowodowane ponownym ząbkowaniem nowych, zdrowszych, wiele większych kłów, które gdy osiągnęły odpowiedni rozmiar, wystawały z ust.
- Maciek, załatw ten kołek osikowy. Musimy powstrzymać tę istotę.
W końcu do Maćka dotarła przerażająca prawda. Na ziemi właśnie pojawia się wampir i jeżeli go nie powstrzymają, to może pozarażać cały świat i zamiast ludzi, po ziemi będą chodzić stada wampirów. Nie zastanawiając się wiele, pobiegł do najbliższego mu sąsiada, Eustachego. Zapukał do jego drzwi i czekał. Jakież było jego ogromne zdziwienie, gdy zamiast Eustachego, zobaczył wielkiego na dwa metry księdza, który w jednej ręce trzymał krzyż, w drugiej zaś kropidło z wodą święconą.
- Dzień Dobry sąsiedzie. Jestem Pana sąsiadem z dołu. Czy może ma Ksiądz pożyczyć kołek osikowy i młotek?
Ksiądz srogo popatrzył na Maćka i kiwnął na niego ręką.
- Wejdź, proszę. Gość w dom, Bóg w dom.
- Proszę księdza, ja muszę mieć ten kołek. To jest sprawa życia i śmierci.
- Cierpliwość jest cnotą synu. Czy napijesz się może herbatki?
- Proszę księdza, tam w moim pokoju człowiek przeistacza się w wampira. Muszę go ubić.
- Kto od miecza wojuje, od miecza ginie. Jak cię zwą synu.
- Głupi Maciek, znaczy się… Maciej Rozalski.
- Osikowy kołek na wampiry tu nic nie da. Rady żuka, złe są dziś. Dusza całkiem zagubiła się. Niecna na Ziemi, męczona w piekle, przebudzona na nowo z uśpioną pamięcią. To nie przemiana synu, to jedynie paradontoza i światłowstręt. Zaraz mu minie. A teraz wracaj synu, już czas.
Maciek wyszedł zdezorientowany od nowego sąsiada i wrócił do mieszkania, gdzie siedział na krześle Adolf. Uśmiechnął się do Maćka i powiedział.
- Kły mi wyleciały. A pzez tego Adachora, zesrałem się ze strachu.
Maciek popatrzył na Adolfa i odetchnął z ulgą. Wszystko wróciło do normy. Wciąż nic nie pamiętał, ale coś tu jednak nie grało.
- Ty umiesz już mówić?
Adolf uśmiechnął się zadowolony i bełkotliwie odpowiedział.
- Tak, operacja udała sze i gadam szłabo jeszcze.
-Adolf, bo czasu mamy mało, a wyglądamy jak łyse, głupie debile. Potrzebne nam są peruki i takie gdzieś tu mam.
Głupi Maciek przyniósł krzesło z kuchni, postawił przy szafie i z najwyższej półki wyciągnął stare, zakurzone pudełko.
- Słuchaj, tutaj mamy bardzo fajne peruki. Pewnie zastanawiasz się, skąd je mam.
Adolf popatrzył z błyskiem w oku i zadowolony odpowiedział.
- Od mamy.
Maciek z uznaniem popatrzył na Adolfa. Skąd on to wiedział.
- Jasne, że od mamy. Nieraz chciałem te peruki wyrzucić, ale jak matka była na łożu śmierci, to powiedziała: Synku możesz wyrzuć po mnie prawie wszystko: ubrania, starą szafę, radio. Pamiętaj jednak o jednym, nigdy, przenigdy nie wyrzucaj tych peruk. One Ci się kiedyś przydadzą. I jeszcze jedno. Ta blond peruka, jest dla Ciebie, a ta czarna dla twojego krewniaka z twojej krwi." Niestety, po tych słowach matka odeszła, a ja od tej pory myślałem, że perukę będę nosił wraz z synem, którego jednak nigdy nie miałem. A jednak mama miała rację, tę czarną perukę będzie nosił mój klon.
Adolf przysłuchiwał się mowie Maćka i miał nieodparte wrażenie, iż w tamtym czasie był przy matce. Jego pamięć zaczęła się regenerować, w którego sposób nie umiał pojąć. Głupi Maciek usłyszał zaś w głowie, głos żuka.
- Odzyskałeś pamięć! Maćku, czy wszystko już pamiętasz?
Dopiero teraz pojął, iż faktycznie jego pamięć powraca. Powracają wspomnienia i to dosłownie wszystkie. Jak pływał w rzece, jak grał w piłkę z chłopakami. Jak zaczął służyć w wojsku. Z prawdziwą fascynacją przypominał sobie całe dotychczasowe życie, które w ostatnim czasie, było raczej pasmem klęsk. Z jego myśli wyrwał go głos Adolfa.
- Szystko już pamiętam. Dosłownie szystko.
Maciek zamarł, a Adolf dalej gadał po swojemu.
- To ja byłem szy matce. Ja grałem w piłke.
Od tego właśnie dnia, w którym Maciek wyciągnął peruki swojej matki, obaj pamiętali to samo. Ich wspomnienia były jednością. Ich osoby były jednością. Jedyne, co ich różniło, to założone na głowy peruki, oraz bełkotliwa wymowa Adolfa, który wciąż przyzwyczajał się do sztucznego języka. Dawna dusza Hitlera rozpłynęła się w nicości. Dusza, która w świecie ludzkim dokonała wiele zła, przegrała z perukami matki Głupiego Maćka.
Żuk obserwował to wszystko z prawdziwą fascynacją. Dopiero teraz pojął słowa swojego mentora, który tłumaczył mu teorię o pospolitej nazwie efekt motyla". Właśnie dzisiaj był świadkiem, jak nic nieznaczące zdarzenie sprzed lat, wywarło ogromny wpływ na cały świat. Znaczenie tego wydażenia było tak ogromne, iż dla jego stosunkowo niewielkiego mózgu, było to nie do pojęcia. Czy on skromny żuk, stał się jedynym świadomym światkiem, epokowego wydarzenia? Czy to zdarzenie powoduje, iż od dzisiaj nie może popełnić żadnego błędu? Czy jest w stanie trzymać na wodzy swoje emocje? Czy wielkie żuki, są naprawdę wielkie?
Rozdział XLII
Co naprawdę wydarzyło się w Piekle.
- Panowie, moje kochane aniołki, jak widzicie, sprawy wyglądają zupełnie inaczej, niż Wam się wszystkim wydawało.
Najbliżsi współpracownicy PPiO, zdezorientowani wpatrywali się w swojego władcę. PPiO wyglądał zupełnie inaczej. Cały ubrany na biało, z dostojną białą brodą, patrzył na nich z miłością. Ich oblicze także uległo diametralnej zmianie. Także mieli białe szaty. Mieli także skrzydła. Niestety nie było wśród nich Ataka i Bahaza.
- Tak, jesteście aniołami. Dlaczego o tym nie wiedzieliście? A czy bylibyście w stanie pracować w Piekle, wśród tylu zdegenerowanych dusz? Czy wykonalibyście solidnie swoją pracę w Piekle? Niestety jak widzicie, dwóch spośród nas niestety odeszło. Nie ma z nami Ataka i Bahaza. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego ich tu niema, mimo że weszli wraz z wami.
Pozostali wpatrywali się w PPiO i wciąż nie docierało do nich, co właściwie się dzieje.
- Wiecie, co to jest za miejsce? To jest otchłań. A w otchłani, dusza która z własnej woli, dokonała wiele niecnych czynów, jest unicestwiana. Tym samym wygląda na to, iż nasi bracia Atak i Bazah, sprzeniewierzyli się i dokonali złych wyborów. Wam udało się pozostać duszami przyzwoitymi, co Was dzisiaj uratowało. Niestety nadszedł czas oczyszczenia. Wiele dusz, które trzymaliśmy w Piekle, przez bunt mojego syna Varesa, straciła szansę na ostateczne zbawienie. Zaraz zaatakują to miejsce. Będą widzieć to, co ja im pokażę. To będą ich ostatnie chwile, gdyż chwilę potem ich dusze będą unicestwione raz na zawsze.
I właśnie w tym momencie, czarna kotara została zerwana i do otchłani zaczęły wbiegać kolejne dusze. Przekraczając próg otchłani, niemal natychmiast rozpadały się na miliony pojedynczych atomów. Taki też los spotkał Henryka i Varesa. Dla dusz, które widziały całą bitwę z daleka, sprawa wyglądała inaczej. Widzieli piękne zwycięstwo PPiO. Widzieli niepokonanych 8 najwierniejszych jego współpracowników: Cerda, Dovraka, Etana, Finella, Gwara, Hunka, Mechina i Nepota. Widzieli także jak Atak, Bahaza, Irrak, Jarra i Kalisse dzielnie walcząc, zostali zabici przez buntowników.
- Panowie, jak widać, nie mogliśmy przegrać, co dla niektórych skończyło się źle. Straciłem jednego z synów. Drugi natomiast pomyślnie przeszedł próbę. Gdyby dzisiaj wszedł do otchłani, nie byłoby dla niego ratunku. A tak, wciąż jest dla niego nadzieja. Nadzieja jest także dla wszystkich pozostałych dusz. Wy natomiast macie wybór. W tym dniu macie możliwość powrotu do Nieba lub na powrót pracę w Piekle. Pracę, która nie daje satysfakcji, pracę która może Was zniszczyć. Pracę, której nikt nie docenia. Często będziecie widzieć strach w oczach innych dusz. Będziecie także pogardzani przez wszystkich wokół. Dodatkowo nie będziecie pamiętać dzisiejszego dnia. Będzie tak jak było zawsze. Wybór należy do Was.
Dovrak jako najstarszy, wyszedł przed oblicze PPiO.
- Panie, to był prawdziwy zaszczyt pracować dla Ciebie, w tym jakże nędznym otoczeniu. Ja oczywiście zostanę. Jednak przed powrotem do Piekła i przed utratą pamięci, powiedz nam wszystkim, dlaczego dusza Hitlera została odesłana na Ziemię.
PPiO uśmiechnął się.
- To jest najgorsza dusza, jaką kiedykolwiek poznałem. Jeżeli uda się ją nawrócić, to każda dusza będzie miała szansę. Dlatego jest ona tak cenna. Dlatego też nie mogła być w Piekle w tym przełomowym dniu. Chciałem Wam podziękować za wszystko, co dobre, za waszą nienaganną pracę. A teraz powiedźcie, czy pozostajecie w Piekle, czy powracacie do Nieba.
Wybór dla pozostałych nie był łatwy. Na pozostanie w piekle ostatecznie zdecydowali się: Cerd, Dovrak, Etan, Finell, Gwar, Hunk, Mechin i Nepot. Na powrót do nieba zdecydowali się: Irrak, Jarra i Kalisse.
Tak oto, po buncie w Piekle, ubyło nieco ponad dwieście dusz. Dla wielu z dusz, bunt nawet nie został zauważony. A w piekle, nic się nie zmieniło. Adachor odzyskał swoją pozycję, wciąż bojąc się swego ojca i czując przed nim wielki respekt.
 Rozdział XLIII
Niezastąpiony Antoni
Antoni zadowolony szedł w kierunku bazy nazistów. Mimo obiektywnych trudności sprawy posuwały się w pożądanym kierunku. Żołnierze zabezpieczający teren, bezbłędnie rozpoznali Antoniego, wyprostowali się, zasalutowali i zaprowadzili do dowódcy.
- Czołem obywatelu Ministrze.
Dowódca jednostki zasalutował na powitanie Antoniego. Antoni z powagą także zasalutował.
- Witam poruczniku. Czy wszystko jest już przygotowane do detonacji?
- Teren zabezpieczony. Wszystko jest gotowe.
- Czy w trakcie zabezpieczania terenu, były jakieś niedogodności?
- Nie Panie Ministrze. Wszystko przebiegało bez zakłóceń.
- A czy były jakieś nietypowe zdarzenia?
- Nie, Panie Ministrze.
Antoni potarł swoją brodę kciukiem i z uwagą patrzył na porucznika.
- Proszę się dokładnie zastanowić. Czy aby na pewno, nic się nie wydarzyło?
Porucznik przymknął oczy i krok po kroku odtwarzał w swoich myślach całą operację. Niestety nic nie przychodziło mu do głowy. Wiedział jednak, iż błąd mógł go bardzo dużo kosztować. Mógł być oskarżony o zdradę stanu i wydalony z wojska.
- Nie, Panie Ministrze. Chociaż ..., to może głupie, ale jeden z żołnierzy widział krasnoludki.
Antoni uśmiechnął się. Miał zaufanie do porucznika i wyglądało na to, iż się nie myli. Porucznik umiał kojarzyć fakty, nigdy niczego nie przeoczył. Tym razem także tak było.
- Proszę go natychmiast przyprowadzić!
Porucznik wydał odpowiedni rozkaz. Tymczasem Antoni kontynuował.
- Poruczniku, wybrałem Pana, do tej operacji, gdyż mam do Pana pełne zaufanie. Proszę uważnie przysłuchiwać się mojej rozmowie z żołnierzem, dzięki temu zdobędzie Pan kolejne doświadczenie, które zaprocentuje w dalszej służbie.
W tym momencie wszedł szeregowy, który widział krasnoludki.
- Widzę, iż jednostka jest perfekcyjnie dowodzona. Ledwo minuta, a żołnierz już jest.
- Czołem obywatelu Ministrze.
- Spocznij szeregowy. Proszę opowiedzieć wszystko, co widziałeś.
- Właściwie to nic .......
Antoni, krzywo popatrzył na szeregowego.
- Proszę nie kręcić i opowiedzieć wszystko, co widziałeś, co wydawało Ci się, że widzisz. Opowiedz, tak jakbyś opowiadał najgłupszy sen w swoim życiu.
Szeregowy przełknął ślinę, popatrzył na przełożonego, który kiwnął mu głową i zaczął opowieść.
- Właśnie blokowaliśmy południową część terenu. Byliśmy w dwójkę. Niestety kolega miał niestrawność i co chwila ukrywał się w krzakach w wiadomym celu. Po kolejnym takim zdarzeniu, z daleka widziałem 11 krasnoludków, które skradały się między drzewami. Miały około 55-70 cm wzrostu, czapeczki w paski o kolorach: żółtym, czerwonym i czarnym. Miały na czubkach czapeczek duży biały pompon, z narysowaną swastyką. Krzyknąłem na te krasnoludki, by się zatrzymały. One zaczęły uciekać, więc najpierw strzeliłem w powietrze, następnie zaś w ich kierunku. Niestety broń nie była najlepszej jakości i po trzecim strzale zacięła się. Kolega wyszedł wtedy z krzaków, niestety po krasnoludkach nie było już śladu. Zameldowałem o tym i to by było na tyle.
Antoni przybrał srogi wyraz twarzy. Niestety widział czarno na białym, iż zostało tutaj popełnionych szereg błędów. Antoni zaczął wydawać rozkazy.
- Po pierwsze natychmiast aresztować żołnierza z niedyspozycją żołądkową i przesłuchać w pokoju gdzie jest ubikacja. Po drugie wysłać pościg za krasnoludkami. To byli zminiaturyzowani naziści. Po trzecie, dajcie mi czerwony przycisk, trzeba natychmiast wysadzić ta bazę. Zanim zaś nacisnę ten przycisk, niech nasi żołnierze-karły przeczeszą każdy zakątek bazy.
- To Panie ministrze zostało już wykonane. Materiały z bazy znajdują się w tym pokoju. Bazę można wysadzać, choćby teraz. Co do pozostałego, to już wydaję rozkazy.
Porucznik wydał odpowiednie rozkazy, a Antoni zajął się przeglądaniem materiałów pozostawionych przez nazistów.
Rozdział XLIV
Ostatnie przygotowania
Michaela nerwowo chodziła po salonie. Już za godzinę powinni pojawić się pierwsi goście, a Jacka wciąż nie było. Wyszedł z domu i nie dawał znaku życia. Wiedziała, że powinien wrócić na czas, ale czuła jakiś wewnętrzny niepokój. Kolejna sprawa, która zaprzątała jej głowę, to coraz dziwniejsze zachowanie Eustachego. Właściwie nic do niej nie mówił. Udało się jej jednak zauważyć, iż gdy na niego nie patrzy, robi do niej jakieś dziwne miny, wywala język, przewraca oczami. Natomiast jak się do niego odwraca, to na ustach Eustachego pojawia się błogi uśmiech. Widziała też, iż w ogrodzie wykopał on dół, który ma około dwa metry głębokości. Przy kopaniu dołu, coś sobie pod nosem podśpiewywał. Eustachy także całe godziny spędzał przed lustrem i gadał do niego. Kątem oka, w lustrze widziała jakąś postać o długich, siwych włosach, z upiornym uśmiechem na ustach. Atmosfera w domu była dosyć dziwna. W kuchni zniknęły trzy największe noże oraz tasak. Na ścianie wisiała strzelba, więc przynajmniej broń nie przepadła. Dodatkowo dzwonił do niej kurier z pytaniem, czy będzie w ciągu najbliższych dwóch godzin w domu, bo ma dla niej 20 sporych rozmiarów paczki. W całym tym rozgardiaszu musiała sobie radzić sama. Nikt jej nie pomagał. Wynajęła catering, który w ogrodzie kończył przygotowywanie imprezy. Zespół muzyczny miał zaś przyjechać lada chwilę. Dodatkowo w oddali usłyszała, jakiś potężny wybuch, jakby ktoś zdetonował bombę olbrzymich rozmiarów. Ten dzień niepokoił ją. Dzisiaj miało się coś wydarzyć. Czuła też, iż jakiś czas temu nastąpiło zachwianie mocy. Teraz wyczuwała jednak, iż przynajmniej w tym wypadku wszystko wróciło do normy. Sowy w jej ogrodzie już się nie pojawiły. Natomiast pojawiły się roje os. To też ją niepokoiło. Nie wyobrażała sobie, by osy wszędzie latały i niepokoiły gości. Dlatego też, wynajęła firmę, zajmującą się zwalczaniem owadów. Tym samym, po ogrodzie biegało kilkanaście pracowników wynajętej firmy. Ich szef, natomiast zakomunikował jej, iż te osy, to tak naprawdę pszczoły w maskach os. Zarządzał tym samym większej zapłaty, gdyż miały być osy. Pieniądze nigdy nie miały dla niej dużej wartości. Natomiast informacja o przebranych pszczołach, była złą informacją. Wiedziała, iż nasłał je Rzeplicha, pewnie w celu szpiegowania Prezesa. Na domiar złego Prezes poinformował ją, iż pojawi się bez kota, za to z Antonim. Bała się tego gościa. Wszędzie węszył spisek, a co najgorsze, zazwyczaj miał rację. Tym samym rosło ryzyko, iż odkryje jej pochodzenie, a także prawdziwą tożsamość Jacka. Najlepiej byłoby odwołać cala imprezę. Niestety było za późno.
- Pani Michaelo, przyjechał zespół muzyczny.
Michaela popatrzyła, na przystojnego młodego kelnera. On też jej kogoś przypominał. Możliwe, iż widziała go w gazecie. Niestety nie umiała sobie przypomnieć, z jakiego powodu się w niej pojawił.
- Proszę im otworzyć bramę.
Zespół muzyczny wjechał swoim nowiutkim mercedesem i w pośpiechu zaczął rozkładać swój sprzęt. Wokalista, na oko 60 - letni, zniszczony życiem mężczyzna, podszedł do niej, by omówić repertuar.
- Gramy ostro, czy nie ?
- Raczej lekka muzyka.
- Robić jakiś numer. Na przykład mogę odgryźć głowę gołębiowi. Może być i sowa. Widziałem jakąś przed bramą.
A więc są i sowy. To będzie naprawdę wielki dzień. Zastanawiała się, czy to nie będzie czasem ostatni dzień tej planety. Czuła natomiast w kościach, iż będzie to dzień wyjątkowy.
- To co, obgryzam głowę gołębia czy sowy?
Muzyk, z nadzieją wpatrywał się w Michaelę. Michaela pokręciła jedynie głową i odeszła. Muzyk tak naprawdę nie wiedział, co to oznacza, tym samym na wszelki wypadek postanowił złapać sowę. To będzie naprawdę niezły numer.
……….
Adolf wraz z Maćkiem przeglądali się w lustrze. Peruki odziedziczone po matce Maćka były jakby stworzone dla nich. Bujne, kręcone włosy, zdecydowanie dodawały im wzrostu. Również głowa wydawała się wyższa. Zadowolony z efektu Maciek, wyszperał w szafie dwa nieużywane garnitury. Jeden czarny, drugi biały. Dodatkowo wyciągnął z szafy białą i czarną koszulę, dwa krawaty z pięknie namalowanymi misiami i dwie pary eleganckich butów. Oczywiście białych i czarnych. Tak ubrani postanowili wyruszyć na urodziny do Jacka. Maciek stwierdził jeszcze, iż bardziej poważnie będzie wyglądał w wąsie, więc dokleił go sobie. Tak przygotowani stanęli w drzwiach, gdy Maciek przypomniał sobie, iż nie mają żadnego prezentu. Niestety nie posiadał gotówki, a pieniądze które przeznaczył na skup butelek i makulatury, skończyły się. Rozejrzał się po pokoju, mając nadzieję, iż może coś będzie nadawało się na prezent dla jedenastolatka. Obrazy przedstawiające nagie kobiety, odrzucił od razu, chociaż z drugiej strony pomyślał sobie, iż w wieku 11 lat, byłby z takiego prezentu zadowolony. Sprzęt domowy zdecydowanie nie nadawał się jako prezent. Ostatecznie wyciągnął służbowy nóż wielozadaniowy, zapakował go w szary papier i tak wyposażeni udali się na urodziny. Tutaj pojawił się kolejny problem. Do rezydencji mieli piechotą około dwie godziny, a powinni być tak za niecałą godzinę. Autobusy nie kursowały w tamtym kierunku, a na taksówkę nie mieli kasy. Maciek popatrzył na Adolfa.
- Co robimy Adolf ? Nie lubię się spóźniać.
Adolf zaczął zdejmować buty z nóg. Ściągnął także skarpetki i marynarkę.
- Pobiegniemy! Damy radę. Jeszcze będziemy przed czasem.
Adolf zaśmiał się radośnie, a Maciek poszedł w ślady swego klona. Trzymając w rekach buty i marynarkę oraz w kieszeniach skarpety zaczęli biec. Prezent dla Jacka raz był w rękach Maćka, raz Adolfa, żeby było sprawiedliwiej. Zasapani po 40 minutowym biegu, pojawili się przed bramą rezydencji. Niestety nie wyglądali najlepiej, a jeszcze gorzej było z zapachem, jaki się od nich unosił. Niestety nic już nie mogli zrobić. Poczekali 5 minut, dzięki czemu na ich koszulach i spodniach nie pojawił się dodatkowy pot i zbliżyli się do domofonu. Maciek wyciągnął rękę, by nacisnąć przycisk, gdy nagle usłyszeli dziecięcy głos.
- Czekajcie chwilę, przecież nie wejdziecie w takim stanie na imprezę.
Na oko 11 letnia dziewczynka, wypowiedziała pod nosem jakieś zaklęcie i momentalnie Adolf z Maćkiem poczuli się pachnący i wypoczęci. I tak też wyglądali.
- Teraz możecie wchodzić, chociaż i tak wyglądacie debilnie.
Zarządziła dziewczynka, która była w towarzystwie jedenastoletniego chłopca oraz dziwnego małego Zielonego Ludzika. Głupi Maciek od razu go rozpoznał. To był jego wróg! Najgorszy z najgorszych!
-Halo, a co robi tutaj ten zielony potwór!?
Głupi Maciek palcem wskazał na Zielonego Ludzika. Ten psychol chciał mnie zabić!
Zaskoczony Jacek popatrzył, na tych dziwnie wyglądających facetów.
- Panowie, to jest mój nowy kolega.
- Tak..., twój kolega, który lubi ucinać palce.
Maciek pokazał lewą dłoń, na której brakowało jednego palca.
Zielony Ludzik patrzył zmieszany na swojego dawnego wroga.
- Ja naprawdę przepraszam. Musiałem służyć nazistom, no i czasami mnie ponosiło.
- Tak, teraz przepraszasz, a palec już nie odrośnie!
Czarownica zaczęła bełkotać pod nosem jakieś dziwne słowa i niedługo po tym odezwała się.
- Po co te nerwy. Palec już przecież odrasta.
Głupi Maciek popatrzył na swoją dłoń i faktycznie zauważył, jak jego palec odrasta. Jakim cudem? Co tu się dzieje? Głośno jednak odezwał się.
- Tak właściwie to mam jeszcze bardzo mocno zniszczoną wątrobę. Niestety poświęciłem ją, wykonując swoje służbowe obowiązki. Czy można by i coś z tym zrobić?
Czarownica popatrzyła na Maćka rozbawiona i śmiejąc się, powiedziała.
- Panie, a dziękuję to gdzie? I jeszcze dodatkowe życzenia? Jak zechcę, to zniknie Panu wypustek w innym miejscu, w zamian za ten palec.
Maciek mimowolnie chwycił się za krocze. Na szczęście nic się nie zmieniło. Odetchnął z ulgą i podziękował za odzyskany palec.
- Dobra panowie, a teraz może przedstawimy się. To jest nasz solenizant Jacek. To zaś nasz przyjaciel Ucherrak znany jako „Zielony Ludzik” no i ja Muszala, możecie do mnie mówić Muszka.
- Ja jestem Maciek Rozalski, często nazywają mnie „Głupim Maćkiem” no i mój brat Adolf.
- Ok, jak się już znamy, to chodźmy na urodziny.
Tym sposobem, dawni wrogowie, szli ramię w ramię na urodziny Jacka. Morał z tego taki, iż zawsze jest możliwość pogodzenia się nawet z największym wrogiem.
Maciek i Adolf zwolnili i znaleźli się kilkanaście metrów od pozostałych. Teraz, jak mieli identyczne wspomnienia, rozumieli się bez słowa. Maciek zerknął na Adolfa i odezwał się.
- Pamiętaj, jak ten Ucherrak będzie sam, to go załatwimy. Może uda się go utopić w basenie.
Adolf uśmiechnął się. Tak widok topionego Zielonego Ludzika był kuszący. Głośno zaś krzyknął.
- Czekajcie na nas! Przyjaciele powinni trzymać się razem!
……..
Profesor żwawo szedł w kierunku rezydencji Państwa Stankiewiczów. Dla niego, zaproszenie na urodziny Jacka, były prawdziwą nobilitacją. Wiedział też, że będzie tam Prezes i w tym upatrywał swojej szansy. Od zawsze marzył, by mieć realny wpływ na społeczność lokalną. Marzył, by zostać Prezydentem Miasta. A to byłoby niemal zagwarantowane, gdyby udało mu się zrobić fotografię, na której on i Prezes ściskają sobie ręce. Wiedział, iż wyborcy by to docenili i pewnikiem osiągnąłby swój cel. Teraz jednak maszerował z szerokim uśmiechem na twarzy, kopiąc przed sobą średniej wielkości kamień. Jego ubiór wyróżniał go wśród tłumu podobnie ubranych ludzi. Jego żółta marynarka, zielony krawat, białe spodnie oraz czerwone buty, typu lakierki, robiły wrażenie. Profesor zaś był bardzo dumny z siebie, że udało mu się tak wspaniale ubrać. Znudzony kopaniem kamienia, podniósł go i już miał go wyrzucić, gdy zobaczył przez sobą szyld sklepu jubilerskiego. Pomyślał sobie, iż ma trochę czasu, więc wejdzie to tego sklepu. Otworzył drzwi, które zaczepiając o wiszący powyżej dzwonek, zaalarmowały właściciela, iż właśnie przyszedł klient.
- Dzień dobry Panu. W czym mogę pomóc.
Chudy, łysy jubiler zwrócił się do Profesora. Profesor uśmiechnął się, wręczył jubilerowi kopany kamień i stwierdził.
- Dzień dobry. Ostatnio krucho jest u mnie z gotówką. Nie pozostało więc mi nic innego, jak zastawić ten oto, pamiątkowy szlachetny kamień. Oczywiście jak uda mi się uzyskać gotówkę, to go odkupię, gdyż jest to bardzo cenna pamiątka rodzinna.
Jubiler wziął kamień do ręki i z uwagą przypatrywał mu się, przez lupę jubilerską.
- Proszę Pana, jest to tajlandzka geuda. Mogę Panu za nią dać 5 tys. zł.
Profesor z niedowierzania, szeroko otwarł oczy. Tego zupełnie się nie spodziewał. Jednak wiedział, iż należy się trochę potargować.
- Wie Pan co, to jest pamiątka rodzinna i ją tylko zastawiam. Potrzebuję na już 7 tys. zł. Czy może mi Pan tyle za nią dać?
Jubiler podrapał się po łysej głowie i stwierdził.
- W kasie mam teraz 6 tys. i tyle mogę dać. Jeżeli to Panu nie odpowiada, to niestety nic nie mogę zrobić.
- Dobra, niech będzie 6.
Profesor poczekał, aż jubiler wypłaci mu gotówkę i zadowolony wyszedł od jubilera, żegnając się jedynie skinięciem ręki. Jako że miał całe 6 tys. zł, udał się do sklepu ze sprzętem RTV, kupił wypasiony odkurzacz za 2,5 tys. zł., zamówił taksówkę i pojechał na urodziny. Przed bramą miała na niego czekać małżonka. Pewnie będzie z niego cholernie dumna, widząc, jaki fajny prezent kupił dla Jacka. Kto wie, może będzie to najlepszy urodzinowy prezent, jaki kiedykolwiek otrzymał ten chłopak ?
………
Antoni miał naprawdę dobry dzień. Właściwie wszystko szło jak po maśle, no może z wyjątkiem faktu, iż nazistom przebranym za krasnoludki, udało się zbiec. Materiały, jakie udało im się przejąć od nazistów, były bardzo wartościowe. Była tam instrukcja budowy miniaturowej bomby atomowej. Sama bomba miała około 200 gram wagi i była wielkości piłki kauczukowej. Były tam także ciekawe informacje, zarówno o politykach polskich, jak i niemieckich. Sam fakt przejęcia tych dokumentów był wielkim sukcesem. Likwidacja ściśle tajnej bazy była jakby wisienką na torcie. Wybuch był bardzo efektowny, a media dowiedziały się, iż przyczyną wybuchu, był niewypał z czasów drugiej wojny światowej. Teraz zaś jechał z Prezesem piękną, cholernie długą, czarną limuzyną. W jego głowie zakiełkował kolejny pomysł, z którym niemal natychmiast podzielił się z Prezesem.
- Prezesie, jedziemy na urodziny Jacka, a mamy jeszcze dużo czasu. Może byśmy wzięli kolegów Jacka, na imprezę. Zadzwoniłbym do Pani Michaeli, by podała numery telefonów do rodziców zaproszonych dzieci. Poprosilibyśmy ich, by dzieci odstawili na 17.30 na plac szkoły, a stamtąd wzięlibyśmy ich limuzyną.
- Antoni, nie pytaj się, tylko działaj. Takie pomysły zawsze będą u mnie miały poparcie.
Antoni natychmiast zajął się sprawami organizacyjnymi, a Prezes swoimi myślami odpłynął do czasów swojego dzieciństwa. Jako dziecko wydawało mu się, iż zostanie aktorem. Jednak życie potoczyło się inaczej i teraz odpowiadał za cały naród. A przez tych skretyniałych europejskich polityków, czuł, że jest odpowiedzialny za Europę. Teraz jednak miał parę godzin wolnych od polityki. Dlatego tak bardzo podobał mu się ten pomysł. Chciał, by wszystko wyszło jak najlepiej.
- Antoni, zanim podjedziemy pod szkołę, to kupmy lody dla dzieciaków.
- Jasne Prezesie. Będzie jeszcze fajniej.
I tak, punktualnie o 17.30 znaleźli się przed szkołą, gdzie stała gromadka dzieci, kolegów i koleżanek Jacka. Antoni wyszedł z limuzyny i krzyknął.
- Dzieciaki szybko do wozu. A kto ostatni to łamaga.
Dzieciaki szybko pobiegły do limuzyny i wcisnęły się na siedzenia. Antoni wszystkim dzieciakom rozdał lody i z piskiem opon ruszyli w kierunku willi Państwa Stankiewiczów.
Po dziesięciu minutach znaleźli się przed bramą, którą Antoni z uśmiechem na twarzy otworzył uniwersalnym pilotem. Po kolejnej minucie znaleźli się na placu. Limuzyna przyhamowała z piskiem opon i zatrzymała się. Dzieciaki wyskoczyły z limuzyny. Antoni i Prezes, w przeciwieństwie do dzieci, dostojnie wyszli i skierowali się w kierunku drzwi.
Rozdział XXXVII
Urodziny Jacka
Michaela zauważyła, iż przed dom podjeżdża limuzyna. Zawołała Eustachego i razem wyszli przywitać nowo przybyłych.
- Cześć dzieciaki. Jacek powinien zaraz przyjść. O..., Dzień dobry Panie Prezesie, serdecznie witamy w naszych skromnych progach.
Antoni urażony, że nie został imiennie przywitany, wypalił.
- Raczej te progi, to skromne nie są. Przy okazji sprawdzę, czy zgromadzony tu majątek jest legalny.
Michaela popatrzyła ze złością na Antoniego. By jednak rozładować atmosferę, wesoło oznajmiła.
- Jako że już prawie wszyscy są, ogłaszam początek konkursu.
W tym momencie wszyscy obecni zauważyli wbiegającego Jacka wraz z jakąś dziewczynką. Za nimi sunął mały zielony ludzik, a jeszcze dalej widać było dwóch facetów z burzą włosów na głowie.
- Mamo, będziemy doić krowy!?
Michaela uśmiechnęła się.
- Mój syn zdradził już sekret konkursu. Będziemy doić krowy na czas. Tylko że jest nas dużo, a krów mamy tylko pięć, udało mi się wypożyczyć dwie sztuczne krowy, na których rozegramy eliminacje.
- Dochodzący właśnie Maciek, zadał pytanie, które wszystkich nurtowało.
- A czy na tych sztucznych krowach doi się tak samo?
Eustachy uśmiechnął się i oznajmił.
- Ależ oczywiście, proszę na nie spojrzeć.
Na plac wjechały dwie sztuczne krowy, które wyglądały jak prawdziwe. Dodatkowo by zmyłka była bardziej wiarygodna, krowy zamuczały.
- Ok. Wszyscy, którzy biorą udział w konkursie, niech ustawią się w kolejce.
Po tym ogłoszeniu wszyscy ustawili się w kolejce. Jako że dzieci były najszybsze, to one były pierwsze. I tak zaczął się konkurs. Dwoje uczestników podchodziło do sztucznych krów, siadało na krzesełkach i po sygnale trąbki, rozpoczynali dojenie. Na dojenie było przeznaczone 5 minut. Konkurencja między uczestnikami, często była bardzo nierówna. Często były bardzo duże różnice w umiejętnościach. Pierwszy zgrzyt pojawił się jak Radek, dostał dorosłego przeciwnika, Adolfa. Adolf doił tak szybko, jakby był automatyczną dojarką, natomiast Radek zupełnie sobie nie radził. Wściekły krzyknął.
- Moja krowa jest zepsuta. Nią nie da się doić!
Sprawa niemal natychmiast się wyjaśniła, gdyż Adolf podszedł do krowy Radka i doił ją równie szybko. Niestety sytuacja skomplikowała się w ostatniej parze, gdzie Prezes zmierzył się z Antonim. Antoni doił krowę może niezbyt szybko, ale spokojnie i konsekwentnie. Natomiast Prezes zaczął nerwowo, dodatkowo zaś, widząc, iż Antoni doi bez problemów, zawziął się i urwał jedną z dojek. Wiadro zostało natychmiast napełnione, ale Michaela zdyskwalifikowała Prezesa. Ostatecznie do drugiej rundy przeszło 10 osób: piątka dzieci, Adolf, Maciek, Antoni, Eustachy i Zielony Ludzik. Mając na uwadze, iż jedna ze sztucznych krów została zepsuta, pozostała do wykluczenia piątka, musiała zostać wyeliminowana w inny sposób. Ostatecznie Michaela uznała, iż następną konkurencją będzie skok w dal. Oznajmiła więc zawodnikom.
- Słuchajcie, nie mamy 10 krów, a jedna ze sztucznych jest zepsuta. Kolejną konkurencją będzie skok w dal z zastrzeżeniem, że wyniki będą mierzone poprzez proporcje. Kto w większym stopniu przeskoczy swoją wysokość, wygrywa. Do finału przechodzi pięciu uczestników.
W skoku w dal wygrał Zielony Ludzik, który przeskoczył swoją wysokość dziesięciokrotnie. Kolejne miejsca zajęli: Jacek, Mateusz, Eustachy i Muszala. Pechowe szóste miejsce zajął Adolf, który poczuł się poszkodowany, czego zresztą nie mógł ukryć i stwierdził.
- Przecież widać było, że najlepiej doję. I co? Miałem skakać w dal i nie dostałem się do finału. To nie jest sprawiedliwe.
Michaela niemal natychmiast zareagowała.
- Panie Adolfie, dorosły a się skarży. Niech Pan lepiej bierze przykład z dzieci, które nie narzekają na zasady. A teraz finał.
Pięciu uczestników siadło na krzesełkach przy krowach i czekało na dźwięk trąbki. Mieli więcej czasu. Całe 10 minut. Po sygnale wszyscy zawodnicy natychmiast zaczęli doić. Niestety już na samym początku odpadła Muszala, która została kopnięta przez krowę (czyżby pamięć gatunkowa krów?). Pozostałych czterech uczestników, zawzięcie doiło. Każdy miał szansę na sukces. Niespodziewanie Adolf doskoczył do krowy, którą próbowała doić Muszala. Doił wspaniale. Po ośmiu minutach więcej mleka wydoił jedynie Jacek. Gdy rozległa się trąbka, najwięcej mleka w wiadrze miał Adolf. I tu pojawił się kolejny kłopot. Gdyby Michaela ogłosiła iż wygrał Jacek, zarzucono by że faworyzuje syna, gdyby zaś ogłosiła zwycięstwo Adolfa, to także nie mogło zostać przyjęte, gdyż Adolf przecież nie zakwalifikował się do finału. Niespodziewanie sprawę rozwiązał Prezes, oznajmiając.
- Jak dla mnie wygrali Jacek i Adolf. A teraz chyba jest już czas na prezenty.
Rozległy się oklaski i wszyscy zebrani udali do domu.
………..
- Jacek, rozpakuj swoje prezenty i podziękuj za nie swoim gościom.
Jacek popatrzył na Michaelę, mrugnął do niej okiem i wygłosił przemowę.
- Szanowni Goście. Chcę wyrazić moją ogromną wdzięczność, za przybycie na moje urodziny. W pierwszej kolejności chciałem podziękować moim rodzicom, który przygotowali tę imprezę, moim kolegom ze szkoły, Prezesowi i także wszystkim innym, których nie wymieniłem.
Na sali rozległy się oklaski, w tym czasie natomiast Jacek zaczął rozpakowywać prezenty. Od kolegów dostał dużo słodyczy i gry planszowe. Od dorosłych książki. Od Prezesa dostał jego autobiografię z życzeniami i specjalną dedykacją. Od Pana Macieja Rozalskiego otrzymał naprawdę fajny nóż. Jednak ostatni odpakowany prezent był najlepszy. W dużym kartonie był wielki, czerwony odkurzacz. Maciek ostrożnie wyciągnął najpierw szczotkę odkurzacza, później rurę, by ostatecznie wyciągnąć także sam odkurzacz.
- Panie profesorze dziękuję, bardzo dziękuję, zawsze marzyłem o czymś takim.
Profesor był naprawdę dumny z siebie. Udało mu się trafić z tym prezentem. Zerknął na swoją żonę, która jakby także była z niego dumna. Czuł, że dzisiejszy dzień, jednak będzie dobry.
- Mamo, mogę włączyć odkurzacz i sprawdzić jak się sprawuje.
Michaela popatrzyła na Jacka i zawahała się. Z jednej strony to były urodziny Jacka, z drugiej zaś, była to jednak dosyć oficjalna uroczystość i odkurzanie w takiej sytuacji byłoby dosyć niezręczne. Na szczęście sprawę rozwiązały kategoryczne słowa Prezesa.
-Niech chłopak poodkurza. W końcu to jego urodziny.
Jacek szczęśliwy włączył kabel odkurzacza do gniazdka i zaczął odkurzać.
- Mamo, jak on super ciągnie.
Profesor dodatkowo dodał.
- Ten odkurzacz umie też prać!
Prezes obserwował całą tę scenę z prawdziwą zazdrością. Także by poodkurzał.
- Antoni idź poodkurzać, a później mnie zawołaj.
Antoni wstał i poszedł w kierunku Jacka.
- Jacek, mogę też spróbować.
Jacek, mimo iż dalej chciał odkurzać, to znał pozycję Antoniego i wiedział, że nie można mu odmówić.
- Oczywiście proszę Pana.
Antoni chwycił odkurzacz, przekręcił na największą moc i ruszył w kierunku Prezesa.
- Panie Prezesie, jak się go włączy na największą moc, to prawie wciąga wykładzinę. Chce Pan spróbować?
Prezes z prawdziwym podziwem patrzył na Antoniego. W tak naturalny sposób sprawił, iż może on teraz odkurzać. Pełny szacun.
- Jak się już odkurza, to i ja spróbuję.
Prezes wziął odkurzacz i zaczął systematycznie odkurzać salę. Odkurzacz był naprawdę wspaniały. Sam nie wpadł na to, iż taki prezent będzie podobał się jedenastolatkowi. Wydawało mu się, iż jego autobiografia będzie najlepsza. Teraz jednak zdawał już sobie sprawę, że odkurzacz jest wiele lepszy. Podjechał sprzętem do Jacka i oddał mu go.
- Jacek, teraz twoja kolej.
W oddali natomiast Eustachy wylał lampkę czerwonego wina, na białą kanapę. Zauważył to jak zwykle czujny Antoni i od razu znalazł rozwiązanie.
- Jacek, twój Tata wylał na kanapę wino. Sprawdźmy, jak ten odkurzacz pierze.
Jacek poszedł do kartonu, gdzie były próbki detergentów do prania. Włożył je do odkurzacza i zaczął prać kanapę. Plama momentalnie zniknęła. Prezes nie umiał się powstrzymać i krzyknął.
- Cholera, to jest najlepszy odkurzacz, jaki kiedykolwiek widziałem. Reszta gości klaskała. Niestety tę atmosferę, zakłócił dźwięk domofonu. Michaela odebrała domofon i poinformowała zebranych.
- Kurier przyjechał. Ma dla nas dwadzieścia paczek.
……………
Kurier zaczął wnosić przywiezione paczki, co było pracą dosyć czasochłonną i mozolną. Niestety żaden z przebywających w salonie nie zaproponował pomocy, co dodatkowo denerwowało kuriera. Dlatego też, gdy doszło to pokwitowania przesyłki postanowił zemścić się.
- Proszę pokwitować odbiór.
Michaela podpisała kwitek i oddała go kurierowi.
Kurier podrapał się po głowie, na której sterczały dawno niemyte włosy i oznajmił.
- No ale podpis powinien być czytelny.
Michaela ponownie złożyła podpis.
Kurier wykrzywił usta w udawanym uśmiechu i stwierdził.
- Proszę pani, to ma być czytelny podpis, a nie jakieś bazgroły.
Wkurzona już Michaela podpisała się drukowanymi literami i oddała kwit kurierowi.
Kurier zerknął na potwierdzenie, schował do kieszeni i poszedł do swojej furgonetki. Tymczasem Michaela zarządziła.
- Jacek, to pewnie dla ciebie prezenty. Możesz je odpakować. Jeżeli twoi koledzy i koleżanki mają ochotę, to mogą ci pomóc.
Dzieciaki rzuciły się do paczek i zaczęły je odpakowywać. Z każdej paczki wychodziły pieski cziłała, które niemal natychmiast zaczęły bawić się z dziećmi. Michaela patrzyła na to, nic nie rozumiejąc. Natomiast Głupi Maciek podszedł do prezesa.
- Panie Prezesie, może najpierw się przedstawię, nazywam się Maciej Rozalski.
Prezes patrzył uważnie na Macka.
- O, widzę, iż odzyskał Pan pamięć. W pierwszej chwili nie poznałem. Te bujne włosy i ten wąs, zupełnie Pana zmieniły. Miło mi poznać jednego z najlepszych agentów.
- Panie Prezesie, to dla mnie jest prawdziwy zaszczyt poznać Pana osobiście, no i oczywiście Pana Antoniego. Niestety mam bardzo niepokojące informacje. Te pieski, które tu teraz biegają, to są krwiożercze potwory. One wysysają krew z ludzi.
Antoni przerwał Maćkowi i stwierdził.
- Wiemy to Panie Rozalski i stale monitorujemy sytuację. Tutaj jest jeszcze wiele innych niepokojących rzeczy. Proszę póki co udawać, iż się nie znamy i trzymać rękę na pulsie.
Maciek popatrzył na Prezesa, który tylko kiwnął głową i oddalił się w głąb sali w kierunku Adolfa.
……………..
Antoni korzystając z okazji, zaczął rozglądać się po rezydencji. Widać było, iż każdy najdrobniejszy detal musiał kosztować fortunę. Skąd Państwo Stankiewicz mieli tyle pieniędzy, to była jeszcze kwestia do ustalenia. Idąc korytarzem, usłyszał ściszone głosy, które dobiegały zza zamkniętych drzwi. Poprzez dziurkę od klucza zobaczył, iż Pani Michaela rozmawia z czarownicą. Szybko wyciągnął z lewej kieszeni marynarki szklankę i przyłożył ją do ściany. Natychmiast słowa stały się zrozumiałe, co zdecydowanie było po myśli Antoniego. Zaczął więc nasłuchiwać.
- Słuchaj Muszka, zauważyłam, iż w lustrze czasami porusza się jakiś cień. Raz jak Eustachy przeglądał się w lustrze, to widziałam Boba.
- Cholera, to on znowu nas znalazł? Wiesz może, co planuje?
- Wydaje mi się, iż próbuje omotać Eustachego. Chce posiąść jego duszę.
- Przestałaś sypać proszek na Eustachego?
- Myślisz, że do reszty postradałem zmysły. Oczywiście, że tak. Wiadomo, że Bob nie wejdzie do ciała wariata. Tylko tu mamy kolejny problem. Wydaje mi się, iż Eustachy zaczyna sobie wszystko przypominać. Tego nie da się dłużej ciągnąć. A Eustachy może być niebezpieczny.
- Z Eustachym sobie jakoś poradzimy. Niepotrzebnie jednak organizowałaś urodziny. Bob może wejść w każdego z tu przybyłych. Odeślij natychmiast dzieci!
Antoni usłyszał kroki i nie zastanawiając się wiele, oddalił się. Kim cholera jest ten Bob? Dlaczego pojawia się w lustrze i o co chodzi z tym Eustachym? Układanka, która powoli składała mu się w głowie, na powrót się rozsypała. Postanowił ochłonąć. Wyszedł więc na zewnątrz budynku i skierował się w kierunku basenu. Niestety nie dane było mu odpocząć. Zobaczył, iż Maciek wraz z Adolfem topią Zielonego Ludzika. To był impuls. Antoni biegł szybciej niż Ben Jonson. Z pewnością pobiłby rekord świata na 100 m. Wiedział, iż Zielony Ludzik musi przeżyć. Z impetem wpadł w Adolfa, który natychmiast się przewrócił. Zawrócił, odepchnął Maćka i wyciągnął Zielonego Ludzika. Oddech jego był krótki, świszczący. Nigdy do tej pory tak szybko nie biegł. Powoli dochodził do siebie. Popatrzył na Zielonego Ludzika, który otworzył swoje żółte oczy. Tak, uratował go! Spiorunował spojeniem przewróconego Maćka i Adolfa.
- Cholera Panowie. Czy ktoś wam kazał topić Zielonego Ludzika? To jest nasz człowiek!
Głupi Maciek popatrzył na Antoniego, nic nie rozumiejąc. Przecież Zielony Ludzik, to nazista. Jak on może pracować dla Prezesa. Antoni kontynuował.
- A ten twój pseudo brat Adolf. Jakoś się z nim dogadałeś, a był przecież 1000-krotnie gorszy. Co tak wybałuszasz oczy. Zielony Ludzik pracuje z nami. Sojusze się zmieniają. Kapujesz!
Maciek kiwnął głową. Nic nie rozumiał, Antoni chyba czytał w jego myślach. Miał jednak jasność, Zielony Ludzik jest od dzisiaj przyjacielem. Podniósł Zielonego Ludzika, podał rękę i stwierdził.
- Nie gniewaj się zielony. Ty mnie torturowałeś, ja cię podtopiłem, to jesteśmy kwita.
Antoni wiedział, iż czas goni.
- Zielony, czy ty może wiesz, kto to jest Bob?
Oczy Zielonego Ludzika przybrały czerwony kolor, a jego ciało zaczęło migotać. Z jego skóry zaczęła unosić się mgła.
- To Bob jest tutaj ? Wyprowadźcie szybko dzieci, nim będzie za późno. Dzieci muszą stąd wyjść!
- Mów jaśniej!
- On musiał przybyć albo za nami, albo za czarownicami. Jeżeli jest jeszcze w lustrze, to możemy go pokonać. Jeżeli wyszedł, to już po nas. Nawet Adachor nic tu nie pomoże. Szybko wyprowadźcie stąd dzieci. Dziecko daje mu moc niezwyciężonego. I zasłońcie wszystkie lustra i wszystko, w czym możemy się przejrzeć.
Cała czwórka pobiegła do salonu. Trzeba szybko wywieźć wszystkie dzieci, nim będzie za późno.
…………….
Antoni wbiegł pierwszy do salonu i natychmiast rozpoczął działanie.
- Dzieci, wasi rodzice dzwonili, że już trzeba wracać. Chodźcie, zaraz was odwieziemy.
Dzieci nie zwracały uwagi na Antoniego i dalej bawiły się z pieskami.
Michaela, która także pojawiła się w pokoju, włączyła się do poganiania dzieci.
- Dzieci nie czas na zabawę. Zobaczcie, Jacek złapał ospę i może was wszystkich pozarażać. Idźcie za Antonim, on Was odwiezie.
Radek spojrzał na Jacka, który cały pokryty był czerwonymi chrostami, z których wypływała jakaś biała ropa. Nie wyglądało to zbyt dobrze. Dlatego też Radek jako pierwszy ruszył za Antonim.
-Chodźcie, bo zaraz będziemy wyglądać jak Jacek.
Pozostałe dzieci zerkały z obrzydzeniem na Jacka i nie żegnając się, opuściły salę. Niedługo potem słychać było warkot silnika. Dla dzieci impreza dobiegła końca. Oprócz Jacka i Muszki pozostali sami dorośli. Jacek oczywiście ospy nie miał, a to, co widziały dzieci to była jedynie iluzja, wytworzona przez Michaelę.
Zielony Ludzik wspiął się na stół i rozpoczął przemowę.
- Słuchacie, w tym domu znajduje się Bob. Bob utożsamiany jest w całym wszechświecie z pierwotnym złem. Bob zazwyczaj wybiera sobie młode osobniki myślącego gatunku, by w nich rozwinąć zło. Zło, którego nie można pokonać. Zło rozprzestrzeniające się i obejmujące wszystkie gatunki świata ożywionego. Po kilku latach od przybycia Boba, planeta zamienia się w nieprzyjazną dżunglę, która zabije każdego, kto tylko się do niej zbliży. Boba można pokonać, dopóki znajduje się w lustrze. Na razie zakryjmy wszystkie lustra, a później na niego zapolujemy.
W tym momencie, do pokoju wszedł Adolf, który chwilę wcześniej skorzystał z ubikacji. Niestety w ubikacji było lustro.
- Czy rozmawiacie czasem o Bobie?
Adolf uśmiechnął się i popatrzył czarnymi oczami na pozostałych.
Skóra Zielonego Ludzika zaczęła migotać, a on sam wybełkotał tylko.
- Bob wszedł w ciało Adolfa.
- No i zgadł. Bob jestem. Możecie do mnie mówić Bobik. Jeżeli ktoś woli zwracać się bardziej oficjalnie, to może do mnie mówić „Pan Bob” lub po prostu „Ten zły”
Profesor zaciekawiony patrzył na Adolfa, który zrzucił z głowy perukę, odwiązał bandaże i przyglądał się wszystkim wokół. Wiedział, iż od niego zależy przyszłość tego świata. Wstał z krzesła i zaczął zbliżać się w kierunku Boba. Zanim do niego doszedł, na środku pokoju pojawiła się zionąca, krwiście czerwona otchłań, w której pojawił się Adachor.
- Cholera, Bob jest tutaj!
Adachor krzyknął rozpaczliwie i zniknął, a wraz z nim zniknęła i otchłań. Na profesorze nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia. Doszedł do Boba, wyciągnął rękę i przywitał się.
- Józef Ziman jestem. Niezmiernie mi miło spotkać „Tego złego”
Bob popatrzył z niedowierzaniem na Profesora. On się mnie nie boi? Tymczasem Profesor kontynuował rozmowę.
- To co, Ty zły. Siłujemy się na rękę?
Bob uśmiechnął się. Czemu nie, może się posiłować. Obaj Panowie siedli przy stole. Bob roztarł swoją rękę i przymierzył się do walki. Natomiast profesor wyciągnął z marynarki 2 tys. zł. i rzucił na stół.
- Dobra Bob. Wyskakuj z kasy. Daję dwa tysiaki.
Bob poszukał po kieszeniach swojej marynarki, jednak nic nie znalazł. Popatrzył po zebranych i postanowił spróbować?
- Czy ktoś może mi pożyczyć kasę?
Wszyscy zebrani wykonali przeczący ruch głową. Nikt nie był przy kasie. To nie była dobra wiadomość dla Boba. Bob wstał od stołu i powiedział.
- Kasy nie mam. Nie będę się z tobą siłował. Po prostu Was zabiję.
- Niby taki ważny, a wymięka. To chcesz się siłować czy nie?
Bob, zły na tą nietypową dla niego sytuację, ponownie usiadł przy stole.
- Dobra, dawaj siłujemy się.
Profesor zaśmiał się.
- Taaaaak……, widzisz tutaj frajera? Ja wykładam kasę, a ty nic. Jak wygram to gówno mam, a jak przegram, to mi bierzesz dwa tysiaki. Postaw coś.
Bob czym prędzej chciał skończyć, z tą groteskową dla niego sytuacją. Co za dziwna planeta.
- Dobra Józef, jak wygrasz, to ja spadam z tej planety i już się tu nie pojawię, jak wygram, zgarniam nie dwa, a trzy tysiaki.
Profesor z bólem serca dołożył kolejny tysiąc. Tym samym rozpoczęło się siłowanie na rękę. W pierwszych sekundach bardzo dużą przewagę uzyskał Bob, który niemal pokonał Profesora. Profesor cały spocony walczył. Nie walczył jednak sam. Ktoś w niewidoczny sposób mu pomagał. Czuł, że nie jest to w pełni uczciwa walka, jednak tym razem nie zważał na to. Musiał wygrać. Stawka była zbyt duża. Powoli, acz systematycznie ręka Profesora podnosiła się. Po dwóch minutach siłowania się był idealny remis. Profesor jednak nie ustawał w walce, czego skutkiem było zdobywanie niewielkiej przewagi. Walka trwała już 10 minut i nic nie zapowiadało jej rychłego końca. Nagle z podwórka rozległ się brzdęk gitary basowej, co zdekoncentrowało Boba i przypieczętowało zwycięstwo Profesora.
Bob wstał od stołu i zniknął. Zniknął wraz z ciałem Adolfa. Do Profesora podbiegła natomiast jego żona, powiesiła mu się na szyi i głośno zawołała.
- Jaka ja jestem z Ciebie dumna, mój ty kochany Józku.
Na sali rozległy się brawa. Zebrani zaczęli także krzyczeć. „gorzko, gorzko, gorzko” Tym sposobem Józef i jego małżonka pocałowali się.
Morał z tego taki, iż nie taki wilk straszny jak go malują.
……….
Profesor stał się prawdziwym bohaterem wieczoru. Uścisk dłoni Prezesa był dla Profesora, kolejnym krokiem w zrealizowaniu swoich planów. Nie był już dla Prezesa anonimową osobą, lecz kimś wyjątkowym, kimś z kim warto współpracować. Teraz jednak odezwał się dzwonek telefonu Prezesa. Wszyscy zebrani zamilkli i czekali. Prezes wyciągnął telefon z kieszeni marynarki, spojrzał na wyświetlacz.
- To Angela, dam na głośnomówiący.
- Dzień dobry Panie Prezes.
Angela o dziwo zaczęła mówić całkiem poprawną polszczyzną.
- Witam Angelo. Dlaczego dzwonisz?
- Przeprosić ja muszę. My już chcemy przyjaźń prawdziwą być.
Prezes uśmiechnął się, a wszyscy zgromadzeni wokół niego, zaskoczeni słuchali prowadzonej rozmowy.
- Angela dobrze, że to już mamy za sobą. Co chciałabyś wiedzieć?
- Problem w domu naszym duży jest. Goście złe rzeczy robić.
- Angela przyjeżdżaj szybko do nas, pogadamy i pomożemy Wam.
- Prezes dziękuje bardzo. Ja przyjeżdżam za trzy dni. Do widzenia Prezes. Pozdrowienia dla Antoni.
- Do widzenia Angela.
Prezes rozłączył się.
Nie tylko sprawy w Polsce, przybrały dobry kierunek. Również i zachodni sąsiad, radykalnie zmienił kierunek. I to wszystko dzięki telepacie. Teraz jednak czekała kolejna atrakcja wieczoru. Zaproszony na urodziny zespół właśnie rozpoczynał swoją grę. Nie była ona jednak lekka, o jaką prosiła Michaela. Zespół grał prawdziwie deathmetalowe kawałki. A gościom ta muzyka się podobała! Po dwóch bardzo ostrych utworach zespół musiał jednak przestać grać, gdyż na scenę wszedł Eustachy uzbrojony w siekierę. Wyrwał mikrofon od wokalisty i zaczął przemawiać.
- Wiem już, kim jestem. Michaela nie jest moją żoną, a Jacek to jest osiemdziesięcioletni staruszek. Ten tam w bujnych włosach.
Tutaj wskazał Maćka.
- To mój sąsiad Głupi Maciek. On jest żulem i alkoholikiem. A tamten zielony jest kosmitą. Wszędzie wokół chodzi pełno żuków, które nas obserwują. Tamta dziewczynka to czarownica! To tutaj wszystko, to jest jedna wielka mistyfikacja. Nikt tu nie jest prawdziwy!
Eustachy zamachnął się siekierą, która o mały włos minęła głowę wokalisty. Nie zważając już na nikogo, zaczął rąbać scenę. Michaela postanowiła ratować tą niezbyt zręczną sytuację.
- Eustachy uspokój się. Pomyśl!
W tym momencie, w kierunku Michaeli poleciała siekiera.
- Eustachy. Masz rację. Cholerną rację, ale proszę Cię, uspokój się. Chcesz na powrót mieszkać w małym mieszkanku i gadać z żukami. Nie wolisz mieć pięknej żony i syna. Mam już sposób, żeby Cię wyleczyć. Eustachy, zobacz, jak może wyglądać, nasze przyszłe życie.
Michaela wskazała na Profesora i jego żonę, którzy nie zważając na nic i na nikogo namiętnie się całowali.
- Daj sobie pomóc!
Eustachy spojrzał z żalem na Michaelę, zeskoczył ze sceny i pobiegł w kierunku bramy. Ból jego głowy był nieznośny. On jest wariatem. Jest wariatem, cholernie niebezpiecznym dla wszystkich i wbrew wszystkiemu chciał być nim dalej. Nie mógł się zgodzić na życie w kłamstwie. Chciał wszystko pamiętać. Nie chciał utracić choćby malutkiej części siebie. Eustachy biegł i biegł, aż stanął przed zakładem dla psychicznie chorych. Wszedł, przedstawił się, podpisał oświadczenie o dobrowolności leczenia i wybłagał, by go zamknęli wraz z innymi. Chciał sobie pomóc sam. Bez magii, bez kłamstw. Chciał wrócić do prawdziwego świata, jako osoba całkowicie zdrowa. Jednak teraz poczuł straszne zmęczenie, położył się na łóżku i zasnął. Dla niego rozpoczęła się prawdziwie ciężka praca. Praca nad własną psychiką. Psychiką, która właściwie od jego najmłodszych lat byłą w rozsypce.
…………….
Rzeplicha wciąż jechał na urodziny Jacka. Wybór Mercedesa Smarta, nie był najlepszy. Nie był to samochód, którym można było się szybko przemieszczać, pokonywanie nim zakrętów z prędkością przekraczającą 80 km/ha wiązało się z dużym ryzykiem. Dodatkowo nawigacja umieszczona w samochodzie, obsługiwana była jedynie w języku niemieckim, a nazewnictwo miast było także niemieckie. Rzeplicha nie poddawał się, dzięki czemu o godzinie 22.30 pojawił się przed bramą Rezydencji Państwa Stankiewiczów. Niestety domofon musiał być odłożony, gdyż nie wydawał żadnych dźwięków. Pech, który prześladował Rzeplichę, nie odstępował go ani o krok. Dodatkowo dwie pszczoły (prawdopodobnie jego własne) użądliły go w prawe ucho i pod lewym okiem. Gdyby jeszcze nie był uczulony, wygląd jego nie zmieniłby się zbyt wiele. Niestety Rzeplicha był uczulony, co zaowocowało znacznym zwiększeniem prawego ucha, oraz opuchnięciem lewego Policzna. Sikając pod płotem, usłyszał czyjś głos.
- To naprawdę Pan, Panie Rzeplicha? Co się panu stało?
Rzeplicha w panice przestał sikać, zapiął spodnie i zobaczył …, jednego ze swoich największych wrogów, psychopatycznego Antoniego. Odburknął jedynie.
- Nic mi nie jest. Wpuść mnie Pan.
- Pan wyglądasz, jakby na Pana głowie ucztowały pszczółki. Już otwieram. Mam pilota, który otwiera wszystkie bramy, także od Pana w domu. Ostatnio troszkę tak poszperaliśmy, ale co ja tam będę Pana zanudzał. Już wpuszczam.
Antoni nacisnął pilota, wszedł do limuzyny i cierpliwie czekał, aż Rzeplicha usadowi się w tym malutkim, niemieckim samochodzie. Razem też wjechali na plac i razem poszli na tył rezydencji, gdzie był koncert. Antoni skierował się w kierunku Prezesa, natomiast Rzeplicha podszedł do Jacka i wręczył mu prezent.
- Wszystkiego najlepszego Jacku. Ten prezent może nie jest najbardziej kosztowny, ale pewnie będzie dla Ciebie najważniejszy.
Jacek rozpakował niewielki pakunek i ze zdziwieniem stwierdził, iż jest to konstytucja.
- Dziękuję Panu. To jest bardzo interesujący prezent.
Rzeplicha zadowolony patrzył na Jacka, uśmiechnął się, co nie zdarzało mu się zbyt często.
- Słuchaj, tutaj Ci zaznaczyłem najważniejszy artykuł konstytucji, proszę, spójrz.
Jacek zobaczył, iż art. 195 został podkreślony żółtym flamastrem, jednak w tym egzemplarzu brakowało art. 197. Wiedział, iż z tym osobnikiem lepiej nie dyskutować. Uśmiechnął się jeszcze raz, podziękował i poszedł w kierunku Muszki.
Tymczasem Antoni znalazł się przy Prezesie i od razu zadał pytanie.
- Gdzie jest Bob. Jesteśmy bezpieczni?
- Tak Antoni, sprawa jest już załatwiona. Powiedz mi tylko czy nie przesadziłeś czasem.
Antoni podrapał się po głowie, co było w jego zwyczaju i nic nie rozumiejąc, zapytał.
-A niby z czym? Że zbyt długo odwoziłem dzieci?
- Antoni, nie rżnij głupa. Co ty zrobiłeś Rzepliche? Wygląda na to, że go torturowałeś? Czy ty wiesz, co powiedzą w Europie? Nie mogłeś się powstrzymać, czy co?
- To nie ja. To jego pszczoły. On jest na nie uczulony. Faktycznie wygląda koszmarnie, ale ja mu nic nie zrobiłem. Nawet grzecznie mu otworzyłem bramę.
Rozmowa została przerwana przez ryk wokalisty, który ogłosił wykonanie specjalnego numeru. Rozmowy ustały i wszyscy zebrani ponownie skupili się, na częściowo zdezelowanej scenie.
- Hejka wszystkim. Dzisiaj było u Was ostro, ale ja to lubię! Dlatego też przygotowałem specjalną niespodziankę.
Wokalista wyciągnął zza pleców białą sowę, podniósł ją do poziomu swoich ust i zanurzył w niej swoje zęby. Tutaj jednak Rzeplicha mógł stwierdzić, iż w tym dniu miał mniejszego pecha niż artysta. Wokalista zasłonił dłonią swoje usta i zacharczał, sowa zaś pofrunęła, mając wbitą w szyi, szczękę wokalisty.
…………..
Na tym numerze wokalisty, zakończył się koncert. Wszyscy imprezowicze, mimo iż nie było jeszcze północy, czuli się strasznie zmęczeni. Również Rzeplicha, który nie brał udziału w większości atrakcji, nie czuł się najlepiej. Dlatego też z prawdziwą ulgą przyjął komunikat Michaeli, która zaprosiła gości do łóżek. Każdy z zaproszonych otrzymał osobny pokój, mimo że Antoni bardzo nalegał, by miał jeden pokój z Prezesem. Dodatkowo Antoni upierał się, by było łóżko piętrowe. Ostatecznie jednak zgodził się na osobny pokój. Nie wszyscy imprezowicze byli przygotowani na nocleg. Maciek nie miał właściwie nic. Dlatego też położył się spać w samych majtkach, nie odwiedzając nawet łazienki. Pozytywnym przykładem świecił Rzeplicha, który przyjechał nawet z własnym papierem toaletowym. Jego piżama wykonana na specjalne zamówienie, wyglądała rewelacyjnie. Nadrukowanie na niej art. 195 konstytucji, było rozwiązaniem niestandardowym, na które nie każdy mógł się zdecydować. Wygląd piżamy Prezesa został utajniony, tym samym nie ma możliwości jej oceny. Koszula nocna Michaeli podkreślała jej kobiece kształty, dlatego też Profesor trzykrotnie pomylił pokoje i wchodził do jej sypialni. Punktualnie o północy prawie wszyscy już spali. I na to właśnie czekały pieski cziłała, które już od dwóch dni nic nie jadły. Zabawa z dziećmi dodatkowo wzmogła ich apetyt, tym samym wyruszyły na żer. Zaczęły od Maćka, który leżał cały odkryty na łóżku. Nie podeszły do niego zbyt blisko, gdyż zapach unoszący się wokół niego, zniechęcał właściwie do wszystkiego. W następnym pokoju, jak się okazało, leżał Rzeplicha, którego nie mogły ruszyć, o czym nieraz były informowane. W kolejnym pokoju miał leżeć Profesor, jednak jego łóżko było puste. Przed kolejnym pokojem siedział oparty o drzwi Antoni, pilnujący pokoju Prezesa. W kolejnym pokoju leżał Jacek, a przecież dziecka nie ruszą. Tym samym pozostała jedynie Michaela i żona Profesora, które jednak nie spały i kłóciły się o Profesora. Pieski cziłała ponownie wróciły do pokoju Maćka, mając nadzieję, iż jednak wytrzymają smród, jaki unosi się od Maćka. Niestety Maciek puszczał bąka za bąkiem, a atmosfera stawała się coraz bardziej gęsta. Zniechęcone pieski, ponownie obeszły wszystkie pokoje, co niestety nic im nie dało. Jako że była naprawdę bardzo głodne, wyszły na dwór, gdzie spało na trawie pięć krów. Pieski zaatakowały je i w niecałe 30 minut wypiły z nich całą krew. Wiedziały, że nie tak miały zadziałać, jednak ich ogony były przepełnione krwią, więc udały się do bazy nazistów. Najpierw zobaczyły na miejscu bazy ogromy dół, następnie zaś zostały przechwycone przez żołnierzy. Ich zadanie nie zostało wykonane nawet w minimalnym zakresie. Również i one przegrały.
Czy urodziny Jacka, były faktycznie tak ważne? Czy po tych urodzinach zmienił się układ sił w Europie? Antoni nie był w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Wyciągnął telefon i zadzwonił.
- Władimir, przyślij mi jeszcze kogoś do pomocy, nie daję rady. To mnie przerasta.
- Antoni, tylko do Ciebie mam zaufanie. Nawiąż bliższy kontakt z Adachorem. Dzięki niemu możemy dotrzeć do PPiO. A jak się z nim dogadamy, do żadne rządy światowe nie będą już potrzebne. Będziemy mieli pełnię władzy, tylko Ty i ja.
Tak oto zakończyły się urodziny Jacka, a wraz z nimi została ujawniona część ściśle strzeżonej tajemnicy.
………….
W dole otchłani Aldazar pracował w pocie czoła. Przez wieki był przekonany, iż zastosowano blokadę, dolej jej części. Jednak dzisiaj sytuacja się dramatycznie zmieniła. Miał do dyspozycji biliony, bilionów pojedynczych atomów. Wszystkie atomy należały do zdegenerowanych dusz, a to oznaczało, iż mógł w końcu rozpocząć pracę nad Aldachem. Złem wcielonym, złem przewyższającym wszystko, co do tej pory widział świat. Złem miliony razy gorszym niż Bob, a przecież to on go stworzył. Już niedługo, wszechświat miał poznać Aldacha.
Koniec



















Spis treści:
Wstęp „Dwa lata do urodzin Jacka”                                                      
Rozdział I „Przemyślenia”                                                                         
Rozdział II „Niewygodne Fakty”                                                                             
Rozdział III „O co chodzi z żukiem?”                                                      
Rozdział IV „Głupi Maciek w opałach”                                                 
Rozdział V „Wielka zmiana”                                                                      
Rozdział VI „Nieszczęśliwe wypadki”                                                   
Rozdział VII „Upadek Głupiego Maćka”                                                              
Rozdział VIII „Kolejne klonowanie”                                                      
Rozdział IX „Ucieczka i detoks.”                                                                             
Rozdział X „Co słychać  u Jacka?’                                                            
Rozdział XI „Profesor”                                                                                
Rozdział XII „To samo tylko z innej strony”                                        
Rozdział XIII „Zielony Ludzik w opałach”                                                            
Rozdział XIV „Czy to jest zabawne?”                                                    
Rozdział XV „Odrodzenie Głupiego Maćka”                                      
Rozdział XVI „Co tam w piekle?”                                                            
Rozdział XVII „Wyróżnienie Profesora”                                               
Rozdział XVIII „Opętanie Piotra”                                                            
Rozdział XIX „Czy Adachor to partacz?”                                               
Rozdział XX „Pierwsza próba Piotra”                                                    
Rozdział XXI „Kolejne zaproszenie”                                                      
Rozdział XXII „Państwo Stankiewicz”                                                   
Rozdział XXIII „Prawda mnie wyzwoli”                                                
Rozdział XXIV „Szpital”                                                                               
Rozdział XXV „Druga próba Piotra”                                                       
Rozdział XXVI „Biznes”                                                                               
Rozdział XXVII „Akcja ratunkowa”                                                         
Rozdział XXVIII „Barman”                                                                          
Rozdział XXIX „Jacek i czarownica”                                                        
Rozdział XXX „Prezes i Antoni”                                                               
Rozdział XXXI „Przygody szpitalne Maćka”                                        
Rozdział XXXII „Zdrada”                                                                                             
Rozdział XXXIII „Co dalej z Maćkiem i Adolfem?”                            
Rozdział XXXIV „Fiona”                                                                              
Rozdział XXXV „Poważna rozmowa”                                                    
Rozdział XXXVI „Plan”                                                                                 
Rozdział XXXVII „Co tam u Rzeplichy?”                                                
Rozdział XXXVIII „Sny”                                                                               
Rozdział XXXIX „Przygotowania”                                                            
Rozdział XL „Kolejna akcja Adachora i wielka wojna”                    
Rozdział XLI „Oj ten Maciek”                                                                   
Rozdział XLII „Co naprawdę wydarzyło się w Piekle.”                   
Rozdział XLIII „Niezastąpiony Antoni”                                                  
Rozdział XLIV „Ostatnie przygotowania”                                                            
Rozdział XXXVII „Urodziny Jacka”                                                          

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz